Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

UL. KUPIECKA 32: Atelier oddałem synowi

Leszek Kalinowski 0 68 324 88 74 [email protected] Data publikacji artykułu w "GL" > 19 grudnia 2007
- Stałym klientom towarzyszę w ważnych rodzinnych chwilach - przyznaje Krzysztof Donabidowicz
- Stałym klientom towarzyszę w ważnych rodzinnych chwilach - przyznaje Krzysztof Donabidowicz fot. Mariusz Kapała
Kiedyś trzeba było zdawać egzamin czeladniczy, mistrzowski. To było rzemiosło. A dziś? Wystarczy kupić sobie cyfrówkę i zarejestrować działalność.

Trudno wyobrazić sobie ul. Kupiecką bez zakładu fotograficznego Krzysztofa Donabidowicza, który prowadzi go już od 60 lat. Choć od dawna jest na emeryturze, nie potrafi siedzieć w domu.

- Ten zakład to całe moje życie. Nie mogę bez niego wytrzymać. Kiedy muszę w niedzielę siedzieć w domu, aż mnie nosi - przyznaje zielonogórzanin. - Mieszkam z żoną, która w sierpniu złamała nogę i muszę się nią teraz opiekować, ale do pracy strasznie ciągnie, więc przychodzę...

Mam starych klientów
- Pamiętam, jak w mieście nas pięciu było. Wszyscy mistrzowskie dyplomy mieliśmy. Robienie zdjęć to było prawdziwe rzemiosło: wywoływanie w ciemni, retusz... - opowiada K. Donabidowicz.

- Teraz jest 35 fotografów. Ba - każdy robi sobie zdjęcia, bo nawet komórką możne je wykonać. Sam się dałem przekonać do cyfrówki. Od ośmiu lat już nią się posługuję. By do dowodów, legitymacji zdjęcia robić. Wracają wciąż ci sami klienci. Przypominają, że robiłem im fotografię na komunię, ślubie i innych uroczystościach rodzinnych.

- Mam starych klientów - dodaje. - Bo młodzi do młodych ciągną.

A za ścianą jest gabinet

Zielonogórzanin robił zdjęcia ślubne.

- Tam było atelier, tu - poczekalnia. Bo mam 48 m kw. Ale zrezygnowałem z pozowanych fotografii nowożeńców - opowiada K. Donabidowicz. - Oddałem atelier synowi na gabinet. Jest lekarzem, to mu się w sam raz przydało.

Dzieci nie poszły w ślady taty. Dwóch synów zostało lekarzami, jeden - księdzem, córki też po wyższych studiach nie chciały prowadzić interesu taty. Wnuki, ba - nawet troje prawnuków, też zacięcia fotograficznego nie mają.

- I dobrze, bo to nie czas na taki biznes - podkreśla K. Donabidowicz. - Raz się trochę zarobi, innym razem nie. Ale w moim przypadku nie o pieniądze chodzi.
W pogotowiu jest kawa dla stałych klientów.

- Zawsze ktoś przyjdzie pogadać i czas jakoś leci - dodaje i cieszy się, że wraca moda na czarno-białe fotografie. Jego kuzyn z USA mówi, że za oceanem takie zdjęcia są dużo droższe od kolorowych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska