Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

400 lotów w sezonie

ARTUR RYNKIEWICZ
Pracują jak marynarze. Tyle że na lądzie: pół roku w bazie, pół w domu. Pięciu pilotów i jeden szef techniczny zjechali do Lipek Wielkich z całej Polski. Do dyspozycji mają trzy samoloty gaśnicze i jeden patrolowy. Walczą z pożarami i szkodnikami na 130 tys. ha lasów.

Od kwietnia do końca września w leśnej bazie lotniskowej mieszka sześciu ludzi, którzy zmagają się z żywiołem i naturą. W pracy pomagają im kamery i wieże obserwacyjne. Dzięki nim od kilku lat nie doszło w okolicy do większego pożaru. Choć starają się nie krakać, żeby nie było tak, jak w 1992 r. w Trzebiczu, gdy zapaliło się 130 ha lasu. I jak sześć lat temu, gdy walczyli z palącymi się na 40 ha torfowiskami w Kłodawie.

400 lotów w sezonie

- Naszym zadaniem jest ochrona przeciwpożarowa lasów państwowych. Brzmi groźnie, bo i sprawa jest poważna. Tylko w ubiegłym roku wylatywaliśmy do pożarów 300 razy, dwa lata temu ponad 400, a w tym, choć jesteśmy dopiero miesiąc, już 30. Roboty nigdy nie brakuje - mówi kierownik bazy i zarazem pilot Adam Jabłoński, na stałe mieszkający w Stargardzie Szczecińskim. Baza istnieje od połowy lat 80. i należy do szczecińskiej dyrekcji lasów państwowych. Pięciu pilotów i szef techniczny chronią obszar należący do 35 nadleśnictw. - A teren jest naprawdę spory: Sulęcin, Międzyrzecz, Międzychód, Drezdenko, Drawno, Choszczno, Myślibórz, Chojna i Dębno - mówi kierownik. Piloci do dyspozycji mają cztery samoloty: patrolowy Z-142 i trzy gaśnicze tzw. dromadery M-18 B. Każdy z nich rozwija prędkość do 180 km/godz. i zabiera ze sobą 2,2 tys. litrów wody. - Zrzut wody daje na ziemi plamę o szerokości 80 na 20 metrów i trwa około dwóch sekund. My to nazywamy bombą wodną. Jeśli pożar zostanie szybko zauważony i ma nie więcej niż kilka arów, to jeden zrzut wystarczy - dodaje.
Bywają jednak takie pożary, że nie pomaga nawet dziesięć zrzutów. Wtedy wzywają posiłki. Najbliższy samolot jest w Herburtowie koło Krzyża Wlkp. Dyżurują od 10.00 do zachodu słońca. Od momentu otrzymania meldunku z dyspozytorni, do czasu aż samolot znajdzie się w powietrzu, mija zaledwie pięć minut.
Leśniczy nadleśnictwa Karwin Tadeusz Szafrański jest jednym z tych, którzy im pomagają. - To przecież leży w naszym interesie. Żaden z nas nie chciałby, żeby lasy paliły się codziennie. Najlepiej, żeby w ogóle się nie paliły, ale to chyba nierealne - mówi.

Przyjeżdżają na widzenia

Piloci-strażacy do Lipek Wielkich zjeżdżają co roku z całej Polski: Torunia, Leżajska, Ostrowa Wlkp., Turka i Zamościa. W tym składzie pracują od kilku lat. Wiedzą, że mogą na sobie polegać, są jak rodzina. To pomaga w pracy. Na razie humory im dopisują, bo sezon, choć już się zaczął, tak naprawdę "rozpędzi" się w czerwcu, lipcu i sierpniu. Wtedy będzie najcieplej, więc zagrożenie pożarem będzie największe. Czy maszyny to wytrzymają? - Wszystkie naprawy są robione na bieżąco. Wielkich awarii nie ma, choć samoloty mają już po kilkanaście lat - mówi szef techniczny Roman Chejstowski.
Śmieją się, że pracują jak marynarze, tyle że na lądzie: pół roku w bazie, pół w domu. Rodziny nie mają im tego za złe. Tak przynajmniej twierdzą. - Co jakiś czas bliscy nas odwiedzają. My to nazywamy widzeniami, bo to prawie jak w wiezieniu... Tyle że nas tu nikt na siłę nie trzyma. Taką mamy bowiem pracę i nie wyobrażamy sobie żadnej innej - kwituje kierownik.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska