Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Złoty Kask i inne kukułcze jaja

Rafał Darżynkiewicz [email protected]
Październik miesiącem oszczędzania. Tak było kiedyś. Przyzwyczajenia w narodzie nie giną i oszczędności widać na trybunach stadionów żużlowych.

Mecze o trzecie miejsce nie zasiliły w znaczący sposób klubowych kas ani w Bydgoszczy, ani w Częstochowie. Rekordów oglądalności nie było także przed telewizorami. Kibic staje się być coraz bardziej wybredny. Chce oglądać walkę o najwyższą stawkę, w świetnej obsadzie i w ludzkich warunkach.

Zimno i siąpiący deszcz odstraszają. A to właśnie kibice na trybunach decydują o prestiżu wydarzenia. W wielu dyscyplinach, w żużlu zresztą też (przykładem Szwecja) zrezygnowano z rywalizacji o brązowe medale. Przegrani w półfinale dostają brązowe krążki i jest po kłopocie. Niesprawiedliwe? Jeśli tak, to przecież można ustalić, że trzecie miejsce zajmuje ten z przegranych półfinalistów, który rundę zasadniczą zakończył na wyższym miejscu.

Zwolennikiem likwidacji meczów o trzecie miejsce jednak nie jestem. Nie można przecież odbierać satysfakcji tym kibicom, którzy nawet w zimne i deszczowe październikowe wieczory są ze swoimi drużynami. W niedzielę w Częstochowie ich radość była szczera. Przed rokiem brązową radochę przeżywano w Zielonej Górze. Finał pocieszenia powinien być przygrywką do wielkiego finału. Najlepiej gdyby odbywał się tego samego dnia, tylko kilka godzin wcześniej.

Po półfinałach rozgrywki nie traciłyby tempa, a i sezon kończyłby się dwa tygodnie wcześniej. Przy takim rozwiązaniu już dziś znalibyśmy odpowiedź na najważniejsze pytanie, czyli kto jest mistrzem Polski na rok 2009.

Tych pytań bez odpowiedzi jest jeszcze kilka. O Grand Prix nie wspominam, bo jakoś autorom kalendarza elity bliżej do listopada niż do ciepłego wrześniowego polskiego babiego lata. Nie wiemy też, czy Wrocław pokona Daugavpils i nie znamy zdobywcy Złotego Kasku.

Prestiżowy jeszcze kilka lat temu turniej mocno podupadł. Kibica trudno namówić do przyjścia na stadion, a i zawodnicy tak jakoś bez przekonania podchodzą do rywalizacji. W piątek w Zielonej Górze zabrakło Tomasza Golloba, Jarosława Hampela i Rune Holty. Przypadek tego pierwszego jestem w stanie zrozumieć. Ten drugi był przeziębiony albo po prostu skończył sezon. Jego Unia już dawno ma wakacje, w Szwecji Vetlanda poległa w półfinale, w Grand Prix Hampel nie jeździ, więc...

październikowy termin Złotego Kasku jest dla niego "od czapy" i ja go rozumiem. Zresztą w nowym terminie "przeziębionych" będzie więcej. Osobny przypadek to Holta. I jest to przypadek, nad którym powinni pochylić się ludzie z żużlowej centrali. Reprezentant Polski jako bardziej prestiżowy uznał czeski złoty kask, czyli Zlatą Prilbę. Zamiast w piątek ścigać się w Zielonej Górze, wolał w niedzielę ogolić towarzystwo w Pardubicach. Żeby było jasne, wcale nie chodzi mi o karanie Norwega z polskim paszportem. Dla działaczy GKSŻ tak byłoby najprościej.

Problem, który należy rozwiązać to przywrócenie prestiżu turniejowi o Złoty Kask. Kiedyś triumfator dostawał motocykl, dziś jest to parę złotych w kopercie i prawo reprezentowania Polski w eliminacjach do Grand Prix. Trochę mało jak na kraj z najsilniejszą i najbogatszą ligą świata. Centrala obowiązek organizacji turnieju zrzuca na klub. To taka dodatkowa nagroda za trzecie miejsce w lidze. Z tej nagrody ciągle "cieszą się" w Zielonej Górze, ale od niedzieli także w Częstochowie. Takich kukułczych jaj jak Złoty Kask jest w naszym żużlu jeszcze kilka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska