Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tej Wigilii niestety już nie doczekamy

Tomek Klauziński
Tomek Klauziński
Tomek Klauziński
Jest środa 19 grudnia. Za pięć dni Wigilia. Niestety już jej nie doczekamy. Poprzedzi ją koniec świata. Ten wypada według zapowiedzi w piątek.

Trochę szkoda, że tak przed weekendem i jeszcze w adwencie, ale jak mówią niektórzy "piątek tygodnia koniec i początek", więc może to jednak dobry termin? Moje przygotowania do końca świata idą zgodnie z planem. Wypłaciłem już wszystkie pieniądze z konta, polikwidowałem lokaty. Mam też zarezerwowany bilet na lot do Tokio. Nigdy nie byłem w Japonii, więc pomyślałem, że kiedy jak nie teraz?

Cały czas mamy środę. Jest kilka minut po godzinie 12.00. Wychodzę zobaczyć, co dzieje się na mieście. Paniki nie ma, ale bardzo dużo ludzi wybrało się na spacer. Wykorzystują fakt pięknej zimy (jest 5 stopni poniżej 0 i świeci przyjemne słońce), a także tego, że za dwa dni nie będzie już okazji do takich spacerów. W radiu podali komunikat, że dzisiaj 90 proc. mieszkańców nie przyszło do pracy. Nie boją się konsekwencji, bo musieliby je ponosić tylko przez dwa dni. Przechodzę obok Focusa. Na parkingu pikieta fanów Falubazu. Protestują przeciwko końcowi świata i proponują jego przesunięcie na następny rok. Chcieliby, aby świat zakończył się, kiedy drużyna spod znaku Myszki Miki będzie mistrzem Polski. Jest jeszcze jedna rzecz. Chcieliby zobaczyć Jarka Hampela na owalu przy Wrocławskiej w barwach swojej drużyny.

Powoli zapada zmierzch. Patrzę na zegarek. Wskazówki pokazują kwadrans po 15. Wpadam na pomysł, aby zorganizować imprezę pożegnalną tego świata, który już pojutrze się skończy. Co będzie dalej? Na razie się tym nie zajmuje. Carpe diem, jak mówił klasyk.

Czwartek. Przespałem cały dzień. Być może była to ostatnia okazja, żeby dobrze się wyspać. Wieczorem pakuję walizkę. Za kilka godzin będę w samolocie lecącym do Tokio. Pozostaje mieć nadzieję, że koniec świata nie zastanie mnie w powietrzu. W tym momencie wolałbym być jednak na ziemi. Po 23.00 kładę się spać. Długo nie mogę zasnąć. Zastanawiam się jak będzie wyglądał ten koniec świata. Nagle nachodzi mnie myśl, że może to być przejście do innego świata. A jednocześnie podróż w czasie. Prawdopodobnym kierunkiem wydaje mi się dziki zachód…

Budzik. Patrzę na zegarek, jest dokładnie 4.30. Dotykam swojego ciała, czy jeszcze istnieję. Wszystko jest na swoim miejscu. Patrzę za okno, nic się nie zmieniło. To chyba jeszcze za wcześnie na koniec świata - głośno myślę. Prysznic, śniadanie, szybko się ubieram i pędzę taksówką na lotnisko w Babimoście. Tydzień przed końcem świata wprowadzili bezpośrednie loty do Tokio. Pełen wypas. Jest godzina 9.00. Końca świata nadal nie widać. Podróż mija szybko i spokojnie. Spotkanym na lotnisku Azjatom mówię o zbliżającym się wielkimi krokami końcu świata. Ci wytrzeszczają oczy, zaczynają się uśmiechać i pokazują mi anglojęzyczny dziennik "Tokio News". Na pierwszej stronie wielki tytuł: "Prof. Taksure Misaki odkrywa tajemnicę Majów!" Okazuje się, że w kalendarzu Majów 21 grudnia przypadał prima aprilis. I cały koniec świata szlag trafił.

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska