Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawodnicy ZKŻ-u już są w gazie! (wideo, zdjęcia)

Marcin Łada
Choć nie lubią i tak biegają. Na zdjęciu Grzegorz Walasek.
Choć nie lubią i tak biegają. Na zdjęciu Grzegorz Walasek. fot. Tomasz Gawałkiewicz
Żużlowcy ZKŻ-u Kronopolu są od soboty na obozie w górach. Biegają, machają siekierami i odpoczywają od codziennych obowiązków.

[galeria_glowna]

MULTIMEDIA

MULTIMEDIA

Jak spędzają dni na obozie w Świeradowie żużlowcy ZKŻ-u Kronopol Zielona Góra i kto najbardziej przeszkadza Grzegorzowi Walaskowi?
(czas: 4'51")
Rozmiar: 7,04 MB

Spotkaliśmy się w środę wczesnym rankiem w restauracji hotelu Malachit w Świeradowie. Pozbawieni ochraniaczy i kevlarów, w klapkach, niczym nie różnili się od innych gości, którzy właśnie jedli śniadanie. Mimo porannego rozruchu, wszyscy jeszcze trochę zaspani. Trudno się dziwić. Plan dnia jest bardzo napięty i tylko kosztem snu można trochę powspominać. Pytam o wieczorek zapoznawczy.

- Był, oczywiście, ale spokojny, na sportowo - zapewnił z błyskiem w oku Grzegorz Zengota. - No nie. Nie mogę wam opowiadać szczegółów - wymigał się Grzegorz Walasek.

Nie naciskam i ruszam schodami w górę, a chwilę później jestem już przed drzwiami jednego z pokojów. Nasi zajmują te zaczynające się od setki. Grzesiek Zengota zaprasza do środka i w pośpiechu stara się poprawić wizerunek juniorów ZKŻ-u.

.

- Jest coraz ciężej, ale myślę, że damy radę do końca. Mięśnie bolą i powoli się przyzwyczajamy. Dodatkowo codziennie chodzimy na masaże, a to też pomaga - dzieli się wrażeniami z pierwszych dni obozu. Artem Wodjakow leży na łóżku obok i jest zdecydowanie mniej rozmowny. Staram się zagaić. - Niech pan mówi po polsku, dobrze rozumie - zachęca Zengota.

Rosjanin przyznaje, że woli snowboard, hokej albo jazdę na crossówce. Porcja ćwiczeń dała mu w kość i jest wyraźnie niezadowolony.

Juniorzy są słabi

Wychodzę. Rafał Dobrucki i Andrzej Huszcza przygotowują się do podróży. - Jedziemy na kurs dla instruktorów do Bydgoszczy - wyjaśnia "Tomek" i dopina walizkę. Chwilę później wskakują do busa i razem z Piotrem Protasiewiczem opuszczają kolegów. "PePe" wróci wieczorem. Skąd ta pewność? O 19.00 w hotelowej sali gimnastycznej kolejna bitwa w wojnie juniorzy kontra rutyniarze. Bronią jest piłka.

- Są dwie drużyny. W jednej jestem ja, Daniel Pytel i Mateusz Łukowiak, a w drugiej Grzesiek Walasek, Piotrek i Rafał - wyjaśnia Zengota. - Na te mecze szykujemy się najbardziej. Później sobie dogadujemy przez cały dzień i gramy na nerwach. Oni myślą, że są starsi i lepsi, ale już im raz pokazaliśmy - zaznacza.

- Wiadomo, jest adrenalina. Bawimy się ostro, ale jeszcze dajemy radę i niech to młodzi podają wyniki - zdradza z uśmiechem Protasiewicz. - Juniorzy są słabi i wszystko idzie im w masę - zmiażdżył rywali "Greg". - Żenada, zastanawiamy się teraz czy ten obóz ma sens. Do zera było po prostu i wiadomo, w którą stronę. Trzeba się zastanowić nad zmianą cyklu przygotowań, póki jest jeszcze czas.

Nie lubią, a biegają

Do sezonu zostało go jeszcze sporo, ale dzień na obozie mija błyskawicznie. Wskakujemy z kolegami do samochodu i zgodnie z instrukcjami trenera Zygfryda Łojki, ruszamy pod górę. Z trudem odnajdujemy naszych zawodników. Biegną w grupie, a chwilę później pokonują na pełnym gazie ostre wzniesienie. Ciężko oddychają, ale wysiada tylko Wodjakow. Od jego kolegów i trenera wiemy, że nigdy wcześniej tak ostro nie trenował i właśnie wyszły zaległości. Trener Łojko rozumie słabość i pozwala Rosjaninowi odpocząć.

- Nie jestem fanem biegania. Wiem, że to potrzebne, ale to moja pięta achillesowa - powiedział rano "PePe", co w dużej mierze tłumaczy jego zniknięcie. - Bieganie jest strasznie zamulające. To zbadane, że żużlowcy nie lubią tego robić - potwierdził Dobrucki.

Jak na ironię, popołudniową dawkę wycisku także zamykają biegi, ale sprinterskie i słynne "siekierki". - Piłkarze ręczni czy nożni? - zapytał po niemiecku starszy mężczyzna z uznaniem przyglądający się, jak pracują drwale z Zielonej Góry. - A, żużlowcy - uśmiechnął się i pokazał w powietrzu dobrze znany ruch nadgarstka na manetce.

Stopień zniszczenia pniaków rąbanych obuchami świadczy, że nikt się nie oszczędza, a jedyne, czego brakuje, to śnieg. Trener Aleksander Janas, który ćwiczył razem z podopiecznymi, wspomniał czasy, kiedy sam jako zawodnik przyjeżdżał na pobliski Stóg Izerski. - Nie było wyciągu i po zjeździe pochodziliśmy bokiem albo jodełką. Świetne ćwiczenie - przyznał z uśmiechem.

Żużlowców nie pytam, czy podzielają ten pogląd, ale jedno jest pewne: są już w gazie!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska