Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Magdalena Środa: - Kobieta prezydentem? Oczywiście, że tak

Henryka Bednarska 0 95 722 57 72 [email protected]
Magdalena Środa. Ma 52 lata. Etyk, filozof, publicystka, feministka. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2004-05 była pełnomocnikiem rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Jest jedną z organizatorek Kongresu Kobiet Polskich, który w sobotę i niedzielę odbywa się w Warszawie.
Magdalena Środa. Ma 52 lata. Etyk, filozof, publicystka, feministka. Profesor Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 2004-05 była pełnomocnikiem rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Jest jedną z organizatorek Kongresu Kobiet Polskich, który w sobotę i niedzielę odbywa się w Warszawie. fot. Kazimierz Ligocki
Rozmowa z prof. Magdaleną Środą, jedną z organizatorek Kongresu Kobiet Polskich.

- Czy w Polsce kobieta będzie kiedyś prezydentem?
- Oczywiście. Tylko najpierw trzeba przekonać do tego same kobiety. By miały odwagę startować i wiarę, że warto na kobietę głosować. Póki co, polityka wszystkim kojarzy się z garniturem i męskim widzeniem świata. Kobietom trudno się tam przebić. Dlatego tak potrzebne są parytety. No i walka ze stereotypami. Że kobiety są zbyt emocjonalne, histeryczne, że nie umieją zarządzać, że są miękkie, głupie i że polityka jest brudna, a więc jest czymś dla "prawdziwych facetów".

To kompletne bzdury! Ci "prawdziwi faceci" w polityce kłócą się jak przysłowiowe baby, gadają głupstwa i mają większe parcie na media niż gwiazdy "Tańca z gwiazdami". Ale gdy tylko pojawi się jakaś kobieta, która w niczym im nie ustępuję, na przykład Nelly Rokita, to wszyscy krzyczą, że to niepoważna osoba. A Cymański, Gosiewski, Lepper? To poważne osoby? Nie, ale Nelly jest kobietą, a Gosiewski nosi garnitur. Kobiety są bardziej widoczne i częściej krytykowane.

- To kiedy Polka zostanie prezydentem?
- W czasie ostatnich wyborów w USA moi tamtejsi przyjaciele mówili, że u nich jeszcze nie przyszedł czas na prezydenta kobietę, że Ameryka szybciej przełknie Czarnego. A przecież feminizm tam jest bardziej radykalny, zaś jego wpływ, na przykład na wschodnim wybrzeżu - ogromny. W Polsce nigdy nie było warunków na powstawanie feminizmu radykalnego. Kobiety nie miały tak bardzo ku czemu się wyzwalać, bo z racji biedy, wyzwolone (do pracy) były niemal od zawsze. Co innego Amerykanki. Gdy w 1963 r. na Piątą Aleję wyszło milion kobiet, zastanawiano się, czego może chcieć kobieta, która ma męża, dzieci, domek, basen, cadillaca i książeczkę czekową.

One domagały się "sensu", sensu życia. Amerykańskie dzieci szybko wychodzą z domu, ich mieszczańskie mamy zostają same. I to one zapragnęły pracy, nie tyle dla uzyskania niezależności finansowej, co dla samorealizacji poza domem. W Polsce kobiety miały inną pozycję w strukturze społecznej, zawsze jakoś pracowały, dawały sobie radę. Ale nigdy nie były solidarne. Teraz potrzebne jest u nas przełamanie, a myślę, że stanie się to 20-21 czerwca na Kongresie Kobiet Polskich.

- Kongres ma być przełamaniem?
- Problematyką kobiet zajmuję się od 30 lat. Wśród różnych problemów martwi mnie brak solidarności. A zwłaszcza niechęć do podejmowania problematyki kobiecej przez kobiety z prawicy. Przecież możemy różnić się poglądami, np. na aborcję, ale mamy do załatwienia pewne wspólne interesy. Chodzi o: kobiety na rynku pracy i ich niskie zarobki, kobiety jako ofiary przemocy i prestiż pracy domowej. Kobieta, która wychowuje dzieci, traci na tym.

- Co może w tym względzie uczynić kongres?
- A niech pani mi powie, co uczyniło to, że w sierpniu 1980 zjechaliśmy się do stoczni? Bardzo różni ludzie, podzieleni ze sobą...

- Odważne porównanie Sierpnia z kongresem.
- Tak, ale to idealna analogia. W 1968 roku było tak, że intelektualiści byli razem, robotnicy przeciw, w 1970 roku robotnicy razem, intelektualiści powiedzieli, a tyle (to z wiadomym gestem - dop. red.) za '68. I nagle w tym sierpniu coś w stoczni zaiskrzyło: różni ludzie - inteligenci, robotnicy, tramwajarze - wszyscy tam byli. Coś załatwili i poczuli, że Solidarność daje siłę. Jak byłam ministrem i występowałam w Sejmie, nigdy nie patrzyłam w lewo, ale w prawo, na kobiety z prawicy. Żeby im powiedzieć: możecie mnie nie lubić, ale kobiety są ofiarami molestowania... Bądźmy razem przynajmniej w pewnych sprawach.

- Czyli 20 czerwca sztandary będą wzniesione wysoko...
- Chcę zwrócić uwagę na jedno zjawisko: że po raz pierwszy dogadały się kobiety z bardzo różnych stron sceny politycznej. Będą tam kobiety ze świata artystycznego, profesorki, policjantki, sołtyski, bezrobotne. I będą mówiły o poważnych problemach. Myślę, że to spotkanie coś da, ma też spełnić rolę integracyjną. Chcemy spisać postulaty z każdego panelu dyskusyjnego i wysłać je do wszystkich ośrodków władzy, z Parlamentem Europejskim włącznie. A później będziemy dalej zbierać podpisy, żeby było ich 150 tysięcy i żeby zmieniły ustawy, które wprowadziłyby zasadę równego traktowania płci. Chcemy też stworzyć fundusz, który będzie wspierał kobiety w wyborach samorządowych.

- Dlaczego w Polsce nie dopuszcza się kobiet do rządzenia?
- Ktoś, kto ma dostęp do władzy, nie jest gotowy, by jej ustąpić. Mężczyźni go mają, więc nie ustępują, wmawiając dodatkowo, że tylko oni się do tego nadają, że polityka jest brudna, więc nie dla kobiet, że to boskie powołanie i zrządzenie natury. Tak jak zrządzeniem natury kobiety stworzone są do wykonywania nieodpłatnej pracy na rzecz mężczyzn, bo czymże jest większość naszych domowych zajęć?

- Pani była w rządzie. Jak się tam czuła?
- Jako minister miałam pełną autonomię, co zapewniało mi swobodę działania. Ale w rządzie musiałam walczyć z seksizmem. Przykład: trzeba było wprowadzić ustawę równościową. Panowie o tym wiedzieli, ale jeden z ministrów powiedział: No nie, jak pani ustawa wejdzie w życie, to będę musiał karmić moje dzieci i prasować koszule, a moja żona będzie w parlamencie. Odpowiedziałam mu, że właśnie tak to będzie. Na co minister: ale ja nie mam piersi. Stwierdziłam więc, że można go naszprycować hormonami i piersi urosną. Dla wielu i dla Polski w ogóle, z pożytkiem byłoby, gdyby mężczyźni karmili dzieci, a kobiety siedziały w parlamencie.

- Czy ktoś w rządzie rozumie kobiety?
- Bardzo ceniłam sobie pracę z wicepremierem Hausnerem, między nami była prawdziwa współpraca. Fatalnie było w Sejmie. I nie chodziło o ciągłe kłótnie, o to, że ustawa była źle napisana. Ustawę odrzucały kobiety z PO i PiS nie dlatego, że była zła, tylko że prowadziłam ją ja i kobiety z SLD. Gdybym stanęła na mównicy i powiedziała, że Jan Paweł II jest największym autorytetem, te partie byłyby przeciw, bo to ja powiedziałam.

- Która z pań mogłaby być prezydentem?
- Henryka Bochniarz z całą pewnością, może Izabela Jaruga-Nowacka, Jolanta Kwaśniewska czy Szymanek-Deresz. Ale również Krysia Kofta i Kazia Szczuka, każda może zostać prezydentem. Trzeba chcieć i mieć odpowiednie mechanizmy wspierające. Dlatego walczmy o parytety!

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska