Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sam zdobyłem pracę

(oprac. staw)
(fot. DiGiTouch)
(fot. DiGiTouch)
„Nikt nie wiedział, co właściwie zrobić z wykształconym, znającym języki obce człowiekiem z doświadczeniem zawodowym, którego jedynym pechem było to, że siedzi na inwalidzkim wózku” - pisze nasz Czytelnik. Jak skończyła się jego historia?

„Mijał 9 rok mojej pracy w administracji państwowej. Od 8 do 16: spokój, sielanka, rano kawka, gazetka, czasem zabłąkany klient zajrzał do mojego gabinetu by zapytać, czy jego pomysł ma szansę na dofinansowanie z Unii Europejskiej. Takich było jednak niewielu. Z przydziałem zadań do wykonania też nie było najlepiej. Wkrótce przełożeni doszli do wniosku, że trzeba zlikwidować moje jednoosobowe stanowisko. Nie mogli mnie zwolnić, bo jestem mianowanym urzędnikiem Służby Cywilnej. Propozycji przejścia do innego wydziału nie przyjąłem. Nie chciałem tkwić dłużej w tym marazmie.

Mojej decyzji nie zrozumiał nikt z rodziny i znajomych. Zostałem sam.

Mając 35 lat, głowę pełną pomysłów, niespożytą energię, niesamowity zapał do pracy oraz stygmat w postaci wózka inwalidzkiego nie mogłem liczyć na nikogo, gdyż instytucje powołane do pomocy bezrobotnym w poszukiwaniu pracy okazały się całkowicie niewydolne. Przez dwa lata imałem się różnych zajęć. Na starszych, schorowanych rodziców z niskimi emeryturami nie za bardzo mogłem liczyć, bo i tak dużo już poświęcili dając mi możliwość nauki i wszechstronnego wykształcenia. Starali się jednak jak mogli, zwłaszcza mama, która jest moją asystentką, kierowcą i przyjacielem. Pomaga mi też trochę technicznie, gdyż wymagam pomocy chociażby przy ubraniu i rozebraniu się. Ojciec pomagał mi trochę finansowo. Pomagali też znajomi, obcy ludzie, choćby tylko dobrym słowem. Musiałem przecież z czegoś żyć, utrzymać mieszkanie i coś jeść.

 

Regularnej pracy ciągle nie miałem. Zwracałem się do wszystkich urzędów, posłów i innych „wszystkich świętych”. Wszyscy składali obietnice bez pokrycia. Wiedziałem, że muszę coś zrobić, ale nie wiedziałem, co. W obecnym czasie znalezienie pracy jest szalenie trudne, zwłaszcza jak nie ma się znajomości i koneksji oraz często rekomendacji partyjnej.

Pewnego wieczoru usiadłem do internetu. Miałem wszędzie, gdzie tylko możliwe poumieszczane życiorysy, ale nikt nie odpowiadał. Być może powodem też był wózek, lecz tego nie wiem. Po dwóch godzinach poszukiwań, na czwartym z kolei portalu z ofertami pracy znalazłem ofertę, która mnie zelektryzowała. Firma transportowa z Zielonej Góry poszukiwała od zaraz spedytora z doświadczeniem. Poszedłem za ciosem, tym bardziej, że z tego typu pracą miałem już kiedyś krótką styczność. Wysłałem komplet dokumentów e-mailem. Była godzina 1.00 w nocy. Rano obudziłem się pełen nadziei, że tym razem musi się udać. Minęły trzy miesiące. Początkiem dużych zmian w moim życiu stał się kwietniowy czwartek. Zadzwonił telefon. Kobiecy głos powiedział: „Jesteśmy zainteresowani Pana ofertą, zapraszamy na spotkanie w sprawie pracy”.

W wyznaczonym terminie odświętnie ubrany pojawiłem się w firmie ok. 10 minut przed wyznaczoną godziną. Sympatyczna sekretarka zaprowadziła mnie do sali konferencyjnej i kazała czekać. W ciągu 5, 7 minut oczekiwania, przypominałem sobie wszystko, co wiedziałem o tej firmie. Liczne dyplomy i certyfikaty na ścianach siedziby potwierdzały renomę. Z rozmyślań wyrwało mnie dwóch mężczyzn. Wzięli mnie w krzyżowy ogień pytań. Rozmowę prowadził młodszy. Starszy tylko się przysłuchiwał. Rozmowa skończyła się po 30 minutach, czułem się jakbym przebiegł w szybkim tempie pół kilometra. Rozmowa toczyła się nie tylko po polsku. Później zaprowadzono mnie na ogromną, przeszkloną salę, gdzie przez jakiś czas przyglądałem się pracy spedytorów, o którą aplikowałem.

 

Po ok. 40 minutach ponownie wróciliśmy na poprzednie miejsce spotkania. Widać było, że obaj Panowie nie są pewni, jaką decyzję powinni podjąć. Między mną a młodszym (ważniejszym) coś zaiskrzyło. Na pożegnanie stwierdził, że mimo sceptycyzmu swego partnera w biznesie, da mi szansę, muszę tylko jeszcze wykazać się znajomością przepisów niezbędnych w pracy spedytora. Na pożegnanie dodał: „Musi Pan być bardzo zdeterminowany, żebyśmy Pana przyjęli do roboty”.

Na opanowanie najważniejszych przepisów i zasad, dostałem cztery dni. Gdy minęły, z niecierpliwością czekałem na telefon. Milczał jak zaklęty. Mając w pamięci słowa prezesa o determinacji, następnego dnia zadzwoniłem sam. Był chyba przeziębiony, bo nie mógł swobodnie mówić i to z tego właśnie wynikało opóźnienie, lecz uważnie wysłuchał, o co mi chodzi i obiecał zająć się sprawą. Nie kazał mi długo czekać na swoją decyzję. Następnego dnia po moim telefonie, znowu pojawiłem się w firmie. Egzamin wypadł pomyślnie, zostałem zatrudniony.

 

Na razie nie pracuję samodzielnie, a jako asystent spedytora z wieloletnim stażem, ale wiem, że mój czas wkrótce nadejdzie. Muszę tylko pokazać, że mimo niepełnosprawności wiele potrafię oraz ustawicznie się uczyć, aby dobrze opanować branżę. Moja historia zakończyła się happy endem. Wierzę, że każdy niezależnie od tego czy jest niepełnosprawny czy nie, może tak samo. Trzeba tylko umieć wyznaczać sobie cele i wytrwale do nich dążyć. Nie można bać się zmian i być stale gotowym do pracy nad sobą. Wtedy znajdziemy wyjście z najtrudniejszej sytuacji i zawsze w końcu zaświeci słońce”.

Nazwisko znane redakcji

 

Czego chcemy od pracodawcy?

Historia Czytelnika skończyła się dobrze. Ma pracę i sam ją znalazł. Tym bardziej uwierzył w siebie. A jakie są Wasze historie związane z pracą? Czym dla Was jest - pasją, przymusem, tylko metodą na zarobek? A czego oczekujecie od swoich szefów: wysokiej pensji, szacunku, sensownych zadań? Piszcie do nas. Za tydzień napiszemy jak pracownicy widzą szefów. A jaki jest Wasz szef? Mądry, sprawiedliwy, dobrze płaci?

Czekam na Wasze historie: [email protected], lub „Gazeta Lubuska”, al. Niepodległości 25, 65-042 Zielona Góra

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska