Polacy idą na Berlin (Bazyli Pukas to ten bez czapki)...
(fot. fot. Archiwum Rodzinne)
- Jak można takie rzeczy mówić, nie znać historii, faktów?! - denerwuje się gorzowianka. Z drugiej strony, gdyby jej koleżanka nie zirytowała, nie zdecydowałaby się podzielić wspomnieniami o ojcu, artylerzyście Bazylim Pukasie.
Długo był dla pani Wiesławy obcym mężczyzną. Złościła się, gdy mama kazała nazywać go "tatą". Nic dziwnego, w 1941 r., gdy ojca wzięli do armii radzieckiej, pani Wiesława miała dwa tygodnie. Gdy ojciec wrócił, już jako żołnierz Ludowego Wojska Polskiego, pani Wiesława była kilkuletnią pannicą. - Musiałam ojca poznać, przyzwyczaić się do niego - śmieje się dziś gorzowianka.
O tym, co robił Bazyli Pukas przez lata rozłąki z córką, świadczą dziś m.in. fotografie. Jedno zdjęcie szczególnie wzrusza panią Wiesławę. Ojciec, jego koledzy, w tle czołg i drzewo z rosyjską tabliczką pokazującą kierunek na Berlin.
spisała (olis)
i już z polskim orłem na samochodzie wracają z Berlina
(fot. fot. Archiwum Rodzinne)
Jest też zdjęcie ojca wracającego z Berlina - już z polskim orłem na samochodzie. Na innych fotografiach koledzy starszego sierżanta Pukasa. Wielu nie doczekało końca wojny. - To ze względu na nich i inne osoby, które zginęły, zdecydowałam się przyjść do "Gazety". Dla mnie wszyscy - i mój ojciec, i inni - są bohaterami, o których powinniśmy pamiętać - stwierdza pani Wiesława.
Ze zdjęć, ze starych dokumentów (wiele pisanych ręcznie przez dowódców), a przede wszystkim z zapamiętanych przez panią Wiesławę opowieści, można dziś odtworzyć szlak bojowy Bazylego Pukasa, rocznik 1918. Z rodzinnego Radziwiłowa (teraz Ukraina, wtedy woj. wołyńskie) trafił do armii radzieckiej. - Nikt nie pytał go o zdanie. Zabrali i tyle - mówi córka żołnierza.
Gdy zaczęły krążyć wieści o powstającym wojsku polskim, Bazyli Pukas i jeszcze paru kolegów zgłosili się na ochotników. Rosjanie wysłali ich za to na pół roku na Kołymę, do osławionych obozów katorżniczej pracy. - W żadnych dokumentach nie ma po tym śladu - mówi pani Wiesława.
Bazyli Pukas razem z innymi żołnierzami Ludowego Wojska Polskiego
(fot. fot. Archiwum rodzinne)
Dopiero w 1943 r. Bazylemu Pukasowi udało się dołączyć do wojska polskiego. Wojnę kończył w 25. Samodzielnym Warszawskim Dywizjonie Artylerii Ciężkiej. - Był działowym i zwiadowcą. W czasie walk dokładnie poznał rejony, w których potem zamieszkaliśmy. Jeszcze wiele lat po wojnie, gdy np. chodziliśmy po lesie, wspominał, że tu był bunkier, tam ktoś zginął. Wszystko pamiętał - relacjonuje pani Wiesława.
Oprócz zadań bojowych Bazyli Pukas miał w wojsku jeszcze jedną funkcję. - Posiadał piękny, dobry głos, więc intonował pieśni. "Zapiewajło" jak mówili Rosjanie - wyjaśnia córka.
Koniec wojny zastał rodzinę Bazylego Pukasa gdzieś w polu, w pociągu jadącym ze Wschodu na ziemie odzyskane. - Rozległy się strzały. Myśleliśmy, że to atak, a to Rosjanie świętowali zakończenie walk - wspomina pani Wiesława. Z tej podróży pamięta jeszcze nieprzychylne powitanie w Poznaniu. - Kobiety na dworcu krzyczały, że przyjechaliśmy zajmować ziemię, która należy się ich chłopcom - relacjonuje gorzowianka.
Pociągiem ze Wschodu rodzina Pukasów dojechała do Sławy Śląskiej (jak zastrzega pani Wiesława, wtedy bardziej śląskiej niż polskiej), potem osiadła w Głogowie, stamtąd przeniosła się do Skwierzyny, żeby wreszcie w 1955 r. na stałe zamieszkać w Gorzowie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?