Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

A. Radwańska o zwycięstwie w WTA: "Przez kilka godzin nie wierzyłam w to, co się stało"

Hubert Zdankiewicz (AIP)
Polska Press Grupa/Grzegorz Jakubowski
Agnieszka Radwańska wróciła do Polski po zwycięskich Mistrzostwach WTA w Singapurze. Na spotkaniu z mediami odniosła się m.in. do krytyki ojca i zapowiedziała skok do rzeki Yarra.

Jak to jest grać finał takiej imprezy, jak Mistrzostwa WTA? Jaka była pierwsza myśl po ostatniej piłce finału? – zapytała Agnieszkę Radwańską jedna z dziennikarek. – W takiej chwili ciężko o jakąkolwiek myśl. Ciężko to w ogóle opisać słowami. Przez pierwsze kilka chwil – nawet kilka godzin – sama nie wierzyłam w to, co się stało – przyznała nasza najlepsza tenisistka na spotkaniu z przedstawicielami mediów. Pierwszym po jej powrocie z Singapuru, gdzie odniosła historyczne, nie tylko dla siebie, zwycięstwo.

Do tej pory żaden Polak nie wygrała turnieju mistrzów (kwalifikuje się osiem najlepszych zawodniczek sezonu, podobnie jest w rywalizacji panów). Najbliżej sukcesu był Wojciech Fibak, który w 1976 roku przebił się do finału. Przegrał jednak z Hiszpanem Manuelem Orantesem. Radwańska wygrała za to mecz o tytuł z Czeszką Petrą Kvitovą, a po ostatniej piłce nawet nie próbowała ukryć łez. – Jeszcze na kilka tygodni przed turniejem nie byłam pewna, czy w ogóle w nim zagram. Zaczęłam w dodatku od dwóch porażek w grupie – przyznała Radwańska. – Gdyby w kwietniu ktoś mi powiedział, że wygram Mistrzostwa WTA, pokonując w dodatku takie zawodniczki, to raczej bym mu nie uwierzyła – dodała, nawiązując do bardzo nieudanej pierwszej połowy roku, której następstwem był spadek w rankingu WTA poza czołową dziesiątkę. Coś takiego przydarzyło jej się po raz pierwszy od czterech lat.

– Nie grałam wtedy źle, ale wyniki nie były takie, jakich oczekiwałam. Nie potrafiłam przełożyć na mecze to, co wypracowałam na treningach – przyznała Polka, która dzięki udanej jesieni (oprócz Mistrzostw WTA wygrała również turnieje w Tokio i Tiencinie, a w Pekinie dotarła do półfinału) zakończyła sezon, jako rakieta numer pięć na świecie. Jednym z powodów jej słabszej gry miał być nieudany eksperyment z zatrudnieniem w roli trenerki konsultantki słynnej Martiny Navratilovej. Legenda białego sportu zakończyła ich współpracę już pod koniec kwietnia, ale Radwańska zapewniała, że niczego nie żałuje. – Te kilka miesięcy z nią na pewno wyszło na plus, choć musiałyśmy się rozstać – przyznała. Dodała, że do tej pory pozostaje z Navratilovą w przyjacielskich relacjach. Widać to było zresztą po zdjęciach z jej mistrzowskiej fety w Singapurze, które opublikowała w mediach społecznościowych. – Martina to świetna kompanka do zabawy – powiedziała Polka.

– Na pewno pozytywną energię. To przecież ta sama półka, co Wielkie Szlemy. Niektórzy mówią nawet, że jest trudniej, bo gra osiem najlepszych i nie ma co liczyć na łatwiejszy mecz, tak jak to ma czasem miejsce w tamtych przypadkach. Taki turniej dodaje skrzydeł – stwierdziła, pytana o to co dał jej sukces w Singapurze. – Teraz przez najbliższe trzy tygodnie odpoczywam i nawet nie dotknę rakiety. Siłownię też będę omijać dużym łukiem. Na korty wrócę w grudniu, bo będę grać w Indiach, w Champions Tennis League – dodała.

Przyszły rok będzie dla Agnieszki bardzo pracowity, bo oprócz występów indywidualnych czekają ją jeszcze mecze w rozgrywkach FedCup (pierwszy już w lutym, z USA na Hawajach), a przede wszystkim igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro, w których planuje wystąpić nie tylko w singlu. Po styczniowym zwycięstwie w rywalizacji o Puchar Hopmana dużo mówiło się o tym, że tworzy świetną parę z Jerzym Janowiczem i razem mogli by pokusić się nawet o olimpijski medal.

Główny cel będzie jednak ten sam, co zawsze: walka o zwycięstwo w Wielkim Szlemie. Pierwsza szansa przyjdzie już w styczniu, podczas Australian Open. Turnieju, który Radwańska lubi – w Melbourne osiągnęła w 2008 roku swój pierwszy wielkoszlemowy ćwierćfinał, a w 2014 roku dotarła do półfinału. – Czy zabierzesz do Australii strój kąpielowy, żeby po zwycięstwie wskoczyć do przepływającej obok rzeki Yarra, tak jak kiedyś zrobił to mistrz Australian Open Jim Courier – dopytywał się – pół żartem – pół serio, jeden z dziennikarzy. – Strój nie będzie mi potrzebny. Jeśli wygram, wskoczę tak jak będę stała – roześmiała się Agnieszka. Całkiem poważnie skomentowała z kolei zarzuty ojca, który mimo jej sukcesu nadal jest zdania, że powinna zwolnić Tomasza Wiktorowskiego i zatrudnić nowego trenera. – To jest mój ojciec, ale od lat nie mam już z nim nic wspólnego, jeśli chodzi o tenis i moją karierę. Teamu absolutnie nie zmieniam, zostaje taki, jaki jest – zapewniła. – Mój ojciec dużo mówi, a ja niestety muszę brać to na klatę. Nie zawsze jest to wesołe – dodała.

Przeczytaj też:Coraz więcej czarnych chmur nad Falubazem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska