Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Taniec flamenco to moje życie

Aleksandra Łuczyńska 68 363 44 60 [email protected]
Ma 27 lat. Pochodzi z żarskich Kunic. Mieszka w Berlinie. Studiowała muzykologię. Grała w wielu orkiestrach, śpiewała w chórze. Kocha zwierzęta. W swoim rodzinnym domu ma aż 19 kotów i 3 psy. Uwielbia się nimi zajmować.
Ma 27 lat. Pochodzi z żarskich Kunic. Mieszka w Berlinie. Studiowała muzykologię. Grała w wielu orkiestrach, śpiewała w chórze. Kocha zwierzęta. W swoim rodzinnym domu ma aż 19 kotów i 3 psy. Uwielbia się nimi zajmować. fot. Aleksandra Łuczyńska
- Tu nie chodzi o to, żeby być pięknym i szczupłym - mówi Barbara Cieślewicz z Żar. - Niektóre moje nauczycielki z Berlina wyglądają jak pięć moich uczennic razem wziętych i świetnie sobie radzą.

- Dlaczego wybrałaś akurat flamenco?
- Od kiedy pamiętam, zawsze interesowałam się tańcem. Kiedy mieszkałam w Mirostowicach Dolnych, gdy tylko w domu kultury organizowano jakieś zajęcia taneczne, zawsze na nie chodziłam. A flamenco zobaczyłam kiedyś w telewizji, tylko jeden raz i od razu mi się spodobało. To było jeszcze w szkole średniej. Zaraz po maturze wyjechałam do Berlina, żeby studiować muzykologię, po jakimś czasie znalazłam szkołę flamenco i zaczęłam naukę. Od tego czasu minęło sześć lat i ciągle jeszcze się uczę.

- Co jest w nim najważniejsze?
- Śpiew i gitara. No i taniec oczywiście. Przede wszystkim chodzi o wyrażenie siebie, swoich uczuć. Nie jest to łatwe.
- Czy to aż tak skomplikowany taniec?
- Jest jednym z najtrudniejszych. Generalnie wywodzi się z Andaluzji, od tamtejszych Cyganów, którzy do dziś uważają, że to oni tańczą najlepiej. A tak naprawdę to jeśli ktoś ma swoją technikę, wyuczy się dobrze, to nie tylko po kolorze włosów widz rozpozna, czy tańczy Niemiec czy Hiszpan. Stylów flamenco jest bardzo dużo. Można tańczyć z rekwizytami, kapeluszem, chustą czy laską. Dzięki flamenco wyrażasz siebie, swoje uczucia. Od miłości po śmierć, tańczy się wszystko. Ciągle można się nauczyć nowych rzeczy, nowych technik.
- Masz świetną figurę, to dzięki flamenco?
- Myślę, że to raczej geny. W mojej rodzinie wszyscy są raczej szczupli, więc nie sądzę, żeby taniec miał na to większy wpływ, chociaż na pewno jakiś ma.
- Uczysz też innych, organizujesz warsztaty w Polsce, masz swoje grupy w Berlinie. Ciężko przekazać tę wiedzę innym?
- To nie jest łatwe. Zdarza się, że prawdziwi profesjonaliści z ogromną wiedzą i umiejętnościami nie potrafią uczyć innych. W Berlinie mam za sobą pierwszy rok studiów pedagogicznych, po których będę mogła uczyć grupy zaawansowane. Na razie prowadzę zajęcia z początkującymi.
- Poświęcasz flamenco mnóstwo czasu!
- To prawda. Tańczę każdego dnia po osiem godzin. Ćwiczę dla siebie, potem po prostu się uczę. Oprócz tego dwa razy do roku jeżdżę do Sewilli, stolicy Andaluzji, gdzie uczę się od najlepszych.
- Masz jeszcze czas na inne zajęcia, na miłość chociażby?
- Mam (śmiech). Na miłość mam. Chociaż nie jest łatwo, bo widujemy się mniej więcej co trzy miesiące. On robi doktorat z biochemii na uniwersytecie w Kalifornii, pochodzi z Kenii a poznaliśmy się w berlińskim akademiku.
- Próbowałaś go zarazić swoją pasją?
- Naukowca ciężko zarazić flamenco, chociaż jemu bardzo się podoba to, co robię.
- Tylko flamenco i żaden inny taniec?
- Oczywiście, kiedy miałam okazję nauczyć się kilku kroków salsy w jakiś weekend, chętnie z tego skorzystałam. To jednak hobbystycznie. Najwięcej czasu poświęcam flamenco.
- Trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje do nauki?
- Nie. Tu nie chodzi o to, żeby być pięknym, szczupłym i opalonym. Niektóre moje nauczycielki z Berlina wyglądają jak pięć moich uczennic razem wziętych i świetnie sobie radzą w tańcu. Co ciekawe, im się jest starszym, tym lepiej się tańczy. Nauka nie kończy się na 30. roku życia. Nawet po 60. można nauczyć się nowych rzeczy. Z czasem po prostu skupia się na czym innym, jest się dojrzalszym. Dobre jest też to, że nie trzeba rezygnować z rodziny. Można rodzić dzieci, a potem wrócić do tańca. Inaczej mają baletnice, które muszą bardziej uważać na siebie, dbać o figurę.
- Poświęcasz flamenco mnóstwo czasu!
- To prawda. Tańczę każdego dnia po osiem godzin. Ćwiczę dla siebie, potem po prostu się uczę. Oprócz tego dwa razy do roku jeżdżę do Sewilli, stolicy Andaluzji, gdzie uczę się od najlepszych.
- Masz jeszcze czas na inne zajęcia, na miłość chociażby?
- Mam (śmiech). Na miłość mam. Chociaż nie jest łatwo, bo widujemy się mniej więcej co trzy miesiące. On robi doktorat z biochemii na uniwersytecie w Kalifornii, pochodzi z Kenii a poznaliśmy się w berlińskim akademiku.
- Próbowałaś go zarazić swoją pasją?
- Naukowca ciężko zarazić flamenco, chociaż jemu bardzo się podoba to, co robię.
- Tylko flamenco i żaden inny taniec?
- Oczywiście, kiedy miałam okazję nauczyć się kilku kroków salsy w jakiś weekend, chętnie z tego skorzystałam. To jednak hobbystycznie. Najwięcej czasu poświęcam flamenco.
- Trzeba mieć jakieś specjalne predyspozycje do nauki?
- Nie. Tu nie chodzi o to, żeby być pięknym, szczupłym i opalonym. Niektóre moje nauczycielki z Berlina wyglądają jak pięć moich uczennic razem wziętych i świetnie sobie radzą w tańcu. Co ciekawe, im się jest starszym, tym lepiej się tańczy. Nauka nie kończy się na 30. roku życia. Nawet po 60. można nauczyć się nowych rzeczy. Z czasem po prostu skupia się na czym innym, jest się dojrzalszym. Dobre jest też to, że nie trzeba rezygnować z rodziny. Można rodzić dzieci, a potem wrócić do tańca. Inaczej mają baletnice, które muszą bardziej uważać na siebie, dbać o figurę.**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska