Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mariusz Gil: - Ciągle jeżdżę na adrenalinie

Robert Gorbat 95 722 69 37 [email protected]
Mariusz Gil ma 28 lat. Wychowanek POM Strzelce Kraj., zawodnik tego klubu i belgijskiej grupy zawodowej Baboco Cycling Team. W 2004 r. zdobył srebrny medal przełajowych MŚ w kategorii młodzieżowców. Mistrz Polski we wszystkich grupach wiekowych, ostatnio trzy razy z rzędu triumfator wśród elity.
Mariusz Gil ma 28 lat. Wychowanek POM Strzelce Kraj., zawodnik tego klubu i belgijskiej grupy zawodowej Baboco Cycling Team. W 2004 r. zdobył srebrny medal przełajowych MŚ w kategorii młodzieżowców. Mistrz Polski we wszystkich grupach wiekowych, ostatnio trzy razy z rzędu triumfator wśród elity. Bogusław Sacharczuk
- Gdyby poziom polskich ,,błotniaków'' był trochę wyższy, złoty medal z pewnością smakowałby lepiej. Ale zwycięstwo zawsze pozostaje zwycięstwem - mówi MARIUSZ GIL, kolarz POM Strzelce Krajeńskie i grupy Baboco Cycling Team.

- Ścigasz się w przełajach już szesnasty sezon. Nie znudziło ci się jeżdżenie po śniegu, błocie i piachu?
- Robię to od początku kariery. Chyba przywykłem (śmiech)! Od tego zaczynałem, przeszedłem wszystkie grupy wiekowe. Cel był zawsze jeden: zostać dobrym seniorem. Bo kolarstwo tak naprawdę istnieje tylko w elicie. Wcześniej jest tylko zabawa. Potem zaczyna się ciężka praca. Taka w wymiarze co najmniej czterech godzin dziennie.

- Ukoronowaniem twoich startów było podpisanie trzy lata temu kontraktu z zawodową grupą belgijską Baboco Cycling Team. Dobrze wybrałeś?
- Zdecydowanie tak. Od półtora roku współpracuję z belgijskim trenerem i z sezonu na sezon przynosi to coraz lepsze wyniki.

- Mieszkasz na stałe w Belgii, czy też dojeżdżasz na tamtejsze wyścigi z Polski?
- Do kraju przyjeżdżam raz w miesiącu na kilka dni. Resztę zimowego sezonu spędzam w Belgii. Mieszkam u zaprzyjaźnionej rodziny. Tak jest najrozsądniej i z powodów czysto sportowych, i ekonomicznych.

- Czy kolarstwo jest twoim jedynym źródłem utrzymania?
- Tak, żyję z zawodowego uprawiania sportu. Na normalnym, przyzwoitym poziomie. Zamierzam jeździć tak długo, dopóki moje zarobki będą dorównywały dobrym pensjom w Polsce. Nie da się ukryć, że w naszym kraju trudno jest się utrzymać z kolarstwa. Wyjechałem na Zachód, bo tam zyskałem nowe możliwości.

- Zarabiasz na tyle dużo, że możesz odłożyć na przyszłość?
- Staram się, lecz nie jest to łatwe. Koszty wyjazdów do Belgii są dość wysokie, a mój strzelecki klub nie jest w stanie pokryć wszystkich wydatków. Dodatkowo muszę opłacać dojazdy na poszczególne wyścigi i wynajem hoteli. W karierze zawodowca liczą się nie tylko treningi, ale też logistyka startów. Jak się ją ma dobrze opracowaną, to można sporo zaoszczędzić. Mam też ojcowskie obowiązki, bo mój czteroletni Maciek rośnie, jak na drożdżach.

- Jakie są różnice między ściganiem się na Zachodzie i w Polsce? Poza zarobkami oczywiście...
- Najważniejsze dotyczą sportowego poziomu rywalizacji i motywacji zawodników. W pierwszej kwestii dzielą nas nie jedna, nie dwa, może nawet nie trzy klasy. A w drugiej? Wyścigi na Zachodzie żyją. Jak się staje na ich starcie, to serce bije tak mocno, że czasem chce wyskoczyć z piersi. Ścigamy się na adrenalinie, bo wytwarza ją atmosfera zawodów. Tłumy kibiców, telewizja. Panuje taki tumult, że często nie słyszymy swoich oddechów. Przed mistrzostwami Polski też czuję stres, ale innego rodzaju. Bo wokół panuje... absolutna cisza.

- W ostatnią niedzielę zdobyłeś swój czwarty, a trzeci z rzędu tytuł przełajowego mistrza Polski seniorów. Łatwo było wygrać w Ełku?
- Na metę przyjechałem z przewagą minuty i 45 sekund nad kolejnym zawodnikiem. Mimo tego, że w czasie świąt miałem z powodu choroby tylko dwa dobre wyścigi, a trzy dni przed mistrzostwami dopadło mnie zatrucie pokarmowe. Nie chcę przez to powiedzieć, że mam złe zdanie o rywalach. Przed startem czułem sporą niepewność, bo pierwszy raz w tym sezonie ścigałem się na krajowym podwórku i nie znałem siły przeciwników. No i nie byłem pewny na sto procent swojej dyspozycji.

- A nie miałeś wrażenia, że trafiłeś nie do swojego towarzystwa?
- To był z pewnością zupełnie inny wyścig niż te, w których uczestniczę na co dzień. Na innym poziomie. Wszystko musiałem rozegrać sam, do mnie należało objęcie prowadzenia i narzucenie tempa. Pomyślałem sobie, że przez pół, może nawet przez całą pierwszą rundę pojadę jako pierwszy i wybadam możliwości rywali. Ku mojemu zdumieniu, przewagę zacząłem zyskiwać już po kilkunastu metrach. Kręciłem po swojemu do końca, choć z powodu wcześniejszych problemów zdrowotnych nie czułem jakiegoś olbrzymiego ,,kopa''. Na Zachodzie jest to nie do pomyślenia. Tam trzeba jak najdłużej pilnować koła rywali, nikt nikomu nie odjedzie tuż po starcie. I właśnie w taki sposób zawodnicy się rozwijają, bo muszą doganiać tych, którzy jadą z przodu.

- Musi ci być trochę smutno, że tak łatwo zdobyłeś koszulkę z białym orłem...
- To prawda. Gdyby poziom polskich ,,błotniaków'' był choć trochę wyższy, złoty medal z pewnością smakowałby znacznie lepiej. Gdy wygrywa się o koło, człowieka ogarnia euforia. Ale zwycięstwo zawsze pozostaje zwycięstwem.

- To może do kolarstwa powinien wrócić twój starszy brat Dariusz? Wiele lat ścigaliście się ramię w ramię...
- Fajny pomysł! Nie wiem tylko, czy spodoba się Darkowi (śmiech)...

- W tegorocznych mistrzostwach Polski orlicy i elita rywalizowali na różnych dystansach. Nie żałujesz, że nie mogłeś się zmierzyć z zielonogórzaninem Markiem Konwą?
- Czułem, że mogę go pokonać. Szkoda, że regulamin uniemożliwił nam bezpośrednią rywalizację, bo chyba stworzylibyśmy bardzo ciekawe widowisko.

- Próbujesz swych sił także w innych kolarskich specjalnościach?
- W ostatnich szosowych mistrzostwach Polski zająłem szóste miejsce, w tym roku chcę pojeździć w MTB. Może nawet w mistrzostwach kraju. Ale numerem jeden pozostają przełaje.

- Ile wyścigów zaliczasz podczas zimowego sezonu?
- Nawet 40. W bieżącym odjechałem już 30. Najważniejszy start, czyli mistrzostwa świata, wciąż jednak przede mną.

- Masz szansę powalczyć w Koksijde o wysoką lokatę?
- Trochę mnie rozbiła ostatnia choroba. Ale ostro trenuję. Za satysfakcjonującą uznam lokatę w czołowej piętnastce. Niedawno byłem na tej trasie dwunasty w Pucharze Świata. Tam się jeździ po piachu, jak to nad morzem. Nigdy nie czułem się dobrze na takiej nawierzchni, ale ostatnio zmieniłem zdanie. Przekonałem się, że jak jest ,,pod nogą'', wówczas i na piachu można wykręcić dobry wynik.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska