STELMET AZS UZ ZIELONA GÓRA - CUPRUM LUBIN 3:0 (25:20, 25:22, 25:20)
STELMET AZS UZ ZIELONA GÓRA - CUPRUM LUBIN 3:0 (25:20, 25:22, 25:20)
STELMET: Gańko, Gwadera, Przyborowski, Lis, Janusz, Paluch, Baumgarten (libero) oraz Piątek, Zasowski, Lesiak.
Na pół gwizdka
Miało być zwycięstwo i nasi nie zawiedli. Cuprum nie był rywalem, który mógł się postawić świetnie tego dnia dysponowanym zielonogórzanom. A oni? Zagrali może na 70 procent możliwości.
Spotkanie od początku układało się pod dyktando Stelmetu. Nasi szybko obejmowali przewagę i zazwyczaj spokojnie dowozili ją do końca. Tym razem wyraźnie odpoczęli liderzy Wojciech Lis i Łukasz Gwadera, którzy nie musieli pokazywać pełni swoich możliwości. Ten drugi nawet przesiedział sporą część spotkania na ławce. Tymczasem już od pierwszego seta prym wśród akademików wiedli Michał Gańko i Piotr Przyborowski. Ten pierwszy doskonale radził sobie pod siatką, gdzie z krótkiej potwornie bombardował pole rywali, a od czasu do czasu popisał się nawet asem. Drugi, gdy tylko wchodził na serwis, nasi seryjnie zdobywali punkty.
Stelmet jedynie w trzecim secie miał małą stójkę. Mimo że prowadził już 14:9, stracił sześć "oczek" z rzędu i goście wyszli na prowadzenie. Ale wtedy pokazali się liderzy. Najpierw niemoc naszych przełamał wprowadzony chwilę wcześniej Gwadera, poprawił, a Lis postawił pojedynczy blok. Zielonogórzanie znów dali się dojść, ale wtedy do akcji wkroczył ten drugi i wykończył rywali. - Nie musieliśmy pokazać wszystkiego na co nas stać. Wystarczyło te 70 procent - mówił Lis.
- Dzisiaj nie zagraliśmy najlepszego ze spotkań - mówił trener Tomasz Paluch. - Byliśmy jacyś zdenerwowani. Siedzi nam w głowach, że goni nas ta grupa pościgowa. Co ważne, jak tylko rywale nas dochodzili, my potrafiliśmy odskoczyć. Na pewno zrobiliśmy kolejny kroczek do pierwszej czwórki.
Wrócili z podróży
OLIMPIA SULĘCIN - AZS UAM POZNAŃ 3:2 (17:25, 19:25, 28:26, 25:15, 15:8)
OLIMPIA: Boguta, Miarka, Gaca, Pić, Bartuzi, Chajec, Nakonieczny (libero), Idzikowski, Rzeszotek, Urbaniak, Krzywiecki.
Olimpia musiała to spotkanie wygrać, jeśli chciała walczyć o miejsca 5-6, dające spokojne utrzymanie. Była już na kolanach, ale pokazała hart ducha i pokonała rywala.
Gospodarze wyraźnie przespali początek spotkania. W pierwszym secie grali mało skoncentrowani i nie potrafili kończyć ataków. W drugim było już trochę lepiej, ale ciągle brakowało tego czegoś.
- Nie wykorzystaliśmy kilku ważnych kontr i rywale nam odskoczyli, a potem mieli już za dużą przewagę - mówił trener Roman Bartuzi.
W trzecim było już zdecydowanie lepiej. Olimpia zagrała skutecznie, ale znów "stanęła" w końcówce. Miała trzy piłki setowe, ale nie zdołała wykorzystać żadnej, a rywale wyszli nawet na prowadzenie. Na szczęście w walce na przewagi zachowała zimną krew. Najpierw Michał Gaca do spółki z Bartuzim postawili blok i obronili meczbola, a potem rywale zaatakowali w aut.
Trzeci i czwarty to już popis naszych. Świetnie zmianę dał Karol Idzikowski, który potężnym serwisem odrzucił rywali od siatki. W międzyczasie poczęstował gości kilkoma asami. W ataku był natomiast nie do powstrzymania. Nasi wychodzili szybko na prowadzenie i kontrolowali mecz. Tym razem nie nastąpiło żadne rozprzężenie i Olimpia od początku do końca dyktowała warunki.
- Cieszę się, że wygraliśmy, bo w razie porażki nasza sytuacja byłaby bardzo trudna - mówił Bartuzi. - Liczę, że w kolejnych spotkaniach nie zawiedziemy kibiców i wygramy. Przy sprzyjających okolicznościach powinniśmy uniknąć walki o utrzymanie.
Janosik oddał tylko "grosika"
KRISPOL WRZEŚNIA - ORION SULECHÓW (25:16, 25:23, 21:25, 17:25, 18:20)
ORION: Olejniczak, Karbowiak, Borkowski, Pudzianowski, Haładus, Hachuła, Odwarzny (libero) oraz Bilon, Kaźmierczak, Krawczuk, Lickindorf.
Mecze ze słabymi drużynami to była ostatnio bolączka Oriona. I mało brakowało, aby sulechowski Janosik znów obdarował słabiutki Krispol kompletem punktów.
Sytuację gości komplikowała również fatalna sytuacja kadrowa. - Kontuzjowany był Paweł Myślicki i Bartosz Lickindorf - mówił trener Paweł Raczyński. - Do tego Karol Hachuła i Piotr Borkowski mają grypę i na mecz jechali z gorączką.
Te problemy szybko znalazły odzwierciedlenie w pierwszej części meczu. Rywale szybko objęli prowadzenie i z łatwością dowieźli je do końca. Gdy w drugim nasi znów nie dali rady, wydawało się, że goście nie zdołają się już podnieść, ale...
Orion w składzie ma Karola Hachułę. Ten mimo wysokiej gorączki znów potwierdził, że jest liderem drużyny. Obudził się i regularnie zaczął bombardować pole rywali.
Wziął ciężar gry na swoje barki i podniósł na duchu resztę ekipy. Nasi znów uwierzyli w swoje możliwości i spokojnie wygrali. Gdy w czwartym gospodarze wyszli na prowadzenie 1:5, zrobiło się bardzo kiepsko. Na szczęście Orion nie pozwolił przeciwnikom rozwinąć skrzydeł, doskoczył i przegonił, a potem spokojnie dowiózł prowadzenie.
Tie-break to już prawdziwy horror. Nasi prowadzili już 13:11, ale dali się dojść. Potem goście mieli dwie piłki meczowe, ale je zmarnowali. Na szczęście na wysokości zadania stanął Miłosz Olejniczak, który fantastycznym, pojedynczym blokiem zakończył spotkanie.
- Było bardzo ciężko, ale cieszą te dwa punkciki - mówił Raczyński. - One bardzo przybliżają nas do play offów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?