Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agresja sowieckich wojsk na Polskę 17 września 1939 r. we wspomnieniach naszych Czytelników

Tomasz Czyżniewski Alicja Bogiel 0 68 324 88 34 [email protected]
We wrześniu 1939 r. miałam 14 lat. Ojciec ukrywał nas w piwnicy przed rosyjskimi żołnierzami - opowiada Helena Magalas
We wrześniu 1939 r. miałam 14 lat. Ojciec ukrywał nas w piwnicy przed rosyjskimi żołnierzami - opowiada Helena Magalas fot. Paweł Janczaruk
- Mieszkaliśmy niedaleko torów kolejowych. Choć było to zakazane młodszy brat chodził tam i zbierał małe, białe karteczki z nazwiskami wywiezionych na wschód. Później roznosił je po Lwowie - opowiada Helena Magalas.

Kiedy wybuchła wojna zielonogórzanka Helena Magalas miała 14 lat. Od urodzenia mieszkała we Lwowie w dzielnicy Zniesienie. Najpierw miasto atakowali Niemcy. Jednak najtrudniejsze czasy przyszły po 17 września.
W tym czasie Zbigniew Rajche był Kostopolu, małej mieścinie, niedaleko Sarn. - Mieszkali tutaj nie tylko Polacy, również Białorusini, Ukraińcy i Żydzi. Czekali na Rosjan i nawet postawili im bramę powitalną - opowiada. Wraz z matką idzie na rynek gdzie czeka tłum zaniepokojonych ludzi. Większość to uciekinierzy.

Nie ma Polski

- Na schodach magistratu stał chyba jakiś nkwudzista lub komisarz polityczny - wspomina Rajche. - Na głowie miał dziwaczną czapkę ze szpicem, pod którym czerwieniła się duża gwiazda. I krzyczał do ludzi, że to koniec pańskiej Polski. Miałem wtedy 10 lat i pierwszy raz słyszałem słowa burżuazja czy pańska Polska. Wiedziałem jedynie, że nie ma Polski. Małe dziecko może też takie wydarzenie silnie odczuć.
Na budynku nie było już polskiego orła. A na stacji gromadzili się polscy jeńcy.

Żołnierzy w wysokich czapkach "budionnówkach" zapamiętał również Tadeusz Marcinkowski. - Gdy wracaliśmy do Łucka z Teremnego, gdzie schroniliśmy się przed nalotami, widziałem wkraczających do miasta Rosjan z karabinami na sznurkach, w charakterystycznych wysokich czapkach "budionnówkach" - opisuje. - Jechali na zachód. Tą samą ulicą, ale w przeciwnym kierunku zmierzali Polacy. Kiedy żołnierze polscy przystawali, rozdawali wszystkim suchary. Gdy przejeżdżaliśmy koło Urzędu Wojewódzkiego, sowieckich żołnierzy hałaśliwie witała ludność żydowska.

Tak rozpoczął się dla nas nowy okres - okupacja sowiecka. Ojciec jako uczestnik wojny polsko-bolszewickiej, oficer rezerwy, działacz Związku Strzeleckiego wiedział, że wkrótce może zostać aresztowany. Uciekł do Warszawy. Gdy wrócił aresztowano go. Został rozstrzelany w Kijowie.

Rosjanie weszli z hukiem

- Nasi sąsiedzi, Białorusini, wiedzieli że, Rosjanie wejdą - opowiada Wacław Olszewski ze Świebodzina, którego wojna zastała w Kobryniu.

Wacław Olszewski był nastolatkiem, kiedy wybuchła wojna. Mieszkał z rodzicami na skraju Kobrynia, niedaleko głównej szosy Mińsk - Warszawa. Już 1 września Kobryń był bombardowany, a młody Wacław oglądał to bombardowanie z... krzaków. - Tego dnia pojechałem na targ i kiedy Niemcy zaczęli zrzucać bomby, schroniliśmy się w zaroślach koło rzeki - opowiada. - To był spory błąd, bo Niemcy zaczęli bombardować mosty i bomby zaczęły spadać niedaleko nas.

Kiedy wiadomo już było, że Niemcy prą do przodu jak burza, ojciec Wacława Władysław Olszewski wywiózł rodzinę w poleskie lasy, do swojej siostry. Wrócili tuż przed 17 września. - Ojciec witał się wtedy przy mnie z sąsiadem Białorusinem - opowiada mieszkaniec Świebodzina. - Mówił do niego "dzień dobry", a ten odpowiedział: "niedługo będziecie mówili zdrawstwuj". Chyba "guten morgen" zdziwił się ojciec.

Niedługo potem wkroczyli Rosjanie. Słychać ich było już dwie godziny przed pokazaniem się w Kobryniu. Cała szosa się trzęsła, był ogromny łoskot. - Jechał tank za tankiem. Mieli ich naprawdę sporo - opowiada W. Olszewski. - Ale już żołnierze, bida... Karabiny mieli na sznurkach, buty parciane. Do polskiego wojska się nie umywali.
Skąd Białorusini mogli wiedzieć o planach Rosjan? - U nas było wiele organizacji komunistycznych, pewnie stąd - podejrzewa W. Olszewski.

Po wkroczeniu do Kobrynia komuniści zaczęli organizować masówki. - Ludzie pytali, co będzie? A oni opowiadali, że teraz wyzwolą ludzi od tych polskich Lachów- opowiada pan Wacław. On pamięta, że rosyjscy żołnierze nie byli aż tak straszni jak się ich teraz opisuje... - Nikt kobiet nie chował przed nimi. Dopiero potem, jak szli z frontem na Niemców, dochodziło do jakiś ekscesów.
Sam W. Olszewski też miał z rosyjskim żołnierzem do czynienia: - Jechałem na targ rowerem, gdy jeden z sołdatów nakazał mi: "schodzij". Przestraszyłem się, zszedłem. A on bierze się za rower. Chciał spróbować, jak się jedzie. Wsiadł na ten rower i pojechał prosto w rów. Poobijał się nieźle. No i rower mi oddał.

Na co dzień rosyjskie wojsko było jednak dość uciążliwe, bo zabierało gospodarzom zboże i inwentarz. Spora część kontrybucji jechała potem do Niemiec. Były też wywózki, ale nikogo z rodziny pana Wacława na Syberię nie wywieziono.

Nie wychodźcie z domu

- Wkroczenia wojsk radzieckich nie widziałam, ale mocno je odczułam - opowiada H. Magalas. - Ojciec zamknął nas w piwnicy i zakazał wychodzenia. Było nas pięć sióstr i brat. A żołnierze wciąż buszowali po mieszkaniach szukaj m.in. młodych dziewcząt. To było straszne. Zastrzelili naszą ciotkę, kiedy wyglądała przez okno. Do tego doszły później czystki i wywożenie ludzi na wschód. Widziałyśmy to przez okno.
Kamienica, w której mieszkała panu Helen znajdowała się niedaleko torów. Doskonale widać było stojące na nich wagony. Bydlęce wagony, do których pakowano wywożonych na Syberię Polaków. Tylko w rogu wagony były niewielkie, zakratowane okienka.

- To przez nie ludzie wyrzucali zapisane karteczki z adresami i nazwiskami wywożonych - tłumaczy H. Magalas. - Leżało ich sporo na torach. A nie wolno było tam chodzić. Jednak mój najmłodszy brat potrafił się wszędzie wcisnąć. Na dzieci nie zwracali takiej uwagi. Biegał po torach i zbierał karteczki, które nie czytając chował do kieszeni. Dopiero później, w ukryciu sprawdzał kogo dotyczą. Następnie wędrował po okolicy i je roznosił. Bardzo dużo ludzi wywieziono.

Łagodnie sowiecką okupację przeżyła Stefania Zawacka, która 17 września 1939 r. miała 12 lat. - Jeszcze przed wojną ojciec przeniósł nas z Łodzi do rodziny w Zwierzyńcu nad Wieprzem - opowiada. - Wszyscy uciekali na wschód, a ten okazał się bardziej groźny niż wszyscy się spodziewali. W Zwierzyńcu zastały nas wojska radzieckie. Pamiętam, że na rynku wyświetlali wojenne filmy propagandowe z wojny radziecko-japońskiej. W miasteczku byli przez tydzień.
Później, zgodnie z ustaleniami paktu Ribentrop-Mołotow cofnęli się o kilkadziesiąt kilometrów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska