- Trenerzy lubią sobie z ciebie pożartować. Podobno kilka lat temu byłaś tak drobna fizycznie, że ledwo wystawałaś z kajaka!
- To prawda (śmiech)! Gdy trafiłam do SMS w Wałczu, rzeczywiście nie grzeszyłam warunkami fizycznymi. Wręcz uciekałam z siłowych treningów, bo nie za wiele ich potrzebowałam. Dziś nadal nie jestem wielkoludem. Mam 165 centymetrów wzrostu i 60 kilogramów wagi.
- Kajakarstwo uprawiasz już dziesięć lat. Co spowodowało, że zostałaś przy tej dyscyplinie?
- Pasja, przyzwyczajenie, dobrzy trenerzy, w końcu przyzwoite wyniki. W Tychach zaczynałam pod okiem Marka Stannego, w Gorzowie pracuję z Markiem Zacharą, a w kadrze z Tomaszem Krykiem. Bardzo dobrze wspominam czteroletnią naukę i profesjonalne treningi w Szkole Mistrzostwa Sportowego. To był ważny okres w moim życiu. Wtedy na poważnie ,,wkręciłam się'' w kajaki. Początkowo stanowiły dla mnie zabawę, potem przygodę, a teraz stały się sposobem na życie. Mam swoje sportowe cele, widzę szanse ich osiągnięcia. To bardzo motywuje do wysiłku i uzasadnia liczne wyrzeczenia.
- Jeszcze poważniej może być za rok. Fachowcy twierdzą, że jesteś murowaną kandydatką do wyjazdu na Igrzyska Olimpijskie. Też tak uważasz?
- Olimpijką poczuję się dopiero wtedy, gdy odbiorę w PKOl oficjalną nominację. Został jeszcze rok, wiele może się w tym czasie wydarzyć. Moim zadaniem jest jak najlepiej trenować i startować. Najważniejsze będą najpierw tegoroczne mistrzostwa świata w Szeged, a potem kwietniowe regaty kwalifikacyjne do kadry narodowej.
- Na Węgrzech cały świat będzie się bił o kwalifikacje do Londynu. W jakich konkurencjach cię tam zobaczymy?
- Na pewno w sztafecie cztery razy K-1 na 200 metrów. Ale to nieolimpijska specjalność. Marzę o występie w K-4 na 500 metrów, lecz trener Kryk nie podjął jeszcze ostatecznych decyzji. Ostatnie tygodnie spędziłam w młodzieżowej kadrze, przygotowują się najpierw do mistrzostw Starego Kontynentu, a potem Polski. Jak wrócę do grona seniorek, wśród których jestem najmłodsza, to wszystko szybko się wyjaśni.
- Lepiej czujesz się w osadach, czy też w jedynkach?
- Chyba w osadach, szczególnie w czwórkach. Byłam szlakową załóg, które w ubiegłym roku zdobyły na 500 metrów medale mistrzostw świata i młodzieżowych mistrzostw Europy. Ale w jedynkach też daję sobie radę. Z tegorocznych MME wróciłam z dwoma krążkami, zdobytymi bez pomocy koleżanek. To świadczy, że robię postępy i jestem coraz mocniejsza.
- Dlaczego po skończeniu SMS zdecydowałaś się przejść w 2009 roku do AZS AWF Gorzów?
- Powodów było kilka. Po zdaniu matury chciałam rozpocząć studia, a ZWKF zaoferował mi indywidualny tok nauki. Jeden rok mogę robić w dwa lata. Idę tym programem, bo inaczej nie da rady. Ważne było i to, że przy uczelni istnieje uczelniany klub, prowadzący profesjonalną sekcję kajakową. Szybko podjęłam decyzję. I nie żałuję jej, bo okazała się trafna pod każdym względem.
- W Gorzowie widujemy cię jednak niezmiernie rzadko...
- Bo aż 250 dni w roku spędzam na zgrupowaniach kadry, głównie w Wałczu! Do Gorzowa przyjeżdżam wtedy, gdy mam studenckie obowiązki. Raz na pół roku odwiedzam rodziców w Tychach. Jestem bardzo zajęta osobą. Nie mam chłopaka, a moje jedyne hobby, poza sportem i ciągłymi podróżami, to dobre książki. Na więcej nie mogę sobie pozwolić.
- Jakie są twoje największe atuty? Pytam i o sferę sportową, i czysto życiową.
- Na pewno młodość. Chyba też upór i konsekwencja w dążeniu do wytyczonego celu. Ktoś kiedyś powiedział, że jestem fighterką, nawet zadziorą. Czyli taką typową, śląską babą. A ja się wcale nie obraziłam (śmiech)! Brakuje mi za to sportowego doświadczenia. Nie da się go wytrenować, trzeba je zdobyć latami startów. Mam w sobie wystarczająco dużo motywacji, by podjąć to wyzwanie.
- Dziękuję.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?