Drużyna Morawskiego wygrywała i walczyła o mistrzostwo Polski. A wygrywała m.in. dlatego, że zawodnicy używali wysokiej klasy sprzętu. Prezes spełniał wszystkie zachcianki swoich żużlowców. - Wygrywa najwyższej jakości sprzęt, który chłopcy dostali, nie można na rowerze jeździć - mówił Zbigniew Morawski, a jeden z liderów zespołu - Andrzej Huszcza - tak chwalił darczyńcę: - Mamy dobrego sponsora, dobrego prezesa. Pomaga nam finansowo i lepiej nam się żyje.
- Sprzętu nam nie brakowało, nowe części pojawiały się w klubie na życzenie, prezes wyciągał pieniądze i pytał, czego potrzebujemy. Chciałeś mieć nowy silnik, to miałeś – mówił Jarosław Szymkowiak.
Najlepiej opłacani w kraju żużlowcy oczywiście zdobyli tytuł drużynowego mistrza Polski. Dzięki wielkim pieniądzom, jakie do zielonogórskiego żużla wprowadził Zbigniew Morawski. Po ostatnim meczu - 22 września 1991 r. z ROW-em Rybnik (66:24) - otwierano szampana za szampanem, a kibice długo bawili się na stadionie. Wystrzeliła niezliczona ilość petard, a z głośników w nieskończoność płynęło słynne „We are the champions".
Mistrzowski sen trwał jednak bardzo krótko. W zasadzie wszystko zaczęło się sypać zaraz po zdobyciu mistrzostwa. Jak to w życiu bywa, wielka kasa przyniosła też wielkie kłopoty. Okazało się, że Zbigniew Morawski urządził w Zielonej Górze prawdziwą Amerykę, ale za kredyty, których nie spłacał. Kondycja zielonogórskiego żużla stawała się coraz gorsza. Po sezonie 1994 „zbawca" zostawił klub w kompletnej ruinie.