Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wigilia bez karpia?!

Rajmund Adamski Czytelnik "Gazety Lubuskiej"
fot. Mariusz Kapała
Jakimś niepisanym prawem byłem w domu etatowym zaopatrzeniowcem w wigilijnego karpia. Od zawsze moim jedynym świątecznym obowiązkiem był zakup tej ryby i jej sprawienie.

Zadanie to łatwe i trudne zarazem. Jak wiemy, po karpie w swoim czasie trzeba było odstać w sporej kolejce, a to akurat nigdy nie było miłe. Najłatwiej było kupić karpie jakiś tydzień przed świętami, jednak przetrzymanie ich do Wigilii nastręczało sporo trudności. Przede wszystkim blokowało się wannę. A karpia sprawiało się tylko w Wigilię.

W tym roku już nie będzie

Dlatego pewnego roku postanowiłem nabyć ryby właśnie w Wigilię. Nie słuchałem niczyich rad, że karpia może zabraknąć, i ze stoickim spokojem przechodziłem obok krótkich nieraz kolejek. Uparcie czekałem na ostatni dzień. Mój spokój został jednak zmącony, gdy na dwa dni przed świętami znikli gdzieś uliczni sprzedawcy ryb, a w sklepach powiedziano mi, że karpia w tym roku już nie będzie.
Wigilia bez karpia w moim domu była nie do pomyślenia.

Zacząłem się miotać jak w ukropie, żeby dostać choć jedną, symboliczną rybkę. Nie mogłem zawieść rodziny. Objechałem wszystkie okoliczne miasta, odwiedziłem wszystkie stawy hodowlane, ale zewsząd wracałem z pustymi rękami. Zacząłem biegać po znajomych i żebrać o jedną, jedyną choćby rybkę. Wszyscy koledzy wiedzieli o moim zmartwieniu i wielu obiecało coś załatwić.

Niestety, nadeszła Wigilia i musiałem przyznać się do porażki. W domu zapanowała konsternacja. Nie chcę tu opisywać, jakie słowa posypały się na moją biedną głowę. "Niedojda" należało do najdelikatniejszych.

Zbawco mój!

Około godziny 13.00 wywołał mnie z domu mój dawny znajomy i z zakłopotaną miną powiedział, że nie dogadali się z żoną i oboje kupili po trzy karpie, a na ich rodzinę to zdecydowanie za dużo i czy ja nie byłbym tak miły i nie odkupił od nich choć dwie sztuki?

- Zbawco mój! - ucałowałem go z dubeltówki - Z nieba mi spadłeś!!! Uratowałeś mój honor i święta całej rodzinie. Biorę wszystkie trzy!

Z triumfalną miną przyniosłem swą zdobycz do kuchni i przystąpiłem do jej sprawiania. Jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć i zebrać przeprosin od całej rodziny, gdy ktoś zapukał do drzwi. W progu uśmiechnięty od ucha stał mój przyjaciel Gienek.

- Mam! - zawołał. - Załatwiłem ci trzy sztuki. Nie dziękuj, po świętach postawisz połówkę.
Z osłupieniem przejąłem od niego torbę i omal ręki mi nie urwało. Te trzy karpie ważyły chyba z osiem kilo. Podziękowałem, zapłaciłem i powiedziałem, że oczywiście pół litra mu się należy.
Później zadzwonił nasz sąsiad i powiedział, żebyśmy się nie martwili, bo on ma dla nas cztery, nieduże wprawdzie, ale takie w sam raz karpiki, a jakbyśmy chcieli więcej, to jest w stanie załatwić. Podziękowałem i powiedziałem, że wystarczą te cztery, bo głupio mi było odmówić.

Zdzisiek też przyszedł...

Pierwsze karpie już się smażyły, kiedy do okna kuchni zapukał jakiś nieznajomy człowieczyna i powiedział, że słyszał skądś, że my potrzebujemy karpi i on właśnie nam je przywiózł. Podziękowałem i powiedziałem, że trochę się spóźnił, bo mamy już ryby.

- To co ja teraz zrobię? - zamartwił się człowieczyna. - Ja przyjechałem rowerem w to zimno aż z drugiego końca miasta.

Cóż było robić? Zapłaciłem mu za te ryby i życzyłem Wesołych Świąt.
Kuchnia zawalona już była karpiami, a ja zacząłem się bać, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze ktoś przyjdzie i przyniesie nam ryby. Jakbym wykrakał. Przyszło naraz dwóch moich przyjaciół i przynieśli po jednym karpiu.

- Na nas możesz polegać - powiedzieli. - Podzieliliśmy się z tobą. Koło szóstej przyjdzie jeszcze Zdzisiek i też przyniesie wam jedną sztukę, oni mają ich aż sześć.
- Nie trzeba, starczą nam te dwa - powiedziałem i plecami zablokowałem drzwi kuchni, gdzie aż roiło się od ryb.

- Jak to nie trzeba? - oburzyli się. - Mogliśmy my się podzielić, może i on, łachy nie robi!
Cóż było robić? Podziękowałem im z całego serca, w duchu zaś miałem cichą nadzieję, że Zdzisiek nie przyjdzie... Ale przyszedł!

Półmisek z dzwonkami

Siedzieliśmy już przy wigilijnej wieczerzy i zaśmiewaliśmy się do łez z całej tej historii, kiedy ktoś zapukał do drzwi.

- Niespodzianka - zaszczebiotała od progu mieszkająca w pobliżu serdeczna przyjaciółka mamy. - Wigilia bez karpia to nie Wigilia, nie mogłam przełknąć kęsa, kiedy wiedziałam, że zostaliście bez ryb - tu z pogardą popatrzyła na mnie i odkryła trzymany w ręku półmisek.

Prychnąłem i omal nie udławiłem się ością. Na półmisku leżało kilka dzwonków smażonego karpia.
- Postaw na stole - zbielałymi wargami wyszeptała Mama.

Sąsiadka spojrzała na stół i półmisek wypadł jej z rąk. Stół aż uginał się od ryb. W różnej postaci: karp smażony, karp faszerowany, karp po żydowsku, po włosku, po wiejsku, karp z pieczarkami, karp w jarzynach, w sosie greckim, w wermucie, zapiekany w cieście, w zalewie octowej, karp...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska