- Chcę pomóc tym ludziom, stąd taka wspólna akcja - mówi Dariusz Majchrzak, gorzowski adwokat. Do Chin od lat prowadzą go interesy, ale nigdy nie spodziewał się, że przeżyje jeden z najgorszych kataklizmów, jakie kiedykolwiek nawiedziły Kraj Środka.
Trzęsło się cały czas
Zamknięte miasto Benczuan kompletnie zniszczone podczas ubiegłorocznego trzęsienie ziemi
(fot. fot. Archiwum Dariusza Majchrzaka)
W Syczuanie ziemia się trzęsie cały czas. Ale to są małe, lokalne wstrząsy, które nie przynoszą większych szkód. Tak było do 12 maja 2008 r. Tego dnia o 14.28 przyszło potężne trzęsienie o sile ośmiu stopni w dziewięciostopniowej skali Richtera.
Według opisu znaczy to tyle co: "ogromne zniszczenie, katastrofalne skutki".
Gorzowianin do Mianyang w prowincji Syczuan przyjechał dzień wcześniej. Miał tam poprowadzić wykłady z prawa gospodarczego.
Na lotnisku w stołecznym Chengdu czekał już na niego przyjaciel Wu Guo. Razem wynajętym samochodem ruszyli do Mianyang. - Cały czas miałem wrażenie, że coś jest nie tak, że samochód jest zepsuty. Ale kiedy auto się zatrzymało, poczułem, że pod stopami ziemia drży - opowiada wrażenia z ubiegłego roku.
Kiedy w końcu dojechali do celu, okazało się, że luksusowy hotel, w którym mieli zamieszkać, jest częściowo zniszczony. - Poza tym nie pozwolono nam zostać wewnątrz. Spaliśmy na placu - opowiada.
Bał się o życie
Następnego dnia zaczął się koszmar życia. Trzęsienie trwało 2 minuty i 34 sekundy. Wystarczyło, aby i tak zniszczony już kraj zamienić w gruzowisko i pochłonąć 87 tys. ofiar. Ile faktycznie zginęło, do dziś nie wiadomo, bo 30 tys. ludzi nadal uważa się za zaginionych.
Większa tragedia nawiedziła Państwo Środka tylko w 1976 r., kiedy to w Tanghsan w trzęsieniu ziemi o sile 8,2 stopnie w skali Richtera zginęło 240 tys. ludzi. Potem ziemia cały czas drżała od wstrząsów wtórnych.
Dariusz Majchrzak był jednym z nielicznych cudzoziemców, któremu udało się wyjść cało z koszmaru. Nie bardzo pamięta tamten dzień. - Nie pamiętam, co wtedy czułem. Na pewno potwornie bałem się o życie. Strach po prostu wyłącza myślenie - opowiada adwokat. Kilka dni trwało, zanim wydostał się z pogrążonego w chaosie kraju.
- Było okropnie. Nic nie działało. Do jedzenia dostawaliśmy raz dziennie miskę wodnistego ryżu - wspomina. Potem dzięki pieniądzom, jakie miał przy sobie wraz z chińskim przyjacielem udało mu się wynająć jakiegoś gruchota i wrócić do stolicy prowincji. Tu po kilku dniach cudem udało się dostać bilety na samolot i przez Szanghaj wrócić do Pekinu. Stąd droga do Europy była już prosta.
Winny przyjaciołom
Mimo przeżytego koszmaru do Państwa Środka wrócił po trzech tygodniach. - Musiałem. Tam byli moi przyjaciele i znajomi - opowiada. Potem interesy do Chin wiodły go jeszcze wiele razy. - Za każdym razem jechałem do Syczuanu, aby zobaczyć, czy coś tam się zmienia. Ale wszystko cały czas wygląda, jak godzinę po koszmarze - mówi D. Majchrzak.
Dlatego też wpadł na pomysł, aby pomóc Chińczykom. Namówił do tego gorzowskich dziennikarzy Telewizji Polskiej. Przez Amsterdam do Chin 10 lipca polecieli z nim Dorota Bukowska i operator Piotr Wleklik. Robili reportaże dokumentujące koszmar.
- Syczuan nadal leży w gruzach. Wszędzie widać ślady ogromnej tragedii. Byliśmy w Benczuanie, mieście zamkniętym, otoczonym kolczastym płotem, gdzie nikomu nie wolno wchodzić. Spotkaliśmy się z ludźmi, którzy przeżyli koszmar. Widziałam grób dziewczynki z lalką Barbie czy butelkę z wodą na grobie małego chłopca - opowiada D. Bukowska.
Pierwsze historie z Chin poszły już na antenie telewizji, następne czekają na swoją kolej. Gorzowskim dziennikarzom pomagali chińscy koledzy. - Udostępnili nam kompletnie unikatowe materiały, jakie nawet nie poszły w telewizji chińskiej, nie mówiąc już o zagranicznych. Byliśmy tam na wizach reporterskich, co też się niezmiernie rzadko zdarza - opowiada D. Bukowska.
Gorzowska ekipa była jedną z nielicznych zagranicznych ekip, jakie wjechały do zniszczonego kraju. - Chińczycy niechętnie się na to zgadzają - mówi dziennikarka.
Zbierają na szkołę
Wstrząsające relacje mają jeden cel. Dziennikarze i prawnik chcą zaprosić w przyszłym roku na miesięczne wakacje 80 dzieci, które przeżyły koszmar, ale podczas trzęsienia ziemi straciły rodziców.
- Już mamy deklarację pomocy z Urzędu Marszałkowskiego i wojewody lubuskiego - mówi D. Majchrzak. Tłumaczy jednak, że najważniejszym celem ich akcji jest budowa szkoły w jednym z miast w Syczuanie. - To koszt zaledwie kawalerki w Gorzowie. Jestem przekonany, że nam się to uda. No i chcielibyśmy nazwać ją imieniem naszego miasta. Będzie to na pewno dobra promocja - tłumaczy gorzowski adwokat.
- Chcę im pomóc, bo ci ludzie na to zasługują - kończy rozmowę.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?