MKTG SR - pasek na kartach artykułów

„Wracajcie do domów”. Kiedy turysta staje się problemem

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Wideo
od 7 lat
Kolejne miasta i turystyczne regiony wprowadzają zakazy i obostrzenia, które mają ograniczać masowy napływ turystów. Nie chodzi już tylko o hałas, tłumy na plażach czy śmieci walające się na ulicach, ale rosnące w zastraszającym tempie ceny nieruchomości, na które nie stać lokalnych mieszkańców. Ci wychodzą na ulice i krzyczą: „Tu żyją ludzie”

Turyści, wracajcie do domów” - takie hasła można dzisiaj przeczytać na transparentach „lokalsów” masowo demonstrujących na Wyspach Kanaryjskich czy Balearach. Podobne hasła wywieszają na prześcieradłach przerzuconych przez balkony mieszkańcy Barcelony. Przyjezdnych dość mają w Wenecji, Amsterdamie i w innych miastach żyjących do tej pory z turystyki.

Władze wielu z nich postanowiły walczyć o lepsze życie miejscowych. Jaume Collboni, burmistrz Barcelony, obiecał właśnie wypędzić z miasta Airbnb, a to oznacza ograniczenie masowej turystyki. Wynajem krótkoterminowy zostanie zdelegalizowany, do listopada 2028 roku władze miasta nie będą już przyznawać nowych licencji.

Obecnie ponad 10 tysięcy mieszkań w mieście może być legalnie wynajmowane przyjezdnym na krótki termin. - Stawiamy czoła temu, co uważamy za największy problem Barcelony - podkreślił burmistrz Collboni. Barcelona jest najchętniej odwiedzanym przez zagranicznych turystów miastem Hiszpanii. I właśnie tłumy turystów, zdaniem burmistrza, sprawiły, że koszty wynajmu dla zwykłych mieszkańców wzrosły o 68 proc. w ostatnich dziesięciu latach, zaś koszt zakupu domu - o 38 proc. Władze postanowiły coś z tym zrobić, bo - jak zaznaczył Jaume Collboni - kryzys mieszkaniowy stał się siłą napędową pogłębiających się nierówności, dotykając zwłaszcza młode osoby.

Po wejściu w życie nowych rygorystycznych przepisów inspektorzy będą szukać i karać nielegalnie wynajmujących kwatery. Isabel Rodriguez, minister mieszkalnictwa Hiszpanii, popiera decyzję Barcelony. - Chodzi o podjęcie wysiłków, aby zagwarantować dostęp do tanich mieszkań - tłumaczy. Według władz odzyskano już 3,5 tysiąca lokali, które mają służyć miejscowym głównie jako mieszkania. Te wysiłki nie zahamowały jednak napływu turystów.

Dlatego stowarzyszenia mieszkańców wzywają do zorganizowania 6 lipca demonstracji pod hasłem: „Dość! Połóżmy kres turystyce!”. Nie wszyscy są jednak zadowoleni z decyzji władz Barcelony. - Burmistrz robi błąd, który doprowadzi do większego ubóstwa i bezrobocia - twierdzi Enrique Alcantara, szef barcelońskiego stowarzyszenia zajmującego się apartamentami turystycznymi Apartur. I tłumaczy, że zakaz spowoduje wzrost liczby nielegalnych apartamentów turystycznych. Alcantara zarzucił władzom miejskim, że dały się ponieść „fobii turystycznej” i populizmowi.

- Mieszkania turystyczne stanowią 0,77 proc. zasobów mieszkaniowych Barcelony. Ich eliminowanie nie rozwiąże problemu dostępu do mieszkań. Niszczą sektor, który wpłaca 347 milionów euro do kasy Barcelony, sektor składający się z drobnych właścicieli, który bezpośrednio zatrudnia 5000 osób, a pośrednio o wiele więcej: ile muzeów, sklepów i restauracji będzie musiało zostać zamkniętych? - pyta retorycznie Enrique Alcantara.

Paua Gila, który przez całe życie mieszkał w Gràcia, popularnej dzielnicy wśród turystów, argumenty Alcantary nie przekonują, on się cieszy. - Jeśli burmistrz to zrobi, w końcu będziemy mogli pozostać w naszej okolicy i nie będziemy musieli wyjeżdżać poza miasto - mówi. „Bloomberg” zauważa, że Barcelona podjęła jeden z najbardziej drastycznych kroków, biorąc pod uwagę działania wdrażane przez inne miejscowości turystyczne na całym świecie. I tak w Nowym Jorku, Vancouver czy Tokio właściciel mieszkania wystawianego jako kwatera turystyczna musi w nim mieszkać.

W San Francisco i Seattle obowiązuje ograniczenie liczby mieszkań, które można wystawić do wynajmu turystycznego. W Dallas zakaz krótkoterminowego wynajmu dotyczy tylko poszczególnych dzielnic. Z kolei Londyn, Amsterdam i Paryż ograniczają liczbę nocy, które można spędzić w ramach wynajmu turystycznego. Tyle tylko, że Hiszpania ma spory problem z przyjezdnymi i nie dotyczy on wyłącznie Barcelony. Hiszpański Narodowy Instytut Statystyczny podał, że w ubiegłym roku tylko Katalonię odwiedziło 18 mln turystów, drugie były Baleary - tu przyjechało 14,4 mln urlopowiczów, na Wyspach Kanaryjskich odpoczywało 13,9 miliona osób.

Na Majorce wrze już od wielu miesięcy. Wyspa zamieszkiwana jest przez 900 tys. osób, ale latem przyjeżdżają tu miliony turystów. W połowie czerwca grupa aktywistów zablokowała Calo Des Moro, jedną z popularnych plaż, tańcząc i chodząc wzdłuż wybrzeża.

Na pikiecie pojawiła się policja, która wylegitymowała protestujących. W ostatnich tygodniach protesty przeciwko masowej turystyce odbyły się również w pobliżu innych plaż Majorki. „Lokalsi” mają do turystów sporo pretensji. I nie chodzi tylko o tłumy na plażach czy śmieci walające się po chodnikach.

Miejscowi obwiniają przyjezdnych o wzrost cen nieruchomości o 250 proc. w ciągu dekady. Ich wynagrodzenia nie rosną tak szybko, więc coraz częściej nie stać ich na kupno czy wynajem mieszkań.

- Majorka pęka w szwach, a my jesteśmy na skraju upadku zarówno ekologicznego, jak i społecznego - mówią w rozmowie z „Daily Mail” mieszkańcy.

Jeszcze nie tak dawno wynajem dwupokojowego mieszkania na Majorce kosztował średnio 600-800 euro miesięcznie. Wiele osób płaciło 200 euro, bo konkretny lokal wynajmowało od lat. - Kiedy jednak Baleary stały się turystycznym rajem, ceny domów i mieszkań poszły w górę. Wielu właścicieli mieszkań postawiło też na wynajem swoich lokali turystom, więc siłą rzeczy te stały się niedostępne dla miejscowych - tłumaczy jedna z przewodniczek po wyspie.

- Kolejna sprawa, bardzo wielu Niemców czy Brytyjczyków kupiło mieszkania czy domy na Majorce. Tym samym rynek nieruchomości bardzo się skurczył dla mieszkańców wyspy - dodaje kobieta. Za całoroczny wynajem właściciele mieszkań dostawali około 7-10 tysięcy euro.

Tymczasem w lipcu i sierpniu biorą od turystów 1000, a nawet 2000 euro tygodniowo. Jedna noc to 100 euro od osoby. Portal es.euronews.com informował w maju o trzydziestu osobach, miejscowych, mieszkających w piwnicach, bo nie stać ich na wynajem nawet malutkiego pokoju. W pierwszym kwartale roku cena mieszkań wzrosła na Balearach o 8,3 proc., podczas gdy w tym czasie ceny nieruchomości w Hiszpanii wzrosły średnio o 3,3 proc.

W La Palma de Mallorca, stolicy i największym mieście Balearów, za metr kwadratowy trzeba już zapłacić ponad 7,5 tys. euro. „Za kilkumetrowy pokój bez okna trzeba płacić 600 euro miesięcznie” - pisze portal es.euronews.com. Dlatego ludzie śpią nie tylko w piwnicach, ale samochodach czy furgonetkach. W dzień pracują, kąpią się w morzu i czekają na wyjazd turystów, licząc, że wtedy znajdą jakieś lokum, za wynajem którego będą w stanie zapłacić.

Miejscowi mają dość, stąd koszulki z napisami: „Uważajcie na miejscowych. Jesteśmy źli” czy „Jak nie mają chleba, niech jedzą turystów”. I plany kolejnych protestów, bo aktywiści zamierzają chodzić na plaże Balearów także w lipcu i sierpniu. Tym bardziej że z jednej strony - turyści skutecznie wpływają na wzrost cen nieruchomości, z drugiej - ci, którzy mieszkają w hotelach, zazwyczaj stołują się właśnie w nich, zwłaszcza jeśli wybrali opcję all inclusive, pozbawiając dochodów restauratorów czy miejscowych sprzedawców.

Javier Barbero, jeden z organizatorów kwietniowych protestów na Majorce, bo ludzie wychodzą tu na ulice od kilku miesięcy, tłumaczył, że rząd musi podjąć „natychmiastowe działania”, aby powstrzymać kryzys nieruchomościowy. - Jeśli zakwestionujemy rzeczywistość i nadal nie zostaną podjęte żadne działania, będziemy wychodzić na ulice, dopóki rząd nie zacznie działać - tłumaczył.

Barbero uważa, że władze mogą wiele zrobić, aby poprawić sytuację miejscowych, mogą chociażby ograniczyć wzrost cen wynajmu, ale prezydent Balearów Marga Prohens na razie nie zdecydował się na żadne działania. - Uważamy, że musimy przemyśleć model turystyki. Nie mówimy „nie” turystyce, ale rozmiar demonstracji odzwierciedla przytłoczenie obywateli - mówił Javier Barbero.

Nie lepiej sytuacja wygala na Wyspach Kanaryjskich, które zamieszkuje nieco ponad dwa miliony mieszkańców. Tyle że kolejnych czternaście milionów przyjechało tu w zeszłym roku na wakacje. W kwietniu na ulice Teneryfy wyszło tysiące ludzi, wzywając władze do tego, by tymczasowo ograniczyły przyjazdy turystów. Na transparentach wypisali: „Tu żyją ludzie” i „Nie chcemy widzieć śmierci naszej wyspy”. - To nie jest komunikat skierowany przeciwko turystom, ale przeciwko modelowi turystyki, który nie przynosi korzyści tej ziemi i wymaga zmiany - powiedział agencji Reuters jeden z protestujących podczas marszu w stolicy Teneryfy, Santa Cruz de Tenerife.

Mniejsze marsze odbyły się w innych miastach, ale do akcji już zamierzają dołączyć kolejne najchętniej odwiedzane przez turystów wyspy: Gran Canaria, Fuerteventura, Lanzarote i La Palma. Anna dwa lat temu odwiedziła Fuerteventurę.

Pamięta rozmowę z przewodnikiem, Polakiem mieszkającym na wyspie od dłuższego czasu. - Tłumaczył nam, że na Fuerteventurze nie można budować nowych osiedli, bo duża część wyspy to tereny chronione. Liczba lokali jest tu ograniczona. Kiedy przyjechał na wyspę, mógł spokojnie kupić mieszkanie, dzisiaj to niemożliwe - opowiada kobieta. - W ciągu kilku lat na wyspie pojawiła się ogromna liczba obcokrajowców, którzy na potęgę wykupywali mieszkania i domy. Ich ceny są horrendalne, miejscowych nie stać ani na kupno, ani na wynajem - dodaje.

Na Wyspach Kanaryjskich manifestację zorganizowało dwadzieścia organizacji ekologicznych. Domagają się od władz ograniczenia liczby turystów, aby złagodzić presję na środowisko wysp, infrastrukturę i zasoby mieszkaniowe oraz ograniczyć zakup nieruchomości przez cudzoziemców.

- Władze muszą natychmiast położyć kres temu skorumpowanemu i destrukcyjnemu modelowi, który uszczupla zasoby i czyni gospodarkę bardziej niepewną. Wyspy Kanaryjskie też mają ograniczenia i cierpliwość ludzi - powiedział mediom Antonio Bullon, jeden z przywódców protestów. W tym wypadku władze zareagowały. Przygotowały projekt ustawy, który ma zostać uchwalony w tym roku. Przepisy zaostrzają zasady krótkich najmów.

Prezydent Wysp Kanaryjskich Fernando Clavijo powiedział, że jest „dumny”, iż region ten jest wiodącym kierunkiem turystycznym Hiszpanii, przyznał jednak, że w związku z ciągłym rozwojem sektora potrzebne są zmiany. Co ciekawe, Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) rządząca obecnie w Hiszpanii formalnie wspiera demonstracje przeciwko przeludnieniu i obecnemu modelowi turystyki.

Nie tylko Hiszpania próbuje radzić sobie z masową turystyką. W Wenecji od 25 kwietnia każdy w wieku powyżej 14 lat, wjeżdżający do historycznego centrum, musi zarejestrować się na specjalnej platformie internetowej. Otrzymany tam kod QR potwierdza wniesienie opłaty lub zwolnienie z niej. Opłata wynosi 5 euro, a zwalnia z niej wykupienie noclegu w mieście. Lokalny dziennik „Il Gazzettino” zauważa, że jedni turyści chwalą chęć ochrony miasta, inni narzekają na wysokość opłaty. - Strach przed zmianami jest uzasadniony, ale także one mogą przysłużyć się do poprawy sytuacji - powiedział dziennikowi „Il Gazzettino” burmistrz Wenecji Luigi Brugnaro.

- Największą satysfakcję daje widok tych, którzy podchodzą do kontroli, prezentując kod QR. Te osoby zrozumiały. Widzieliśmy turystów, którzy pokazywali kod wstępu szczęśliwi, że zapłacili. Nie chcemy skończyć jak Barcelona, gdzie mieszkańcy wywieszają w oknach prześcieradła z napisem: „Tourists go home” - dodał burmistrz.

W przyszłym roku władze miasta zamierzają zróżnicować opłaty od 2 do 5 euro w zależności od terminu wizyty. Od 1 czerwca 2024 roku grupy turystów odwiedzających Wenecję nie mogą też liczyć więcej niż 25 osób. Zakazane jest także korzystanie z głośników czy megafonów, których najczęściej, komunikując się z uczestnikami wycieczek, używali przewodnicy turystyczni. I nie jest to jedyne miasto, które próbuje ograniczyć liczbę odwiedzających je turystów.

W zeszłym roku Amsterdam prowadził w Wielkiej Brytanii kampanię „Stay Away” (Trzymaj się z daleka), która miała zniechęcić młodych Brytyjczyków, określanych jako „potencjalnie uciążliwi turyści”, do odwiedzin. Jednocześnie od końca maja 2023 roku za palenie marihuany w ścisłym centrum miasta grozi kara w wysokości 100 euro.

Także rok temu władze Trydentu wprowadziły prawo zabraniające między innymi otwierania nowych kwater dla turystów oraz dodawania kolejnych pokoi do istniejących już hoteli. Właściciele lokali mają też informować władze, ile osób odwiedza region. Limity dotyczą również osób prywatnych, które wynajmują mieszkania przez portale typu Airbnb.

- Osiągnęliśmy limit naszych zasobów, mieliśmy problemy z ruchem ulicznym, a mieszkańcy mają trudności ze znalezieniem miejsca do zamieszkania - wyjaśnił dla CNN Arnold Schuler, radny Prowincji Południowego Tyrolu do spraw Rolnictwa i Leśnictwa oraz Ochrony Ludności i Turystyki. - Sektor turystyczny jest dla nas bardzo ważny, jeśli chodzi o miejsca pracy i gospodarkę, ale osiągnęliśmy limit, więc podjęliśmy te działania, aby zagwarantować lepsze zarządzanie przepływem ludzi i zagwarantować zakwaterowanie dla turystów - dodał.

We Florencji zakaz przeznaczania kolejnych lokali w historycznym centrum miasta na najem krótkoterminowy obowiązuje już od 2023 roku. Dario Nardella, burmistrz miasta, podkreślił, że celem tych regulacji jest walka z kryzysem mieszkaniowym i zjawiskiem tzw. overtourismu, czyli nadmiernym napływem turystów, prowadzącym do konfliktów z lokalną społecznością. - Zdajemy sobie sprawę, że to odważne rozporządzenie - przyznał Nardella.

Władze Florencji chcą również zachęcić właścicieli nieruchomości przeznaczonych obecnie na wynajem krótkoterminowy do wynajmu długoterminowego. Dlatego dla osób, które zdecydują się na taki krok, wprowadzono trzyletnie zwolnienie od podatku IMU [podatek od nieruchomości - red.] dla nieruchomości niebędących ich głównym miejscem zamieszkania.

Są jednak regiony świata, w których czekają na turystów. Najlepszym tego przykładem jest kraj prowadzący od lat ostrożną, najdelikatniej mówiąc, politykę turystyczną. I tak Bhutan w ramach strategii na rzecz zrównoważonego rozwoju pobiera od każdego turysty opłatę za każdą dobę spędzoną na jego terytorium. Opłatę całkiem sporą, bo jeszcze do 2023 roku było to 200 dolarów dziennie (ponad 820 zł). W sierpniu ubiegłego roku władze Bhutanu postanowiły jednak zmniejszyć tę kwotę o połowę. Teraz wynosi ona 100 dolarów i tak ma pozostać do 31 sierpnia 2027 roku.

Skąd takie opłaty? Właśnie z obawy przed wpływem masowej turystyki na zasoby naturalne kraju, jego skarby kulturowe i ludność żyjącą w tradycyjny sposób, zgodnie z buddyjskimi wierzeniami. Przez pokolenia Bhutan był praktycznie odcięty od świata, turystów zaczęto tu przyjmować dopiero w 1974 roku. Po pandemii władze Bhutanu postanowiły jednak odbudować branżę turystyczną, stąd ukłon w stronę turystów.

Trudno zakładać, że nagle przestaniemy podróżować, chociaż w turystyce trendy się zmieniają. Jak mówią właściciele biur podróży, coraz częściej z powodu upałów klienci wybierają kierunki północne, a nie jak dotąd południowe. Zresztą zmiany klimatyczne już dziś dają się mocno we znaki branży turystycznej.

Kilka dni temu w związku z poważnymi niedoborami wody na włoskiej wyspie Capri jej władze wydały zakaz wstępu dla turystów. Promy płynące z setkami ludzi musiały zawrócić na kontynent. W zeszłym tygodniu Dalmacja, a także części Bośni i Hercegowiny, Czarnogóry oraz Albanii były na kilka godzin pozbawione prądu. Padł system przesyłu energii elektrycznej w Czarnogórze. Powód? Wysokie temperatury i nagły wzrost spożycia energii związany z falą upałów.

Także mieszkańcy i turyści przebywający na chorwackiej wyspie Hvar, położonej na Adriatyku, borykają się z brakiem prądu.

Więc być może nie tylko z powodu ograniczeń i wprowadzanych zakazów będziemy musieli zmienić swoje turystyczne przyzwyczajenia, wybierać miejsca mniej uczęszczane, mniej tłoczne, chłodniejsze.

Pewne jest, że turystyczne raje mają dość: hałasu, tłumów, śmieci, astronomicznych cen nieruchomości. Miejscowi na Majorce, Minorce, Teneryfie, Gran Canarii, w Barcelonie czy Florencji mówią turystom: „Tu żyją ludzie. Wracajcie do domów”. Współpraca: Kazimierz Sikorski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: „Wracajcie do domów”. Kiedy turysta staje się problemem - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska