Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodzina Michalszczaków trzyma się zgodnie razem. W Wigilię zejdzie się ponad 40 osób

Eugeniusz Kurzawa 68 324 88 54 [email protected]
Kilka razy w roku w domu w Przyprostyni spotykają się wszystkie pokolenia. Do stołu siada 40 osób. Panie przygotowują posiłek. - A potem zaczynają się wspomnienia i opowieści - mówi Alicja.
Kilka razy w roku w domu w Przyprostyni spotykają się wszystkie pokolenia. Do stołu siada 40 osób. Panie przygotowują posiłek. - A potem zaczynają się wspomnienia i opowieści - mówi Alicja. fot. Krzysztof Kubasiewicz
Jeśli zejdzie cała rodzina - a spotyka się dość często - to może nawet zabraknąć miejsca przy stole. W końcu to trzy, a nawet cztery pokolenia Michalszczaków z Przyprostyni. - Będzie ponad 40 osób - mówi o Wigilii pan Andrzej, obecny gospodarz.

- Jestem z rocznika 1927, urodziłem się w Perzynach, kilometr stąd - opowiada senior rodu, Czesław Michalszczak. - A to gospodarstwo kupili rodzice w 1929 r.; ojciec był Antoni, mama Jadwiga. Gospodarkę brali od banku i spłacali w ratach. Poprzedni właściciel zbańczył i bank wystawił obejście na sprzedaż.
Zbańczył, tak mówi się w Wielkopolsce - zbankrutował. Siedzimy u Michalszczaków w Przyprostyni, wsi przyklejonej do miasta. Dzieci (pięcioro) i wnuki (jest ich 16) o tej porze w pracy lub uczą się, zaś prawnuczka Samanta nic nie powie, bo jeszcze w pieluchach. Nie dało się skrzyknąć wszystkich.
- Też pochodzę z Perzyn - od razu dodaje żona dziadka, babcia Gabriela z domu Śmiałek. - A tutaj mieszkam od ślubu w 1958 r.

Rodzina od pokoleń na swojej ziemi. Kupując w 1929 r. gospodarkę w Przyprostyni Antoni Michalszczak wziął wraz z nią 9 ha pól i łąk. - Ja już przejąłem od ojca 12 ha, a dziś mam 44 ha - wylicza Andrzej Michalszczak (rocznik 1961), syn i obecny gospodarz. Ojciec trzech córek, Alicji (24 lata), Natalii (21) i Emilii (19). Najstarsza pracuje w urzędzie miejskim, dwie pozostałe studiują w Poznaniu. Natalia właśnie zażywa "pięciu minut" sławy. Kilkanaście dni temu podczas wyborów Miss Polonia 2010 została wybrana Miss Osobowości i znalazła się w gronie sześciu najpiękniejszych Polek.
- Rodzice mają nas pięcioro - pan Andrzej ma na myśli siebie, trzy swoje siostry: Halinę, Renatę i Magdalenę oraz brata Krzysztofa. - Wszyscy z rodzinami mieszkają w Zbąszyniu, łatwo więc się spotykać.
- Duże spotkania familijne odbywają się w stałych terminach - wtrąca Alicja. - Zawsze schodzimy się w drugi dzień Bożego Narodzenia, w drugie święto Wielkanocy i na Wszystkich Świętych, bo na cmentarzu w Przyprostyni jest wiele grobów naszych bliskich.

Trzeba wtedy w największym pokoju do wielkiego stołu dostawić drugi. No i ustawić około 40 krzeseł. - Znajdą się, nie ma problemu - śmieje się Alicja.
Jej ojciec wraca do wątku przekazywania gospodarki z ojca na syna. Okazuje się, iż właściwie od dziecka był wyznaczony na "dziedzica". Zgodnie z rodzicielskim nakazem skończył szkołę rolniczą w Powodowie, a jak doszedł "do swoich lat" - przejął dom i ziemię. Kim jednak będzie jego następca, skoro ma trzy córki?
- Trzeba poczekać na zięcia - uważa Małgorzata Michalszczak, żona Andrzeja. - Choć nie każdemu może pasować praca w gospodarstwie.
- Rodzice zawsze nam mówili, żeby się uczyć, studiować, a wszystko w życiu dobrze się ułoży - uzupełnia spokojnie Alicja.

Kiedyś jednak ludzie bardziej się przejmowali zawiłymi sytuacjami życiowymi. Starali się do nich przygotować. Babcia Gabrysia opowiada, jak po ślubie weszła do rodziny Michalszczaków. - Jako młoda żona znałam już przepisy kulinarne, bo przez półtora roku byłam na kursie u sióstr zakonnych w Wolsztynie - wspomina. - Potrafiłam powozić konno, więc pomagałam mężowi, nawet bronowaliśmy pole. Tak wyszło, bo w domu tylko myśmy byli młodzi, a poza nami troje starszych. Teść Antoni, siostra teścia Anna Michalszczak i teściowa teścia Marianna Raczkowiak, która na dodatek w roku, gdy braliśmy ślub złamała nogę. Wymagała więc opieki. I to spadło na mnie.
- Teściowa ojca, Marianna, była rocznik 1875 - wtrąca dziadek. Zatem dom Michalszczaków gości już piąte pokolenie tej rodziny. I ma się dobrze, ba, został rozbudowany, żeby się wszyscy mieścili. Zmieniło się też gospodarstwo. Kiedyś trzymało się krowy, konie do pracy w polu, hodowano świnie, oczywiście kury, gęsi. Na polu rósł len, buraki pastewne i cukrowe. - Cukrówkę woziliśmy na stację Zbąszyń Przedmieście, a stamtąd szły pociągiem do cukrowni w Opalenicy - wyjaśnia dziadek Czesław.
- Teraz w Przyprostyni, w końcu dużej wsi, gdzie dawniej było wielu dużych gospodarzy, są lewie trzy, cztery krowy, konia chyba żadnego - mówi pan Andrzej. Sam specjalizuje się w uprawie warzyw, głównie cebuli, marchwi, no i hoduje trzodę. Pozostałe rodzeństwo w mieście, więc ziemi nie ma...pod ręką. Trochę w Przyprostyni.

- Jak są żniwa, wykopki, to wujowie, kuzynowie przyjeżdżają i pomagają tacie - podpowiada Alicja.
Niedawno seniorzy świętowali 50-lecie ślubu. Młodzież przygotowała dziadkom specjalny album, odnaleziono stare zdjęcia. Pojawiła się okazja do wspomnień. - Ślub braliśmy w Zbąszyniu, ale wesele w Perzynach miało się odbyć przy lampach naftowych - śmieje się babcia Gabrysia na myśl o dowcipie, jaki zrobili 70 gościom weselnym.
- Przyprostynia miała prąd już w czasie wojny - wtrąca jej syn. - Perzyny, choć to zaledwie kilometr-dwa dalej, były nieoświetlone do lat 60.
- Zgodnie z tradycją ludzie ze wsi podglądali przez okno zabawę weselną - ciągnie babcia. - Jakie było zdziwienie, gdy okazało się, iż w domu Śmiałków, czyli moich rodziców, w czasie tańców palą się żarówki. Skąd?! A stało się tak dlatego, że brat męża pracował w "Romeo" i wypożyczył stamtąd agregat.
- Niech babcia jeszcze opowie o pultrze - wtrąca Małgorzata. Pulter to tradycja polegająca na tłuczeniu szkła na schodach domu, w którym mieszka panna młoda. W przeddzień ślubu młodzież ze wsi przychodzi wieczorem z butelkami, talerzami i co tam wpadnie pod rękę, żeby narobić bałaganu. Wszyscy traktują to z przymrużeniem oka. A gospodarze reagują poczęstunkiem.

To może dziwić, jak tak duża familia - mimo przemijania pokoleń - wciąż trzyma się zgodnie razem. Czuje się, iż ten dom przechowuje atmosferę spokoju, szacunku dla wieku seniorów, a jednocześnie ma wiele pogody i radości, jaką wnosi młodzież.
- Jesteśmy tu ponad 80 lat i tylko na trzy lata, od 1942 do 1945 r. Niemcy nas wysiedlili, zresztą niedaleko, bo zostaliśmy w Przyprostyni - sięga pamięcią dziadek. Był w tym czasie zmuszony pracować jako parobek "u Niemca", a potem jeszcze musiał ze "swoimi" Niemcami uciekać w głąb Rzeszy. Wrócił do domu w maju 1945 r. Piechotą.
Co więc ich trzyma razem, oprócz więzów rodzinnych? Tradycja? Religia? Na pewno. A może też fakt, że wszyscy w rodzinie są strażakami? Od dziadka Czesława i jego braci, przez ojca Andrzeja - dziś prezesa OSP, aż po trzy ładne córki! Jak by oni pięknie wyglądali w mundurach na rodzinnej fotografii - myślę...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska