Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stanisław Kaczor to legenda międzychodzkiego futbolu

Dariusz Brożek
- Często przeglądam przedwojenne zdjęcia i dokumenty. I wspominam lata młodości i nieżyjących już kolegów z Warty - opowiada Stanisław Kaczor.
- Często przeglądam przedwojenne zdjęcia i dokumenty. I wspominam lata młodości i nieżyjących już kolegów z Warty - opowiada Stanisław Kaczor. fot. Dariusz Brożek
Międzychodzianin grał w miejscowej Warcie jeszcze przed wojną, a w 1956 r. reaktywował klub. Dziś ma 90 lat i jest żywą kroniką klubu.

Razem z 90-letnim międzychodzianinem przeglądam dokumenty z jego prywatnego archiwum. Na pożółkłym ze starości kartonowym zdjęciu nieznany fotograf uwiecznił zawodników i działaczy klubu piłkarskiego Warta. Fotka ma ponad 70 lat. S. Kaczor grał w juniorskiej drużynie. Jego oczy błyszczą, kiedy opowiada mi o sportowych sukcesach piłkarzy. Prezesem klubu był wtedy właściciel sklepu kolonialnego Dominik Początek, a mecze sędziował miejscowy kupiec Bogusław Biniaś.

- W klubie działali znani w mieście handlowcy. Sami właściciele sklepów i restauracji. Tak jak wiceprezes Jerzy Drużba, który prowadził znaną w mieście knajpę. Zasiadanie w zarządzie Warty było splendorem i wielką nobilitacją - wspomina.

Zaczynał od kopania szmacianki

Będąc kilkuletnim brzdącem S. Kaczor biegał w drewnianych trepach za szmacianką z gałganów. Tak jak jego koledzy, bo w nogę grali wtedy wszyscy. Dzieciaki na podwórkach, a młodzież i dorośli w sekcjach piłkarskich.

W przedwojennym Międzychodzie działało kilka stowarzyszeń i klubów sportowych. Miejscowi inteligenci i urzędnicy trenowali wioślarstwo, a rzemieślnicy i robotnicy rywalizowali na murawie broniąc barw Strzelca i Sokoła. W połowie lat 30. prym wiodła już Warta z dwoma zespołami seniorskimi i drużyną juniorów. Grali w niej prawie sami Polacy, choć około 30 proc. mieszkańców stanowili wtedy Niemcy. Prawie, bo wyjątkiem był niemiecki piłkarz Witke. Kilku z nich zrobiło potem kariery w renomowanych klubach. Przed drugą wojną pierwszym bramkarzem poznańskiej Warty był Jankowiak, który grając jeszcze w Międzychodzie brylował na boisku ubrany w biały jak śnieg pulower.

- Graliśmy w Szamotułach, Wronkach, Nowym Tomyślu i nawet w Poznaniu. Na mecze do Wielenia nad Notecią jeździliśmy rowerami, choć to ponad 30 kilometrów w jedną stronę. Pedałowaliśmy kilka godzin i potem od razu biegliśmy na murawę. Rozgrzewki już nie potrzebowaliśmy - opowiada S. Kaczor.

Na wyjazdy do Wielenia zawodnicy mieli specjalne przepustki wydawane przez starostwo. Za Sowią Górą mijali niemiecką strażnicę graniczną, potem odbijali na wschód i po przejechaniu kilku kilometrów z powrotem byli po polskiej stronie granicy. Jeździli też na mecze do niemieckiego wówczas Babimostu. Ale już pociągami, bo na rowery to za daleko. Miejscowi Polacy płakali ze wzruszenia, kiedy międzychodzianie prężyli piersi przy dźwiękach Mazurka Dąbrowskiego stojąc w równym jak sznurek szeregu na murawie babimojskiego stadionu.

Skarby w lagrze

Piłkarską karierę międzychodzianina przerwała wojna. 3 września 1939 r. żołnierze Wehrmachtu wkroczyli do Międzychodu, a dwa tygodnie później S. Kaczor trafił na praktykę do miejscowego szewca. Jesienią 1940 r. został deportowany razem z bratem Franciszkiem. Musieli opuścić gospodarstwo w Dzięcielinie, które przejęli bałtyccy Niemcy z Estonii. Braci wywieziono do Łodzi.

- Z całym transportem trafiliśmy do przejściowego lagru. Niemcy kazali nam zdać pieniądze i kosztowności. Niby tylko na przechowanie. Oczy na wierzch mi wyszły, kiedy zobaczyłem jak niosą na drewnianych tacach stosy biżuterii i złotych monet. Pierwszy i ostatni raz w życiu widziałem taki majątek. Ja złota nie miałem, a pieniądze schowałem w bucie - wspomina.

Z ubekami nie chcieli

Wojenną tułaczkę S. Kaczor zakończył w Rokitnie. To zaledwie kilkanaście kilometrów od jego rodzinnego miasta, ale już po drugiej stronie przedwojennej granicy polsko-niemieckiej. W pierwszych dniach lutego 1945 r. wrócił do Międzychodu. I znowu zaczął grać. Po wojnie w mieście działały kolejno kluby Kolejarz, a potem Tęcza, Sparta i Spójnia.

- Wielu moich kolegów nie chciało trenować w tych klubach, bo grali tam milicjanci i ubecy. Dlatego postanowiłem reaktywować Wartę. Pomysł podchwycili Tadeusz Pawlak i Zenon Grzesiak. Były piłkarz Warty Bernard Falkowski dał nam przedwojenną pieczątkę klubu, potem załatwiłem drugą. W 1956 roku dostaliśmy zgodę na udział w rozgrywkach klasy C, a Spartę rozwiązano. Została tylko Spójnia i nasza Warta - opowiada.

Nowy-stary klub wywołał sporo zamieszania w mieście. Zawodnicy Spójni patrzyli na rywali krzywym okiem. Podczas meczu jeden z nich nawet poturbował S. Kaczora, który był wtedy sędzią. Miejscowi aktywiści wypisywali w partyjnych gazetach, że chuligan Kaczor rozbija jedność ruchu sportowego. - Takie czasy były. Warta jednak przetrwała, a Spójnia to już historia - wzdycha oglądając pokryte patyną czasu zdjęcia i dokumenty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska