Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na krańcu świata... Gdzie teraz jesteś Grzegorzu?

(zebrał mw)
Grzegorz Simon, zielonogórzanina w podróży dookoła świata.
Grzegorz Simon, zielonogórzanina w podróży dookoła świata.
Czy pamiętacie Państwo Grzegorza Simona, podróżnika, obieżyświata z Zielonej Góry, o którym pisaliśmy na początku maja? Pewnie nie. Przypomnijmy.
Grzegorz Simon, zielonogórzanina w podróży dookoła świata.
Grzegorz Simon, zielonogórzanina w podróży dookoła świata.

Grzegorz Simon, zielonogórzanina w podróży dookoła świata.

W ubiegłym roku Grzegorz ruszył jeepem wranglerem na azjatyckie bezdroża - i tak właśnie zaczął kilkuetapową wyprawę dookoła świata. Przemierzając Azję, przejechał 21.477 km. Od lat jego pasją są samochody z napędem 4x4, ma licencję kierowcy rajdowego. Uczestniczył w kilku ekstremalnie trudnych rajdach, ale o tym wszystkim już pisaliśmy.

Gdzie teraz jest Grzegorz Simon? W maju ten lubuski podróżnik rozpoczął kolejny etap swojej wędrówki dookoła świata. Tym razem ruszył do Ameryki Południowej przez całą Amerykę Północną. Posłuchajmy jego opowieści...

Początek: 22 maja 2013

Świta, gdy otwieram drzwi od domu, niebo jaśnieje. Jest przyjemne rześkie, przesączone wilgocią powietrze. 4.35 rano. Za kilka godzin mam lot do Nowego Jorku, a pozwoliłem sobie na wesoły powrót o takiej porze. To było fajne popołudnie i jeszcze lepszy wieczór. Wieczór ze znajomymi, wieczór pożegnań i życzeń. Telefony i maile od znajomych, ostatnie sprawy w biurze, nowe znajomości. O 9.00 zaplanowany jest wyjazd do Berlina na lotnisko, a ja nawet nie jestem spakowany, to nic, jeszcze jest czas, zmęczony usypiam... Dwie godziny później zrywam się i w ponaddźwiękowym locie po domu próbuję to wszystko ogarnąć. O dziewiątej rano przyjeżdża po mnie Michał, który wcześniej odebrał Artura, jedziemy do Berlina. O 13.00 mamy zaplanowany lot do Nowego Jorku, zaczyna się kolejny etap mojej podróży!

12 czerwca 2013

W Colorado Springs, mieści się szkoła pilotów US. Postanowiłem ją zobaczyć, bo pewna jej część dostępna jest dla zwiedzających.
Wbijam w GPS jako atrakcję turystyczną US AFA i zgodnie z wytycznymi na ekranie kieruję się do visitor centre.
Powoli podjeżdżam pod bramki, w kolejce równo sunących samochodów, z nawigacji słyszę głos "jesteś na miejscu", ale żołnierz w mundurze z elektronicznym terminalem na przedramieniu i pistoletem przy pasie pyta:
- Sir, military id, please!
- I dont have military id. I'm tourist. I'm going to the visitor centre.
- To nie ten wjazd, tu tylko wojskowi, zawróć, zjazd 156b z drogi I 25. Nie pada żadne zbędne słowo, posłusznie wykonuję polecenie, mimo ze był uprzejmy, to jednak cholernie stanowczy i te ... przyciemniane okulary!
Zjazd 156b który odszukałem, też prowadzi do bramek, przy których stoją uzbrojeni żołnierze, ci na szczęście nie chcą military id.

Wszystko jest tak zrobione, że do pewnych stref się nie wjedzie, wszystkie bramki otwiera się kartami dostępowymi. Do i z visitor center prowadzi jedna droga.
Po obiedzie, przed wyjazdem w góry wybieram się jeszcze na krótki spacer po downtown Colorado Springs. Jest chłodniej, powiedziałbym przyjemnie ciepło, 33 st. C, to o 11 mniej niż wczoraj.
Zamawiam kawę w Starbucks, siadam na zewnątrz przy wystawionych stolikach i korzystając z bezpłatnego WiFi, przeglądam pocztę w telefonie.
Ruch w mieście niewielki, upał wygnał wszystkich do chłodnych klimatyzowanych pomieszczeń.
Podchodzi do mnie młody, uśmiechnięty, dobrze wyglądający chłopak.
Ma krótkie spodenki, koszulkę, trampki na nogach i torbę przewieszoną przez ramię.
- Skąd jesteś - pyta.
- z Polski, z Europy, odpowiadam
Wyciąga rękę w geście powitania, nie odmawiam.
- Widzisz, mówi, ja jestem stad, a Jezus jest tam w niebie, równocześnie pokazując w górę.

Delikatnie uderza w struny gitary, gra jakiś utwór i luźnym niespiesznym krokiem, z ta torba przewieszoną przez ramię odchodzi prawie pusta ulicą.
Odprowadzam go wzrokiem, tak długo, zanim nie zniknie w warstwach gorącego powietrza. Zastanawiam się nad zdarzeniem jeszcze przez chwilę, ale to krótkie spotkanie nie pozwala mi go ocenić.
Nocuję w górach, Buena Vista położona jest na wysokości ponad 2450 m npm.
To takie małe miasteczko z jedną główną ulicą, wzdłuż której ciągną się sklepiki, bary, fryzjer, bank i muzeum. Jest też stacja kolei i mnóstwo staroci.

Życie mieszkańców w ciągu dnia i po zachodzie słońca toczy się właśnie tu. W jednym z lokali na kolację jem, pyszny makaron z brokułami, cebulą, szparagami i wołowiną.
Przenoszę się obok, pije piwo w typowym amerykańskim barze, po garażu.
To miejsce było kiedyś warsztatem, nieznacznie przerobione, z wysokim sufitem i świetnie urządzone, bardzo mi się podoba.
Live music, różnych wykonawców, świetna atmosfera, tańce..., ładna barmanka w krótkiej spódnicy, kolejny wykonawca, ten klimat i mieszkańcy, tworzą niezapomnianą atmosferę.
A przez uchylone warsztatowe bramy, widać góry!
Podróż nabiera kolorów, jestem szczęśliwy, znowu niebezpiecznie mnie wciąga ...
W kącie, zwinięta w rulon stoi mapa Europy.

13 czerwca 2013

Przez ostatnie dwie noce źle spałem, może to przez te wysokości, na których teraz przebywam, choć 2 500 m npm, to przecież żadna wysokość. Boli mnie też gardło i chyba jestem przeziębiony.
Klimatyzacja i plus 44 st. C przez ostatnie dni w Colorado Springs zrobiły swoje.
Zobaczymy czy podstawowe środki zapobiegawcze przyniosą skutek.
Wyjeżdżam z miasteczka, po drodze zatrzymuję się i oglądam rafting.

Zauważyłem, że paliwo na stacjach Shella jest bardzo dobrej jakości, silnik pracuje cichutko, świetnie wchodzi na obroty, nie ma też charakterystycznego deaslowskiego klekotania.
Spadło też zużycie paliwa o ponad litr na 100 km, co jest potwierdzeniem moich obserwacji.
Z paliwem generalnie nie ma problemu, może nie jest na każdej stacji, ale ilość punktów sprzedaży jest tak duża, że nie ma obaw o to, że stanę gdzieś przy drodze.
Zwiększyłem tylko częstotliwość tankowań, jak wskazówka zbliża się do połowy zbiornika, tankuje na pierwszym napotkanym Shellu.

Wjeżdżam do parku narodowego, Black Canyon, który nie robi na mnie wrażenia.
Słyszę rozmowę dwóch motocyklistów.
- Jest tu niedźwiedź - pyta jeden
- Jest! Black Bear!
Dwóch, stojących, obok, którzy dopiero przyjechali, jak tylko to usłyszało od razu wsiedli na motory i wyjechali z parku. Nocuję w Montrose, do Silverton 58 mil.

23 lipca Grzegorz Simon dotarł do Salt Lake City. Wyprawa trwa! Przed nim jeszcze tysiące kilometrów.

Trasę wyprawy i relacje można śledzić na www.sggo.pl i na www.gazetalubuska.pl/turystyka

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska