Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka awantura o małe ryby

Jakub Pikulik 95 722 57 72 jpikulik@gazetalubuska
Wędkarze PZW twierdzą, że pan Henryk złowił ich ryby
Wędkarze PZW twierdzą, że pan Henryk złowił ich ryby Mariusz Kapała
Pan Henryk w stawie na swojej łące złowił ryby warte ok. 9 zł. Złapała go na tym straż rybacka. Sprawą zajęła się policja, później prokuratura, a ostatecznie sąd. I zapadł wyrok.

Ten artykuł przeczytacie po wykupieniu abonamentu Piano (9,90 zł/tydzień; 19,90 zł/miesiąc; 199 zł/rok) albo w sobotnio-niedzielnym (22-23 czerwca) papierowym wydaniu Gazety Lubuskiej.

Henryk Lachowicz jest mieszkańcem niewielkiej, ale bardzo malowniczo położonej miejscowości Boguszyniec. Leży ona w gminie Witnica, około 35 km od Gorzowa. Jest tu jedna droga, poprowadzona szczytem wału przeciwpowodziowego. Po jednej stronie nasypu Warta, po drugiej domy. Zieleń, spokój, przyroda. Jeden z domów należy do pana Henryka. Po drugiej stronie wału ma kupioną przed laty, sąsiadującą z rzeką łąkę. Nie rośnie na niej nic, poza trawą i chwastami. Ale jest też zagłębienie, które powstało, gdy wydobywano ziemię do umocnień wałów. Niecka jest wypełniona wodą. - Co dwa-trzy lata, kiedy rzeka przybiera, moja łąka jest zalewana przez Wartę - tłumaczy pan Henryk. Pod koniec czerwca zeszłego roku wspólnie ze znajomym poszedł na ryby. - Wyszedłem ze szpitala, byłem na chorobowym i chciałem złapać coś do jedzenia - mówi. Usiadł na swojej łące przy niewielkim stawie i zaczął łowić. Złapali trzy okonie, dwa karasie, karpia i płotkę. Wartość ryb to 9,5 zł.

Wtedy pojawiła się straż rybacka. Strażnicy wypatrzyli łowiących z daleka, ale nie wiedzieli, że mężczyzna jest na swoim terenie. Sprawę przekazali policji, ta prokuraturze, a prokuratura do sądu. Sąd wydał wyrok bez udziału pana Henryka. Dzieje się tak w sprawach niskiej rangi, kiedy nie ma dużych wątpliwości co do winy oskarżonego. Wyrok? Trzy miesiące ograniczenia wolności w zawieszeniu. Prokuratura się od niego odwołała twierdząc, że jest zbyt niski. Odbyła się rozprawa. Tym razem wyrok brzmiał: 30 godzin prac społecznych, 100 zł na konto Polskiego Związku Wędkarskiego i koszty sądowe. W sumie tysiąc złotych.
Pan Henryk jest po wypadku, miał kilka operacji, jest inwalidą i utrzymuje się za 750 zł miesięcznie. - Ten wyrok to bzdura! Pan Lachowicz był na swojej ziemi i ma na niej prawo robić, co mu się podoba, to podstawowa zasada polskiej konstytucji. Postawa sądu, prokuratury i policji przypomina zachowania władzy z lat komunistycznych - oburza się Bronisław Bach, sołtys Boguszyńca, który stanął w obronie pana Henryka.

PZW odpowiada, że pan Henryk jest właścicielem działki, ale staw już jego własnością nie jest. - Jest zasilany wodami z Warty, a ryby w niej się znajdujące należą na mocy umowy w Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej do PZW. Gdyby staw nie był zasilany wodą z Warty nie byłoby problemu. W tym przypadku prawo do ryb przysługuje związkowi, a właściciel działki może się jedynie domagać odszkodowania w przypadku, gdyby np. związek zniszczył łąkę w czasie łowienia ryb w stawie - tłumaczy Antoni Kustusz, rzecznik prasowy PZW. I dodaje, że nawet jeśli działka jest oddalona od rzeki to nie znaczy, że PZW nie ma prawa do ryb. Dlaczego związek chce karać z taką surowością? Rzecznik argumentuje, że związkowcy płacą składki, wypuszczają do rzek nowy narybek, dbają o ochronę ryb i mają jeszcze całą masę innych obowiązków. Dlatego wymagają, żeby obywatele również przestrzegali przepisów.

O swojej racji przekonana jest też prokuratura. - Pan Henryk łowił ryby wspólnie z kolegą. Łowili je sieciami w granicach wału przeciwpowodziowego. Gdy pojawiła się straż rybacka, pan Henryk uciekł. Sprawą zajęła się policja, a następnie prokuratura - tłumaczy Dariusz Domarecki, rzecznik prasowy gorzowskiej Prokuratury Okręgowej. Potwierdza, że prokurator odwołał się od pierwszego wyroku sądu twierdząc, że trzy miesiące w zawieszeniu to niewystarczająca kara. - Wyrok, który zapadł po odwołaniu, nie był wysoki, były to prace społeczne - mówi rzecznik.
Pan Henryk wynajął obrońcę. Sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Gorzowie. Ten 12 czerwca pana Henryka... uniewinnił. - Czekamy teraz na uzasadnienie wyroku, dopiero po nim postanowimy, jakie kroki podjąć. W grę wchodzi kasacja - mówi rzecznik prokuratury. Na uzasadnienie czeka też Polski Związek Wędkarski.

- To jest mój prywatny teren i mogę na nim robić wszystko - bulwersuje się pan Henryk. - Odprowadzam przecież za te grunty podatek - dodaje. Teraz znowu leży w szpitalu. Walczy o zdrowie, ale zapowiada, że jak wyjdzie, będzie się domagał odszkodowania. - Cała ta sprawa jest śmiechu warta. Tyle ludzi pracowało tyle czasu nad taką błahostką - załamuje ręce nasz rozmówca.
Sądowa krucjata pana Henryka spowodowana jest różnymi interpretacjami przepisów. Prawo mówi, że jeśli rzeka zaleje grunty pozostawiając po sobie oczka wodne, to osoba albo organizacja, do której ryby w tej rzece należą, ma 30 dni na ich odłowienie. Może w tym celu wejść na nie swoją działkę. Jeśli woda ustąpi, a ryby przez ten czas nie zostaną złowione, stają się własnością właściciela działki. - Udowodniliśmy przed sądem, że PZW nie odłowił w czasie 30 dni tych ryb. Pokazaliśmy kiedy rzeka ustąpiła, a kiedy pan Henryk łowił ryby. Dlatego były one jego własnością - mówi sołtys Boguszyńca. Inne podejście do sprawy ma prokuratura i PZW. Zdaniem tych instytucji powyższy przepis odnosi się tylko do wód stojących. A według interpretacji prokuratury, oczko pana Henryka zaklasyfikowano jako wodę płynącą. To dlatego, że znajduje się ono na terenie zalewowym i jest stale lub okresowo zasilane wodami z Warty.
Oczko, w którym pan Henryk złowił ryby, nie jest naniesione na żadną mapę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska