Z uwodzeniem jest tak: im facet starszy, tym bardziej musi się nagimnastykować, by zdobyć kobietę. Wiem to po sobie. W przedszkolu podobała mi się blondwłosa Gosia. Każdy chciał z nią chodzić za rękę i leżakować na sąsiednim łóżku. Ale to ja ją zdobyłem: dałem jej w prezencie swoje zielone rajtuzy (i tak ich nie lubiłem, bo kłuły w nogi). Nasza miłość trwała jakieś trzy tygodnie.
W zerówce zgarnąłem buziaka od Kasi, bo pożyczyłem jej na weekend zestaw 32 mazaków, który ojciec kupił mi pod choinkę. Znowu w podstawówce przekonałem do siebie Justynę łańcuszkiem z tombaku i kręceniem jej na każde zawołanie na obrotowej huśtawce. Potem odkryłem komplementy, kwiaty i prezenty... Jechałem na nich aż do studiów. I tam w końcu poznałem najukochańszą małżonkę. Uwiodłem ją - zabije mnie pewnie za zdradę tego sekretu - referatem przygotowanym na prawo administracyjne. Ponoć czytałem go tak zabawnie, że najzwyczajniej w świecie się zakochała.
Wówczas myślałem, że to koniec uwodzenia, że już nie muszę, ale gdzie tam! Dopiero się zaczęło. Teraz uwodzę ją codziennie: zmywaniem, wychodzeniem z psem, zanoszeniem prania do suszarni, robieniem śniadań do łóżka, zabijaniem pająków i reperowaniem kranu w kuchni.
I pomyśleć, że Gosi z przedszkola wystarczyły rajtuzy!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?