Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To może weźcie jeszcze nerki...

Zbigniew Górniak
Kiedy pani Elżbieta usłyszała od lekarza: "Dzięki temu pani mąż będzie żył nadal”, zgodziła się na pobranie organów zmarłego męża
Kiedy pani Elżbieta usłyszała od lekarza: "Dzięki temu pani mąż będzie żył nadal”, zgodziła się na pobranie organów zmarłego męża fot. Archiwum
Biorca musi dbać o dietę! Zero używek! Bo ja, proszę pana, mam poczucie odpowiedzialności za życie tych, którzy noszą w sobie organy mojego męża.

Elżbieta i Jan Orczykowie. Historia ich miłości to jakby scenariusz brazylijskiego serialu osadzić w dekoracjach PRL.

Rok 1974. 21-letni Jan jest mechanikiem w ZREMB-ie w Tychach. Socjalistyczny kombinat, jedno z wielu śląskich oczek w głowie ludowej władzy. Jan już po wojsku, kawaler do wzięcia. Mieszka w hotelu robotniczym, ale atmosfera nie odpowiada mu: wódka, karciochy, nadymione.

W gigantycznej zakładowej stołówce pracuje mama Eli, która ma wtedy 15 lat. Mama jest instruktorką kelnerów i kelnerek, takim menedżerem lokalu, jeśli przykładać do tego współczesne normy. W kuchni ciągle się coś psuje: a to maszynka do mięsa, a to krajalnica do chleba. Więc mama Eli woła do naprawy Janka, złotą rączkę wśród mechaników ZREMB-u, która na dodatek się nie trzęsie, bo Jaś nietrunkowy. Jan zwierza jej się ze swej hotelowej traumy i mama proponuje mu sublokatorski pokój w swoim domu w Tychach.

.

- Gdy tylko do nas wszedł, piorun mnie strzelił - opowiada pani Elżbieta. - Przy studni wymusiłam na nim przysięgę, że na mnie poczeka. Gdy tylko skończyłam osiemnastkę, wzięliśmy ślub. Dwa lata później urodziła się Ewa.

Eksplodował tętniak

A potem było szczęśliwie, chociaż niekoniecznie tak długo, jak mogło być. 28 października 2005 r. pan Jan zmarł w szpitalu. Eksplodował mu w głowie tętniak. Wiedział o nim od 16. roku życia, kiedy to pragnąc spełnić swe chłopięce marzenia, poszedł spytać armię, jak można zostać pilotem. Armia go przebadała, zajrzała też do głowy. Dwa lata później poszedł zaledwie do artylerii przeciwlotniczej.

Mieszkali już wtedy w Dłużnicy niedaleko Wolbromia, surowej wiosce Jury Krakowsko-Częstochowskiej, dokąd uciekli od śląskiego miejskiego zgiełku. Jan pracował tu w zakładzie budowlanym w Wolbromiu.

Siedzimy w ich domu, który kupili za pieniądze ze sprzedaży mieszkania w Tychach. Obszczekuje nas Jantar, ulubiony pies pana Jana. Kundel, no i co? Budynek z surowej cegły, trochę surowy, zimny, spartański jak cała okolica. Pani Elżbieta mówi, że tu same "twarde kozuby", ludzie od wieków na tej ziemi, nieufni, wciąż pytający: a ty skąd? a ty po co tu? Ciężko było przywyknąć do tej obcości.

- W ciągu naszego małżeństwa miał osiem ataków głowy - opowiada pani Elżbieta. - Potworne bóle, paraliż nóg, leżenie... Badał się, ale nic nie wykryli. A może nie chciał powiedzieć? Tyle że o śmierci zaczął gadać. Tak gdzieś na pięć lat przed ostatnim atakiem. Ty będziesz młodą wdówką, zobaczysz - mówił. A jak go wzięli do szpitala na woreczek, to przy każdych odwiedzinach żegnał się z nami jak na wieki. Płakał, rozpaczał. Coś czuł...

Aż się proszą, by je wziąć

Kilka lat temu oglądali w trójkę - Elżbieta, Jan i Ewa - cykliczny program o ojcu, który oddał swojej córce część wątroby. Przeszczep się przyjął, wątroba dziecka regenerowała się, a oni śledzili przed ekranem postępy zdrowia i medycyny.

- I wtedy Ewa wyskoczyła: tato, a jakbym tak ja zachorowała, to też byś mi tak dał kawałek siebie? A Jaś wtedy: córcia, bierz ze mnie, co chcesz. I to była nasza jedyna rozmowa na ten temat. Wtedy nie było jeszcze ani oświadczeń woli, ani nic.

Teraz oświadczeń woli skolko ugodno, przynajmniej u Elżbiety Orczyk. Daje nam cały plik, każe rozdać znajomym. Są wielkości wizytówki i lakierowane: trwałe.

- Tylko powiedzcie swoim bliskim, jak je już wypełnicie. Bo jak wykorkujecie, to bez wiedzy bliskich takie oświadczenie się nie liczy. To oni po waszej śmierci muszą się zgodzić.

Tak jak zgodziła się ona po śmierci Jana, gdy powiedziała "tak" opryskliwemu lekarzowi, który nawet nie ukrywał złości, że mu uciekł na tamten świat pacjent w tak dobrym stanie fizycznym. Bo Jan był jak maratończyk: zero tłuszczu, same mięśnie, ale nie rozrośnięte jak u steryda, tylko zbite, wyżyłowane jak u lekkoatlety. Codziennie do Wolbromia na rowerze. Gęś wyścigowa, jak mówi pani Elżbieta. Ale...

Ale najpierw były te straszne chwile w domu, kiedy wrócił z pracy i miał spiętą twarz. Widać było, że cierpi.

- Zjadł obiad - opowiada pani Elżbieta i napomina córkę: - Tylko zaraz mi tu nie rycz przy panach... No więc zjadł ten bigos i zrobił sobie kromkę z dżemem śliwkowym. Uwielbiał powidła. Ale nie zjadł, powiedział, żeby nie ruszać tych śliwek. Poszedł zbijać szalunek pod płytę betonową. Nagle wchodzi: zielony po twarzy, zwiotczały, kładzie się, a nogi mu normalnie zanikają, jakby same nogawki miał na sobie.

Ewa ma łzy w oczach. Matka:
- Idź, bo będziesz nam wyła tu.
- Ewa wychodzi.
- Pogotowie przyjechało szybko, złego słowa nie powiem. Lekarz nawet ofuknął pielęgniarkę, że mnie o ubezpieczenie pyta, a gdzie ja w tych nerwach miałam głowę do tych ich książeczek... Przyjechali na buczku, a jak z nim odjeżdżali, to już nie na buczku... To ja już wiedziałam, że umiera...

Już go wietrzyli

Za jakiś czas pani Elżbieta pojechała za mężem do Olkusza, do szpitala, oddział neurologiczny.

- Jak w szpitalu coś mają do człowieka, to nie patrzą mu w oczy - mówi. - Nie patrzyli... Mąż mój, Jan, leżał na wznak. Pierś mu się tak wysoko unosiła, za wysoko jak na ludzki oddech. A to był respirator. Wietrzyli już go, żeby się organy nie popsuły. Bo w mózgu krwawa bomba wybuchła. Ale o tym wietrzeniu to się dowiedziałam dopiero potem... Teraz podchodzę, łapię za rękę, a tam już wybroczyny. No i wchodzi lekarz. Zły był, widziałam. Zły na siebie, bo mu pacjent w takiej kondycji odszedł. No i do mnie z mety, bez pocieszenia, bez tych wstępów, czy zgadzam się na oddanie organów, bo Jaś ma takie, że aż się same proszą, żeby je wziąć... Jakby mi w mordę dał! Jakby mówił o tym zegarze - pani Elżbieta wskazuje na ścianę, gdzie plastikowa skrzynka zegara z kukułką. - No więc, skoro on mi w pysk, to i ja jemu chcę oddać, ale on nagle mówi tak: "Dzięki temu pani mąż będzie żył nadal". I tym mnie kupił...

Z wątrobą się przyjaźnię

Z Jana Orczyka wyjęto siedem organów, w tym dwa podwójne: serce, wątrobę, trzustkę, dwie nerki i dwie rogówki. Najpierw lekarze mieli wziąć tylko wątrobę, potem wyjęli serce. A potem pani Elżbieta sama do nich poszła i mówi: to weźcie jeszcze nerki, co się mają zmarnować. A jeszcze potem namawiała: to może dodatkowo trzustkę?
- Ja w ten sposób wydzierałam go śmierci.

Nerki poszły do Siemianowic, spisały się świetnie. Wątrobę pani Elżbieta poznała osobiście. W tamtym roku wszystkie organy pana Jana żyły, a wraz z nimi ich nowi właściciele. W tym roku pani Elżbieta nie dowiadywała się o los narządów męża.

- Nie przeżyłabym drugi raz śmierci Jasia. Chociaż wiem, że jego organy były jak dobre części do mercedesa. Tylko o wątrobie wiem, przyjaźnimy się, to pan Kazimierz z Jaworzna. Poznałam go przypadkiem, zaraz opowiem.

Jak wkładała męża do trumny, nie czuła dyskomfortu, że on wybrakowany.
- Ładnego mi go szpital oddał. Ślicznie wyglądał. Być może dlatego nie miałam stresu, że on w środku pusty.

Do pokoju wraca Ewa. Matka: - Ewa, co ryczysz, jak ojciec pewnie gdzieś tu obok? Pan wie, że on się nami opiekuje? Jak szła ta słynna trąba powietrzna, która zniszczyła wsie w Częstochowskiem, to i nas zahaczyła, ale tylko koniuszkiem. Kawałek stodoły mi tylko zrzuciło.

Czy śni się jej mąż? Pani Elżbieta: - Tak, ale pod innymi postaciami. Nie jest w swoim ciele.
Czy to coś znaczy? Odpowiada: - Nie wiem.

Ile wzięłaś za nerkę?

Rodzina męża nie była zadowolona.
- Jego siostra stanęła nad pomnikiem i słyszę, jak mówi: kurczaczku ty biedny, wypatroszyli cię... Skoczyłam na nią. Że to ona grzeszy, a nie ja, bo jest za aborcją. Bo jest...

Wieś, jak to wieś, zwłaszcza zaludniona surowymi ludźmi, zareagowała po swojemu.
- Najpierw to mnie ukrzyżowali na językach. Bo wie pan, tu się baby w Jaśku kochały, jak jechał na tym rowerze, to w oknach stały. No i pojechał, zdrowy, wrócił i umarł. I go jego kobieta pokroiła. Ile wzięła za serce? Ile za wątrobę? Tak pytali doktorkę w ośrodku. A jak nowe okna wstawiłam, to ho, ho, ho... No, ale potem, gdy zaczęłam występować publicznie i jeździć na zjazdy biorców, i się ukazało parę artykułów, to tu wszyscy więcej o przeszczepach wiedzą niż studenci medycyny. Jakby z domu do domu przeszedł i popytał, toby zobaczył, ile wiedzą o transplantologii. I potem przychodzi staruszka do doktorki w ośrodku i pyta, czy ona się jeszcze nada na części. I się martwi, że nie, bo jest już po siedemdziesiątce.

Mamy coś wspólnego

Ale zanim to nastąpiło, dr Anna Wnuk, ordynator OIOM-u ze szpitala przy Francuskiej w Zabrzu, powiedziała pani Elżbiecie:
- A teraz o tym wszystkim mów. Dawaj przykład ludziom. I pani Elżbieta zaczęła jeździć, opowiadać. Zjazdy, spotkania, prelekcje, wykłady. Podczas takich podróży spotkała człowieka, który dostał wątrobę jej męża.

- Miałam jechać do Częstochowy na pielgrzymkę biorców - opowiada. - To było dzień przed przyjazdem papieża Benedykta. Ze Śląska miało jechać pięć osób. Nikt mnie nie mógł zabrać, tylko taki pan Kazio z Jaworzna. Jedziemy, jedziemy i on opowiada o sobie, że dostał wątrobę od kogoś z Małopolski. Dojeżdżamy i idziemy się pomodlić na Jasną Górę. Klękamy obok siebie i się modlimy. On za wieczne odpoczywanie dawcy, a ja za wieczne odpoczywanie Janka. Czyli za jedną i tę samą osobę, ale o tym się dowiedziałam za dwa dni, gdy pokojarzyłam fakty i się ośmieliłam zadzwonić do pana Kazia. Mówię mu: mamy coś wspólnego. Jego żona dba o niego, ale jak zobaczyłam go z papierosem, byłam zła. Tak samo jak przytył. Dieta i zero używek to główne zasady biorców.

Teraz pani Elżbieta namawia do dawstwa. Rozmawia z rodzinami, które często pytają: a dlaczego niby mamy oddawać za darmo?

Ale najbardziej lubię jeździć na spotkania biorców. Zwłaszcza na spotkania serc. Tam jest tak jakoś radośnie, miło. Serca mnie najcieplej witają, bo rogówki już nie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska