MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Walońskie tajemnice

LESZEK KALINOWSKI MAREK BIAŁOWĄS
Walończycy od wieków znani byli jako specjaliści od spraw oręża i żelaza. Walończyk to nie narodowość, oznacza człowieka wolnego zawodu związanego z górami, który działa w szarej strefie – mówi Julian Naumowicz.
Walończycy od wieków znani byli jako specjaliści od spraw oręża i żelaza. Walończyk to nie narodowość, oznacza człowieka wolnego zawodu związanego z górami, który działa w szarej strefie – mówi Julian Naumowicz. PAWEŁ JANCZARUK
U nas rządzą kobiety. Bo mężczyźni szybciej się kończą. Ja miałem szczęście. Odpadłem od ściany i... teraz jeżdżę na wózku inwalidzkim.

Julian Naumowicz głaszcze się po długiej brodzie i zaprasza do środka. Wszędzie błyszczą minerały. W skrzynkach, na półkach. Większe stoją na ziemi. Przed Starą Chatą Walońską nie brak - jak mówią turyści - skał i kamieni. Wojskowa siatka maskująca zasłania część skarbów Ziemi. Nieproszony gość nie wejdzie do domu.
- U nas nie obowiązuje ludzkie prawo. Bo jest śliskie - podkreśla J. Naumowicz, kierujący Sudeckim Bractwem Walońskim. - Liczy się tylko prawo boskie. Jesteśmy konserwatywnymi chrześcijanami. Co raz zostało ustalone, tak już na wieki musi zostać.

Śmiertelna szata

Na ścianach wiszą skórzane kapelusze. Nieodzowny element każdego Walończyka. Na wieszaku - czerwone, lniane płaszcze. To symbol śmiertelnej szaty patrona Bractwa - biskupa Rzymu, który sprzeniewierzył się cesarzowi i zamiast jemu, skarb dał biednym. Za to przykuto go do kraty i żywcem spalono.
- Stroje te nosimy dla podkreślenia jedności grupy np. podczas przyjmowania kandydatów - mówi pan Julian. - Ubrani w szaty co roku modlimy się w kaplicy św. Wawrzyńca, zbudowanej przez Walończyków 300 lat temu na Śnieżce.
10 sierpnia każdego roku wspina się na górę wielu poszukiwaczy skarbów z Polski i Czech. Stan wojenny nie przeszkodził tej tradycji. Przemycony ksiądz - cysters odprawił mszę. Czechów milicja zabrała w kajdankach.
- W tym roku nabożeństwo celebrował biskup Rybak, ale samowolnie zmienił termin z 10 na 11 sierpnia - opowiada J. Naumowicz. - Walończycy i tak weszli na Śnieżkę dzień wcześniej, jak każe tradycja.

Palacz w ośrodku

Przez lata Walończycy, mieszkający w Sudetach nie ujawniali się. Ojciec Juliana Naumowicza przybył tu w 1945 roku z Litwy. Krył się ze swoimi umiejętnościami. Gdyby to zrobił, musiałby - jak inni Walończycy - wydobywać uran. Dziś żaden z nich już nie żyje.
- Ojciec pracował jako palacz w ośrodku wypoczynkowym. Wojskowym - dodaje mistrz Bractwa. - Dzięki temu przetrwał.
Dopiero trzy lata temu reaktywowano Sudeckie Bractwo Walońskie. Dziś skupia ono 40 członków rzeczywistych.
- Walończykiem można zostać, ale nie jest to proste. My się przyglądamy, jak się zachowują kandydaci, z czego żyją - wyjaśni J. Naumowicz. - Walończyk nie prowadzi działalności gospodarczej. Np. jubiler nie ma u nas szans.
Podczas rozmowy co jakiś czas szef wita gości. Od razu też wskazuje, kto ma szansę zostać Walończykiem.
- Ojciec się nie nadaje, ale syn - student geologii - jak najbardziej - ocenia szansę rodziny z Jeleniej Góry, stałych klientów. Do Chaty Walońskiej zaglądają często kolekcjonerzy (mile widziani zagraniczni, dzięki którym Walończycy się utrzymują), radiesteci, zajmujący się medycyną niekonwencjonalną.
- A te kamienie na szczęście, dajcie to mamie! - J. Naumowicz zwraca się do mężczyzn z Armenii, którzy pilnie muszą wyjechać z Polski. Okazało się, że żona starszego z nich i matka młodszego poważnie zachorowała.
W Sudety przyjeżdżają też Walończycy ze Sztokholmu. Zobaczyli w telewizji program o Bractwie i szybko skontaktowali się z jego członkami. Dziś są jak jedna rodzina.
- Turysta zaś to szkodnik. Dowiaduje się, gdzie są minerały i ryje w ziemi, niszczy góry - podkreśla szef.

Muzeum bez biletów

Każda powódź dla nich to wielka szansa na znalezienie skarbów ziemi. Miejsca mają zamaskowane, by nikt wcześniej nie naruszył ich terenu. Kiedyś ziemie należące do PGR-u były ,,niczyje’’. Dziś trzeba się dogadać z właścicielem, by można było rozpocząć poszukiwania.
Symbolem ich pracy jest kowadło. Zawsze znajdzie się dla niego miejsce na wigilijnym stole. Tuż obok opłatka. Po kolacji ksiądz je święci...
Kiedyś poszukiwacze jedną ósmą zdobyczy zostawiali sobie, resztę oddawali królowi, kościołowi, sołectwu. Nie zapominali też o wdowach i sierotach. Kobiety nazywają wiedźmami. Od wiedzy - tłumaczą. To one musiały wiedzieć więcej i zajmować się domowym gospodarstwem. Zadaniem mężczyzn było wykrywanie skarbów ziemi.
Walończycy zabiegają też o przekazanie pasji do kamieni, miłości do gór i natury młodemu pokoleniu. Dlatego zorganizowane przez nich Muzeum Ziemi, do którego nie ma biletów wstępu, tłumnie odwiedza zainteresowana skarbami gór młodzież.

Skąd się wzięli?

Walończycy (Walonowie) to lud romański, który przybył w czasie podboju Galii przez Rzymian i pozostał w rejonie zasobnym w bogactwa naturalne na terenie obecnej Belgii, południowej Francji, Zagłębia Saary. Byli fachowcami od wydobywania i przetwarzania bogactw naturalnych, także od eksploatacji srebra i złota oraz kamieni szlachetnych. Dzięki temu bardzo ich ceniono na wszystkich dworach książęcych, królewskich i cesarskich. W średniowieczu było ich niewielu, stanowili specyficzną kastę, posiadającą wiedzę tajemną, podobnie jak alchemicy czy astrologowie. Mieli duży wpływ na ówczesnych władców. Nazywano ich inżynierami. Nie parali się ciężką pracą. Pobierali tylko próbki i oceniali zawartość złoża.
Dopiero później zaczęto nazywać Walończykami tych wszystkich, którzy uczestniczyli w pracach wydobywczych, niezależnie od narodowości, mimo że nie mieli nic wspólnego z romańskim ludem. Każdy kto poszukiwał skarbu, był nazywany Walończykiem, Kamieńczykiem lub Kamiennikiem.

Szmaragdy, szafiry, rubiny

Z dokumentów wiemy, że Walończycy pracowali już w XI wieku w rejonie Sudetów dla książąt Piastowskich. W dorzeczu rzeki Kamiennej i Szklarki oraz na Wysokim Grzbiecie Izerskim znaleźli nie tylko złoża kamieni szlachetnych, ale także odkrywali złoża pirytów, na bazie których wytapiano żelazo i produkowano kwasy siarkowe. Najważniejszą bazą wypadową poszukiwaczy skarbów była Szklarska Poręba Dolna, nazywana wówczas Starą Wsią.
Mimo że głównym jej skarbem było szkło a nie złoto, ono tu było i jest do tej pory. To geologicznie zrozumiałe. Najszersza żyła kwarcowa, jaka występuje w Europie, biegnie z Izerskich Garbów na Kamienicki Grzbiet. Ma ona kilka kilometrów długości. Jest eksploatowana bez przerwy od najwcześniejszego średniowiecza. Wiadomo, że tam gdzie jest kwarc pochodzenia hydrotermalnego, w warunkach dużego ciśnienia, pracy roztworów wodnych następuje selekcja różnych związków chemicznych. Dlatego nasze kwarce są złotonośne (tylko eksploatacja jest nieopłacalna). Występują ametysty, kryształy górskie, dymne kwarce, granaty, chalkopiryty. Płukano także szafiry, szmaragdy, rubiny, cyrkony. Dziś nadal istnieją, ale raczej jako małe okruchy.
Pierwsi Walończycy do dziś pozostawili po sobie ślady w nazewnictwie (Walońskie Kamienie, Złote Jamy, Doły, Złote Potoki, Płóczki, Szafirowy potok itp.). Zachowały się także znaki kierunkowe, ryte na skałach i kamieniach narzutowych. Walońskie księgi zaś (zapiski świadczą o niebywałej wiedzy geologicznej) mają wielką wartość historyczną i świadczą o odwiecznej tęsknocie człowieka do wzbogacenia się. Wielu poszukiwaczy skarbów było torturowanych, by zdradzić tajniki swego fachu. Woleli zginąć niż przekazać wiedzę ludziom spoza walońskiej rodziny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska