Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szczęśliwy chodzi boso i sadzi paprotki

Michał Szczęch 68 359 57 32 [email protected]
Pan Jarek i jego bajeczny domek
Pan Jarek i jego bajeczny domek Michał Szczęch
Szukamy szczęścia? Rozejrzyjmy się wokół. Bo może wyrasta spod ziemi, jak chrystusowe głowy pana Jarka. A może szczęście chodzi na bosaka i jest tuż pod naszym nosem?

Drewniane głowy z brodą, w cierniowych koronach. Wyrastają z leśnej ściółki i budzą w okolicy sensację. Ludzie mówią, że są jak święte figury.

Najdroższa droga świata

Zza krzaków głowy te wiernie podziwia Balbina, sąsiadka pana Jarka, miejscowego artysty - amatora, przy tym ekologa i hodowcy paprotek, głównie tych azjatyckich.
Balbina jest z tak zwaną przeszłością. Żyła kiedyś jak męczennica, zaniedbana, w fatalnych warunkach. Pazury urosły jej podobno na pół metra, aż się kręciły. A kudły miała czarne od brudu. Los uśmiechnął się do owcy, gdy przygarnął ją obecny właściciel, zapalony wędkarz. Odtąd mieszka owca Balbina z Jackiem i Agatą, kozami - stróżami, co pilnują, by przypadkiem do stawu nie zakradła się wydra. Sadzawka należy do właściciela zwierzyńca, owego wędkarza.
Jarek artysta też ma swój staw. Zresztą, ma je tu sporo osób. Bo chociażby taki sołtys. On na głowie ma aż trzy, wszystkie zachwaszczone, że głowa aż boli. I sołtys zastanawia się stale, jak je wyczyścić, by zostały atrakcją.
- Proszę sobie tylko wyobrazić, wędka, rybka, grill i kiełbaska - między innymi taki jest pomysł sołtysa na te stawy. Prawda, że znakomity?
Swoją sadzawkę ma tu też pewien były wojskowy, który zbiera kamienie, by wybudować gospodę. Takie ma marzenie.
Pan Eugeniusz, co mieszka z zupełnie innej strony wsi, stawu nie posiada. Żyje za to pod samiuśkim pałacem, który mieścił niegdyś biura pegeeru. W wolnych chwilach gra na tarze do prania, realizuje się w konstruowaniu maszyn tortur, ale znany jest głównie z tego, że całe lata chodził na bosaka, czerpiąc w ten sposób z ziemi energię. Do dziś pamiętają w gminie Dąbie, że do urzędu przychodził bez butów. Kiedyś wybrał się tak nawet do banku.
Wracając do stawów, jest ich w okolicy w sumie kilkanaście. Toteż ludzie gadają, że mieszka się im tu jak na Mazurach. Ale co tam woda w bajorze... Do wsi wiedzie podobno najdroższa droga świata! To wiadomo od pana Eugeniusza. Najdroższa, bo marmurowa. Na płyty nagrobne z przedwojennego cmentarza wylano kiedyś asfalt - ot, cała tajemnica. Skręcając z drogi w prawo, trafimy do wspomnianego Jarka artysty, co wyrzeźbił te cudne figury, o których ludzie gadają, że święte.

Zaczęło się od kapliczki

Zobaczył kiedyś w lokalnej telewizji ogłoszenie. Ktoś chciał sprzedać trzy akweny i pięć hektarów ziemi. On, miastowy, miałby pomieszkiwać na wsi? Dziś pan Jarek powtarza: - Jeśli ktoś umie żyć, to i tu będzie żył dobrze, i tam. Trzeba sobie tylko znaleźć złoty środek i nie gonić wariacko za pieniądzem - taką ma życiową filozofię.
- Jak człowiek czegoś się obawia, to nigdy tego nie osiągnie - pan Jarek wie o tym doskonale, więc wpierw wyzbył się strachu. Zadzwonił do oferenta, zapytał i kupił. Jeden staw, do tego trzy hektary ziemi po całkiem przystępnej cenie.
Później leżał, myślał, aż wymyślił. Narysował projekt. Materiały woził w jednym bagażniku. Zbudował i stoi. Bajeczny domek, cały ekologiczny, zasilany baterią słoneczną i akumulatorem. Obok stoi kapliczka, dalej kuchnia i kabina prysznicowa. Po stawie biegnie niewielkie molo. Niedaleko stoi też ogródek warzywny.
W ten sposób spełnił pan Jarek marzenie z dzieciństwa. - Inwestycja niedroga, cudownie się mieszka w weekendy.
Koszt całości? Tyle, co sobie życzą za używaną przyczepę campingową ściągniętą przykładowo z Holandii. Co lepsze? Domek, czy przyczepa? - Kwestia wyobrażenia.

Przygoda z Jezusami

Co do wspomnianej kapliczki, wiąże się z nią ciekawa historia. Pojechał kiedyś pan Jarek z żoną w jej sprawie do pewnego rzeźbiarza. Ten wręczył mu konar drzewa, pożyczył dłuto na tydzień i mówi: - Wyrzeźb pan sobie sam. Więc pan Jarek wyrzeźbił w kapliczce Chrystusa. Tak się zaczęła przygoda z Jezusami.
Dobry egzemplarz drzewa dostać niełatwo. Co dopiero mówić o 100-letnich korzeniach, a to najlepszy budulec. - Trzeba tylko mieć dostęp - pan Jarek ma działki pod Zieloną Górą, rosną tam całkiem dorodne czereśnie. Przy ekologicznej posesji stoi zaś sporo pieńków, z których to powstają owe rzeźby wystające z leśnej ściółki, czyli chrystusowe głowy.
- Pieniek trzeba lekko odkopać, by wyeksponować, inaczej gniłby w ziemi - taką ma pan Jarek metodę. - Pewne pomysły po prostu się w człowieku same rodzą - tak zaś tłumaczy swój pomysł z głowami.
Zanim zacznie rzeźbić, zawsze ocenia, co z danego pnia można osiągnąć. - Bo można mieć przykładowo dziecko z Jezusem, albo jakąś dziewczynę z Jezusem, samego Jezusa, Jezusa z Matką Boską, Jezusa w koronie cierniowej...
Najbliższe artystyczne plany? Panu Jarkowi marzy się kilka rzeźb stąpających po stawie. Chrystus na wodzie? Niekoniecznie, aczkolwiek nie wyklucza.

Miłość do paprotek

Pasja rzeźbienia nie była pierwsza. Ponad 20 lat temu rzeźbiarz pokochał rośliny, głównie paprotki. Dziś w Zielonej Górze, gdzie mieszka na co dzień, pan Jarek ma przebogatą kolekcję ponad 200 gatunków. W całym świecie tych gatunków istnieje kilka tysięcy.
Nastawia się przede wszystkim na paprocie ogrodowe, w międzynarodowej obsadzie, zwłaszcza w azjatyckiej. Przecież większość tych roślin wywodzi się właśnie z Dalekiego Wschodu.
W pobliżu ekologicznego domku planuje urządzić park ze swoimi paprociami. Póki co, oczyszcza teren. - Wszystko musi mieć ręce i nogi.
Pan Jarek dokonał już kilku nasadzeń. Rośnie Asplenium Wenustum, czyli paproć z Japonii, obok chilijska Blechnum Penna-Marina, dalej Adiantum Pedatum z Ameryki Północnej, jest też azjatycko-afrykańska Cyrtomium. Poza tym głównie gatunki chińskie i koreańskie.
Dla laika paproć to po prostu paproć. Pan Jarek każdą rozróżnia po liściach. Przykładowo, niektóre mają cudne pióropusze, inne się rozwidlają, jeszcze inne mają listki jak igiełki.
Przy powstającym parku stoi stary namiot. Ktoś wyrzucił, pan Jarek postawił. Po co? - Właśnie po to, żeby wszyscy pytali, po co mi ten namiot.
A do czego panu Jarkowi potrzebne paprocie i rzeźby? - Do szczęścia!

Szczęśliwy chodzi boso

Zawsze niezależny, zarośnięty. Na ścianie wisi zdjęcie, na zdjęciu Eugeniusz Kozielski sprzed lat. Długi włos, kapelusz, wypisz wymaluj młody Niemen.
- Dość kultury, trza jechać i schamieć trochę - powiedział kiedyś do żony. On, pracownik między innymi modelatorni w teatrze, Estrady, Wojewódzkiego Domu Kultury i plastycznego liceum, zamarzył, by zamieszkać na wsi. Zamieszkał i zajął się inicjatywą prywatną. Dziś inicjatywę prowadzi w głównej mierze syn pana Eugeniusza, Cyprian Wit Kozielski. Mowa o artystycznej pracowni.
Był taki okres w życiu pana Eugeniusza, że pojawiła się potrzeba chodzenia na bosaka. W ten sposób dał wyraz swej niezależności. - Czułem coś od ziemi, może dlatego? A może po prostu taki mam już image. Zawsze chcę być sobą.
Wyjątek zrobił tylko dla syna. Na ślub kazali się ogarnąć, to on włosy na żel i zrobił się na Presleya.
Jak pojechał kiedyś po kredyt do banku, to też na bosaka. Później wszyscy się śmiali, że kredyt dostał, żeby sobie buty kupić.
Chodzenie na bosaka porzucił. Zdrowie już nie pozwala.
Gdy przed laty przeprowadzał się na wieś, to koniecznie do jakiegoś zabytku. Spośród kilku propozycji, a proponowano mu chociażby stary młyn, wybrał popegeerowski pałac. Budynek kupił w 1979 roku. Stolarnia, rzeźba, ceramika, wszystko w nim urządził.
Dziś pałac należy do Polaka, który mieszka w Niemczech. Pan Eugeniusz odsprzedał. Ten polski Niemiec miał całkiem fajne pomysły, z zamiarami się jednak przeliczył i pałac stoi pusty.
A pan Eugeniusz ma dzisiaj kuźnię, którą postawił z synem przed trzema laty. Ozdobne bramy, ogrodzenia, ławeczki do ogródka i tym podobne cudeńka, głównie w szkle, gipsie, drewnie, kamieniu i metalu - między innymi tym trudni się kuźnia. Ale powstają w niej też maszyny z kolcami, którymi w średniowieczu torturowano ludzi. Z takich maszyn można żyć. Nikt inny, a właśnie Kozielscy wyposażyli zielonogórskie muzeum tortur. Całkiem niedawno zamówienie przyszło do nich aż z Niemiec. Dom publiczny zażyczył sobie pas cnoty, wzorowany na średniowiecznym.
Obok kuźni magazyny, królestwo rzeczy wszelakich, gipsowych maszkaronów, przebogatej kolekcji wiertarek, marmurowych płyt cmentarnych i archaicznych sprzętów. - Ktoś jedzie na złom, to my za nim i bierzemy, co nam się może przydać.
Nawet taki łańcuch. Ktoś chce we wsi wyrzucić, to niesie do Kozielskich.
Co do marmurowych płyt, pan Eugeniusz wyciągnął je z rowu, bo leżały. Ostatnio porozumiał się z plebanem, by postawić te płyty przy kościółku i ogrodzić murkiem, ku czci dawnych mieszkańców.

Mówią, że nietypowa rodzina

By dzieciaki zarazić pasją i niezależnością, woził je pan Eugeniusz z żoną na "woodstoki". Wyjazdy pamięta przyczepa w kolorowe kwiaty, stojąca na podwórku. Państwo Kozielscy łyknęli wtedy nieco sławy, jako nietypowi rodzice. Pisały o nich gazety.
Później dzieciaki pan Eugeniusz zaraził motorami. Dziś Cyprian sam je konstruuje, sklecając przykładowo z kilku maszyn jedną, ale porządną. - Podwozie garbusa, kasta z Belgii, tu ucięte, tam sklejone i będzie samochód.
Jak Cyprian się żenił w lipcu ubiegłego roku, to małżonkę wiózł właśnie w jednej z maszyn, które skonstruował. Młodej parze asystowało kilkudziesięciu harlejowców. Cała wieś wyległa na ulicę, by zobaczyć ten nietypowy pochód. Ludzie zjechali się nawet z okolicy.
Co do drugiego syna, Fabiana, to jak wsiada na motor, zakłada skórzaną kurtkę. Na kurtce napis-kwintesencja: "Lepiej zarazić się motorem niż tryplem".
Cyprian i Fabian - imiona nietypowe. W przeszłości Kozielscy mieszkali w pałacu, więc synowie mieli być tak zwani ordynaci. Właśnie stąd imiona.
Nietypowa rodzina? - Owszem, we wsi mówią, że jesteśmy trochę inni.
Pan Eugeniusz nie zrealizował chyba tylko jednej pasji. Zawsze chciał grać na gitarze. Ręka po wypadku była przeszkodą, zadowolił się więc grą na tarze do prania. Dziś zapraszają go z tą tarą na liczne koncerty.
Koło domu pana Eugeniusza działeczka. Na działeczce koło obrotowe. Jest już nawet plan, co do tego koła, taki na stare lata: - Jak będę na wózku, podjadę, postawię truskawki i będę je do słońca obracał, żeby szybciej dojrzewały - śmieje się pan Eugeniusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska