Zimą 1991 roku prezes wielkimi pieniędzmi skusił jednego z najlepszych na świecie zawodników - Szweda Jimmy’ego Nilsena. Razem z nim kontrakt z zielonogórskim klubem podpisał utalentowany, 20-letni wówczas Norweg Lars Gunnestad. Dziś mówi się, że to właśnie Morawski rozpoczął to, z czym zarządcy klubów do teraz nie mogą sobie poradzić. Żądania żużlowców musiały rosnąć, skoro on i jemu podobni spełniali wszelkie finansowe zachcianki swoich zawodników.
Przed sezonem 1991 zielonogórski stadion wyładniał. Wymieniono i pomalowano zniszczone trybuny, kolorowo zrobiło się w parkingu dla żużlowców, zamontowano scenę dla artystów i założono najnowocześniejsze nagłośnienie. Prezes Morawski postanowił z imprezy sportowej zrobić show na wzór amerykańskich widowisk. Rzeczywiście tak było. Przed inaugurującym sezon pojedynkiem zielonogórzan z Unią Leszno kibice bawili się przy koncercie zespołu Kombi i podziwiali występy cheerleaderek z grupy „Magic girls".
- Człowiek, który to ogląda, chce oderwać się od swoich problemów. Dzisiaj wszyscy mamy problemy, ale każdy chce chociaż zapomnieć przez kilka minut o tym, co się dzieje w tygodniu - mówił prezes Morawski. - Chcę tu uzyskać wszystko najwyższej jakości. Czy pełny stadion nie świadczy o tym, że trzeba robić troszeczkę inaczej te imprezy?
Przez cały sezon mecze w Zielonej Górze łączyły ze sobą emocje sportowe z doznaniami artystycznymi. Częstymi gośćmi na stadionie byli członkowie kabaretu Elita, widzów rozbawiali Tadeusz Drozda i Władysław Komar, a w programie swoich tras koncertowych występy w Zielonej Górze miały m.in. grupy Lombard i Żuki. Stadion za każdym razem wypełniał się po brzegi.