- Jakie wrażenia przywiózł pan z USA?
- Ciekawe doświadczenie. Byliśmy na olbrzymich targach, na których spotykają się zawodnicy, agenci i potencjalni klienci oraz fani basketu. W Las Vegas odbywa się to w dwóch halach. Równocześnie trwają mecze różnych drużyn. Koszykarze grają, aby osiągnąć jakiś wynik, ale też zaprezentować się. Najważniejsza kwestia jest taka, że w jednej chwili można dotknąć czy zobaczyć tych zawodników, którymi jest się już zainteresowanym od jakiegoś czasu. Bywa też spontaniczne zderzenie. Dla nas była to też okazja, aby zobaczyć się pewnymi ludźmi, z którymi znamy się dłużej, ale do tej pory nie mieliśmy osobistego kontaktu.
- Co pan powie o nowych graczach?
- Russell Robinson od początku wzbudził u mnie sporą sympatię. Jest wszechstronny, dobrze broni, ma olbrzymi rozstaw rąk. Emanuje spokojem. W finałowych starciach potrafił pobudzić swoją ekipę i wziął ciężar gry na swoje barki. Liczymy na jego doświadczenie w Europie. Istotną kwestią jest fakt, że akceptuje on rolę pozycję wchodzącego z ławki. Zarówno Craig Brackins, jak i Christian Eyenga zostali wydraftowani w pierwszej turze. Mają pewne doświadczenie z NBA, ale nie znaleźli tam miejsca na stałe. Teraz chcą się sprawdzić w najlepszych europejskich rozgrywkach. Moim zdaniem, to spowoduje, że dostaną kolejną szansę powrotu do najlepszej ligi świata. To ich marzenie.
- Czy to koszykarze zarabiający podobnie, jak gwiazdy, które odeszły?
- W tym sezonie musimy mieć 12 bardzo dobrych zawodników, dlatego też z każdym z nich mocno negocjujemy, aby otrzymać optymalne warunki. Sądzę, że relacja cena - wartość, w przypadku tych zakupów, jest dla nas korzystna.
Więcej w środowym (31 lipca), papierowym wydaniu "GL".
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?