Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maszyna ucięła mu stopę w sortowni śmieci

Aleksandra Gajewska-Ruc
Aleksandra Gajewska-Ruc
Piotr marzy o protezie.
Piotr marzy o protezie. Aleksandra Gajewska-Ruc
Po wypadku Piotrek został z niczym. Gdyby nie pomoc koleżanek z pracy, nie miałby gdzie się podziać. Jak doszło do tej strasznej tragedii? Czy można było jej uniknąć?

Poszedłem do pracy na 6 rano. To miał być dzień jak co dzieńń nie spodziewałem się, że zapamiętam go do końca życia - mówi Piotr Rębeliński.

Czarny czwartek

W sortowni odpadów w międzyrzeckim parku przemysłowym pracował od około czterech miesięcy (formalnie zatrudniała go zewnętrzna firma). Zarabiał skromnie, a trzyzmianowa praca nie należała do łatwych, ale jakoś sobie radził. Aż do dnia wypadku - 31 marca.

- Stanąłem przy przydzielonym mi stanowisku. W pewnym momencie zawołali, że zepsuła się maszyna do zgniatania puszek, trzeba było odetkać elektromagnes. To było normalne, że robili to zwykli pracownicy. Wyłączyłem zasilanie i wszedłem tam. Gdy magnes spadł, maszyna ruszyła. To był moment, zdążyłem tylko wyciągnąć jedną nogę - wspomina Piotrek.

Żeby zobrazować tragiczny moment wyjaśnia, że maszyna działa jak pudełko zapałek. Gdy wszedł do środka, było uchylone, a gdy tłok ruszył - zamknęło się odcinając kończynę. - To był moment. Nawet nie czułem bólu, adrenalina zadziałała, podciągnąłem się i zeskoczyłem na dół. Natychmiast podbiegli inni pracownicy. Miałem szczęście, bo jedna z koleżanek w wojsku przeszła kurs sanitariuszki, chwyciła kij i zablokowała tętnicę. Pogotowie zabrało mnie na pole koło cmentarza, tam czekał już helikopter - opowiada. Piotrek przez cały czas zachował przytomność. - Myślałem, że może przyszyją mi jeszcze nogę, ale stan kości na to nie pozwalał - mówi ze smutkiem.

Spisany na straty?

- Czułem się beznadziejnie, spisany na straty, sam, z nikąd pomocy... W szpitalu odwiedziły mnie tylko koleżanki z pracy - mówi.

To właśnie znajome z sortowni okazały się dla Piotra największym i właściwie jedynym oparciem. - Postanowiły, że zamieszkam z nimi, opiekują się mną, bo sam nie dał bym rady. U mnie nie ma nawet łazienki, a do toalety trzeba zejść po schodach. Powiedziały, że nie ma mowy, żebym tam mieszkał. Ekipa z pracy zrzuciła się też na kule dla mnie. Jestem im wszystkim taki wdzięczny - mówi.

Po wypadku, niezdolny do pracy mężczyzna został bez środków do życia. Zdaniem jego pracodawcy, sam jest sobie winien, ponieważ nie miał prawa wchodzić do leja maszyny. Również ZUS uznał, że winę za wypadek ponosi sam robotnik, więc nie należy mu się odszkodowanie.

W świetle przepisów, Piotr nie wcale był pracownikiem, bo był zatrudniony w oparciu o umowę-zlecenie, a nie na tzw. etacie. Według prawa, sam odpowiadał więc za swoje bezpieczeństwo. Prokuratura zamierza to jednak zweryfikować. - Opinia Inspekcji Pracy ma odpowiedzieć na pytanie czy charakter pracy pokrzywdzonego nie nosił znamion umowy o pracę - mówi prokurator Sławomir Dudziak z międzyrzeckiej Prokuratury Rejonowej.

Zaginione nagrania

Kolejną kwestią rozstrzyganą przez śledczych, są nagrania z firmowego monitoringu, a właściwie ich brak. - Zabezpieczyliśmy nagrania z kamer. Niestety, brakuje wśród nich tych, na których mogło zostać zarejestrowane zdarzenie - mówi prok. Dudziak. Tę kwestie ma zbadać powołany biegły.

Tymczasem Piotr zapowiada, że będzie walczył o zdrowie i swoje prawa. - Muszę mieć za co żyć. Potrzebuję pieniędzy na leczenie i na protezę, żeby samodzielnie funkcjonować - mówi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska