Świętosław Adamczak z Konina Żagańskiego zamierza złożyć wniosek o dopłaty w przyszłym tygodniu. Do tej pory tego nie zrobił, bo ma zbyt wiele obaw.
- Jestem człowiekiem myślącym, ale tych wniosków naprawdę nie rozumiem - przyznaje rolnik. - Chciałem zasiać gorczycę, bo do niej niby należą się dopłaty, a tu słyszę, że za gorczycę nic nie dostanę. Idę do biura, pytam, a oni nie wiedzą. Jak źle coś wypełnię, straszą karami. Boję się.
Adamczak nie ufa też urzędnikom dlatego, że gdy w zeszłym roku była susza, państwo nie zrobiło nic, by pomóc rolnikom. - Obiecali, że nikt nie będzie zostawiony sam sobie - przypomina. - Skończyło się na gadaniu. Musiałem nabrać kredytów, żeby się ratować. Pieniądze z dopłat pójdą na spłatę. Traktuję je jak zapomogę socjalną.
Jarosław Gniazdowski, dyrektor lubuskiego oddziału regionalnego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Zielonej Górze uważa, że to błąd. - Te pieniądze rolnicy powinni zainwestować w rozwój gospodarstwa - tłumaczy. - To nie jest zapomoga, tylko wsparcie produkcji. Zachęcam rolników, by przychodzili do nas, pytali i składali wnioski o dopłaty. Wszyscy na tym skorzystamy. Poza tym do wzięcia będą też środki pomocy zawarte w Planie Rozwoju Obszarów Wiejskich i programach strukturalnych.
Nie dotrwali
W Lubuskiem uprawnionych do dopłat jest 30 tys. rolników, z których 20 tys. ma swój numer identyfikacyjny. Wnioski złożyło... 1,5 tysiąca. Pozostali mają czas do 15 czerwca. Mimo to dyrektor Gniazdowski jest optymistą.
- Wielki ruch zacznie się w ostatnich dniach, ale wtedy mogą być kolejki - uprzedza.
Szczególnie niskie zainteresowanie dopłatami jest na terenach położonych nad Wartą w bezpośrednim sąsiedztwie Puszczy Noteckiej. Według Jolanty Matalewskiej ze Słodowego Młyna, wielu gospodarzy ziemię wydzierżawiło lub sprzedało, bo rolnictwo było nieopłacalne. Ona sama poza działalnością rolniczą ma jeszcze agroturystykę.
W małej wsi Bucharzewo zarejestrowanych jest kilkunastu rolników, ale faktycznie gospodaruje kilku.
- Jedną z przyczyn pozbywania się ziemi jest bliskość puszczy - tłumaczy Mieczysław Buda, szef międzychodzkiej agencji rynku rolnego i myśliwy. - Kiedyś odszkodowania za straty łowieckie wypłacało państwo, dziś obowiązek spadł na koła łowieckie. Chłopi muszą dochodzić swego na drodze sądowej. Na to niektórych rolników nie stać i pozostawili ziemię odłogiem. Tymczasem pola, które nie są uprawiane, nie kwalifikują się do dopłat. W Niemczech rolnicy otrzymywali pieniądze do produkcji już za czasów Bismarcka. Szkoda, że u nas tak wielu gospodarzy nie dotrwało chwili, kiedy wreszcie mogą wystąpić o dopłaty.
Rolnicy z terenów nadwarciańskich, gdyby żyli z ziemi, mieliby szansę na dodatkowe dofinansowanie z tytułu trudnych warunków gospodarowania.
Cena za spóźnienie
Agencja starannie przygotowywała się do przyjmowania wniosków o płatności obszarowe. Podczas 800 kursów przeszkolono 15 tys. rolników. Wiedzę przekazano ponad 800 wolontariuszom, pracownikom gmin i banków, by oni też mogli pomóc rolnikom.
Na półmetku składania wniosków
sytuacja nie wygląda najlepiej. By ją poprawić od poniedziałku rusza wielka akcja promocyjna agencji. Codziennie przed programami rolniczymi w TVP będą emitowane specjalne spoty reklamowe.
- Mają zachęcić rolników do składania wniosków - informuje Gniazdowski. - To nie jest przejaw naszego strachu. Jestem przekonany, że rolnicy, którzy się u nas zarejestrowali, złożą wnioski.
Jeżeli z różnych względów nie zrobią tego do 15 czerwca, mają czas do 10 lipca. Za spóźnienie będą musieli jednak słono zapłacić - za każdy dzień zwłoki agencja potrąci im 1 proc. z należnych dopłat.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?