Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piłkarze ręczni na początek mistrzostw świata wygrali dwa mecze

Przemysław Piotrowski 68 324 88 69 [email protected]
fot. Archiwum
Dwa zwycięstwa na początek mistrzostw świata to wydawałoby się dobry wynik. Ale wszyscy czujemy chyba jakiś niesmak, bo Polacy nie przypominali tych słynnych wojowników. Wyraźnie widać, że czegoś brakuje.

POLSKA - SŁOWACJA 35:33 (15:17) i POLSKA - ARGENTYNA 24:23 (11:6)
POLSKA: Szmal, Wyszomirski - Tłuczyński 7 i 5, Bielecki 6 i 1, M. Lijewski 6 i 0, Jaszka 5 i 1, B. Jurecki 3 i 2, M. Jurecki 3 i 3, Kuchczyński 2 i 4, Tomczak 1 i 0, Jurasik 1 i 1, Jurkiewicz 1 i 1, Zaremba 0 i 3, Tkaczyk 0 i 1, Rosiński 0 i 1, Siódmiak 0 i 1.

Ani Słowacja ani Argentyna to nie potęgi. Obie drużyny pokonaliśmy, ale podopieczni Bogdana Wenty nie przekonali nas, że są w formie pozwalającej myśleć o strefie medalowej. Oba mecze miały odmienne oblicza i chyba, wbrew pozorom, więcej złego wydarzyło się w tym pierwszym, przeciwko teoretycznie lepszej, Słowacji.

Przeciwko sąsiadom zza południowej granicy nie zagraliśmy jako zespół. Brakowało przemyślanych akcji, praktycznie nie istniał obrotowy Bartosz Jurecki, a na lewym skrzydle Mariusz Jurasik regularnie przegrywał pojedynki z bramkarzem przeciwników. Większość zdobytych goli zawdzięczamy wspaniałym umiejętnościom indywidualnym Marcina Lijewskiego, Michała Jureckiego i Bartłomieja Jaszki. O ile dwaj pierwsi ładowali z dystansu bez opamiętania, o tyle ten ostatni potrafił przechytrzyć rywali, wbić się między nich i zakończyć akcję, dodajmy, zazwyczaj indywidualną. Na lewej flance jeszcze jako tako radził sobie Tomasz Tłuczyński, ale to nie wystarczało, aby odskoczyć od walecznych Słowaków. Oni mieli dwie armaty w postaciach obrotowego Andrei Petro, który jak tur przebijał się przez nasza defensywę oraz Daniela Valo, który był po prostu nie do zatrzymania.

Gdy na boisku pojawił się w końcu Karol Bielecki i dwoma potężnymi bombami wyprowadził naszych na prowadzenie 15:13, wydawało się, że natchnie kolegów do lepszej gry. Niestety, nie dość, że rywale Słowacy wyrównali, to w ostatniej minucie pierwszej połowy zapakowali nam dwie bramki.
To co martwiło najbardziej, to że nawet gdy zdołaliśmy jakoś przejąć piłkę, nie potrafiliśmy wyprowadzić kontry. Przecież w pierwszych 30 minutach nie zdobyliśmy w ten sposób ani jednego gola! A goście skarcili nas kilkakrotnie. Podobnie w drugiej części gry, gdy to rywale wyczekiwali na błędy Polaków. Naszą niemoc w tym elemencie przełamał Patryk Kuchczyński. Nie zmienia to jednak faktu, że graliśmy wciąż bez większego zrozumienia, a Lijewski, Bielecki, czy nawet niewysoki Jaszka, decydowali się głównie na rzuty z dystansu. Ale to właśnie jest przecież nasza siła -wielkie indywidualności, które potrafią radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Bez dwóch zdań największe wrażenie zrobił ten ostatni, który dzielił i rządził, rozgrywał i rzucał. Był liderem, dobrym duchem drużyny i potwierdził, że jego wysoka forma z meczów towarzyskich nie była przypadkiem.

Ostatecznie, za sprawą celnych rzutów Bieleckiego i kapitalnej obrony Sławomira Szmala, zdołaliśmy zwyciężyć, ale mecz pozostawił wiele do życzenia. Mogliśmy sobie tylko ostrzyć zęby na Argentyńczyków i liczyliśmy na solidne trening strzelecki.

Wenta wyraźnie postawił jednak na defensywę, co przyniosło wymierny skutek, bo rywale zaliczyli pierwsze trafienie dokładnie w 14 min i 19 sek! Ale my również nie błyszczeliśmy, bo w tym czasie rzuciliśmy tylko cztery bramki. Wynik 11:6 do przerwy mówi sam za siebie. Można było jednak zauważyć poprawę w zgraniu, akcje były bardziej przemyślane, zaczęły funkcjonować skrzydła i środek. I chyba Wenta za bardzo uwierzył, że poradzimy sobie z nisko notowanym rywalem. Rzucił do boju drugą, a nawet trzecią linię, a ta po prostu sobie nie poradziła. Chyba najbardziej zawiódł debiutant Bartłomiej Tomczak, który wyraźnie się spalił. W końcówce biało-czerwoni sprawili nam wielką huśtawkę nastrojów, bo strata punktów była bardzo bliska. Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze.
Podsumowując, brak zgrania i niepewność w obronie była aż nadto widoczna. Czy to zasłona dymna szczwanego lisa Wenty, czy nasza słabość, dowiemy się dopiero w jutrzejszym meczu z Koreą i czwartkowym, najważniejszym ze Szwecją. Dziś o 18.15 po drodze mecz z Chile i raczej pewny triumf. Oby...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska