Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pukali się w czoło

JANCZO TODOROW 0 68 363 44 60 [email protected]
Filomena i Andrzej Fórmanowie oraz Magda Rakocińska z miesięczną Wiktorią bawią się z Marcinem i Radkiem
Filomena i Andrzej Fórmanowie oraz Magda Rakocińska z miesięczną Wiktorią bawią się z Marcinem i Radkiem JANCZO TODOROW
- Teraz wiem, że wychowanie to wielka sztuka. A ja ją posiadłam - mówi Filomena Fórman. Bardzo kocha dzieci, założyła więc pogotowie rodzinne.

Siedem lat temu postanowiła z mężem Andrzejem, że wezmą jakieś dziecko na święta do domu. Zaczęli wydzwaniać po ośrodkach. W Sławie w domu dziecka czekała na nich głuchoniema dziewczynka. Ale święta minęły i zdali sobie sprawę, że tak naprawdę dzieci u nich powinny być na okrągło, nie tylko od święta. Mieli już dwóch synów, ale stwierdzili, że powinni pomóc dzieciom - biednym i skrzywdzonym w rodzinie.

Pukali się w czoło

Musieli się starannie przygotować, zaliczyć kursy, załatwić formalności w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. I wtedy się zaczęło. Pięć lat temu pogotowie rodzinne w ich domu ruszyło. Jako pierwsze w powiecie. Na początku trafiła im się dziewczynka, którą matka porzuciła w szpitalu. - Bardzo się wtedy bałam, bo z takim maleństwem trzeba uważać. Dziś młode matki inaczej chowają dzieci, są wygodniejsze, kupują pampersy i z głowy. A ja kupiłam tetrę i kroiłam na pieluchy, znajomi pukali się w czoło, że chce mi się prać na okrągło. Ta moja pierwsza dziewczynka została adoptowana - wspomina F. Fórman. Na początku jej synowie - student i gimnazjalista - byli obojętni, ale później oswoili się z nowymi lokatorami i chętnie pomagali mamie.

Przeżywają rozstania

Przez dom Fórmanów przewinęło się ok. 40 dzieci, połowa z nich to noworodki, reszta to dzieci w wieku do 10 lat. Odzyskują spokój, wracają do normalności i wtedy zabierają je przybrani rodzice. Oficjalnie w pogotowiu rodzinnym może być maksymalnie trójka dzieci naraz, ale zdarzały się sytuacje, że musieli przyjąć i szóstkę. - Przywożą nam o każdej porze dnia dzieci, które porzuciła matka albo mieszkają w ciężkich warunkach a rodzice nadużywają alkoholu. Najczęściej takie dzieci trafiają się nam z Lubska i Jasienia - mówi pani Filomena.
Dzieci mają u Fórmanów świetne warunki, do ich dyspozycji jest cały domek jednorodzinny. Mają swoje pokoiki, dużo zabawek i nieustanną opiekę. Pan Andrzej pracuje zawodowo, ale po powrocie włącza się do zajęć domowych. Chętnie wychodzi z dziećmi na spacer, bawi się z nimi. Oboje bardzo przeżywają rozstania. Bo przychodzi w końcu moment, że dzieci zostają adoptowane albo wracają do swoich rodziców. Do niedawna mieli Krzysia, który trochę chorował i nikt nie chciał go zaadoptować. W końcu los się do chłopca uśmiechnął, trafił do rodziny zastępczej. Ale rozstanie z nim było ciężkie, wszyscy płakali. Była też dziewczynka, która za nic na świecie nie chciała odejść do rodziny adopcyjnej. Teraz odwiedza ich przy każdej okazji.

Nieraz są przykrości

- Czasami miałam dość i chciałam zrezygnować, bo obciążenie jest bardzo duże - zwierza się F. Fórman. - Wokół dzieci jest co robić, to prawda, że dostaję wynagrodzenie, a dzieci mają niemałe zasiłki. Ale nie mamy prywatnego życia. Nieraz są przykrości z biologicznymi rodzicami, którym nie można zabronić kontaktów z dziećmi. Przychodzą, odwiedzają. Niektórzy się awanturują. Trzy lata temu jednego z naszych wychowanków uprowadził ojciec, który przyjechał z Lubska i stwierdził, że źle się opiekujemy jego synem. A dziecko trafiło do nas, bo ojciec je maltretował.
Teraz mają kolejny problem, opiekują się Wiktorią, która ma zaledwie miesiąc i urodziła się już uzależniona od alkoholu. Bo matka dużo piła w ciąży. Dziecko ma głód alkoholowy i nie ma odruchu ssania, jest bardzo niespokojne. Nie można go karmić butelką, jedzenie podają mu pipetą, bo inaczej umarłoby z głodu.

Piszą, odwiedzają

Starsze dzieci, które przyszły z rodzin z problemem alkoholowym bacznie się przyglądają, co stawiają na stół Fórmanowie, gdy przyjdą goście. Ale tu alkoholu nigdy nie ma.
- Teraz już wiem, że nie zrezygnuję, to moje powołanie opiekować się dziećmi - mówi Filomena. - Jest ciężko, ale mamy do pomocy wolontariuszki - studentkę Magdę Rakocińską oraz uczennice Alicję Woźniak i Katarzynę Bednarek. Przychodzą, kiedy mają czas, idą z dziećmi na basen, do lasu. Co mam z tego? Wielką satysfakcję, może dlatego, że byłam jedynaczką i zawsze marzyłam o większej rodzinie. A dzieci, które odchodzą, nadal dzwonią do nas, piszą, przesyłają zdjęcia, odwiedzają. To mnie upewnia, że wychowanie to wielka sztuka, a ja ją posiadłam.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska