W środę było podobnie.
Nikt nie miał wątpliwości, że Stelmet oprze siłę ataku na parze najlepszych snajperów: Bogumile Buchwaldzie i Krzysztofie Martyńskim. Zadaniem gospodarzy było więc odcięcie tego duetu od podań. Wolsztyniak, choć trapiony kontuzjami, miał więcej wariantów.
K jak kłopoty kadrowe
- Mimo że kilku zawodników miało problemy ze zdrowiem, udało się nam zwyciężyć w spotkaniu, którego bardzo się obawialiśmy - powiedział rozgrywający miejscowych Marcin Pietruszka.
- Mariusz Młynkowiak jest praktycznie bez treningu, ja też miałem tydzień przerwy, Piotrek Marciniak narzeka na kłopoty z kręgosłupem. Choć brakuje nam ludzi, stanęliśmy na wysokości zadania.
Strzelcy Wolsztyniaka mieli je nieco ułatwione, bo w bramce Stelmetu słabo spisywał się Marek Długosz, a jego zmiennik Marcin Bednarek był bezradny wobec większości mocnych rzutów z dystansu. Ale nikt specjalnie nie liczył, że to oni odmienią losy meczu.
- Bednarek zagrał naprawdę dobre spotkanie. Myślę, że to było 110 procent jego możliwości - podsumował kolegę Martyński.
N jak nadrabianie strat
Jeżeli rywale dysponują podobnym arsenałem i konsekwentnie realizują plan, spotkanie musi układać się na remis. Dopiero kiedy w tryby dostanie się piach, przeciwnik odskakuje. Właśnie tak zacięła się "maszynka" Wolsztyniaka. Choć tylko na chwilę, zielonogórzanie odskoczyli. Później los się odwrócił.
- Wyłączyliśmy dwóch najgroźniejszych rywali: Martyńskiego i Buchwalda. Wtedy trochę się zacięło w zielonogórskim zespole. To pewnie był klucz do zwycięstwa - ocenił Pietruszka. - Poza tym, lepiej broniliśmy i poprawiliśmy się nieco w ataku.
- Wydaje mi się, że po kryzysie, w którym przyjezdni nam odskoczyli i grali w przewadze, za szybko uwierzyli w sukces. A nasi odrobili straty i kiedy wyrównali, wycisnęli z siebie jeszcze trochę siły - dodał kierownik Wolsztyniaka Cezary Sokołowski.
Ale zdaniem gości, ktoś zupełnie inny sypnął piaskiem w ich tryby...
S jak sędziowie
- Zwyciężyliśmy Wolsztyniaka, a przegraliśmy z sędziami - powiedział rozgoryczony Martyński.
- Nie rozumiem sytuacji, w której zdobywamy gola, a oni odgwizdują nam faul w ataku czy jakieś przejście. W zeszłym roku ulegliśmy Wolsztyniakowi w podobnych okolicznościach i znów trafiliśmy na tych samych arbitrów. Pilnowali wyniku, jak mogli.
Znany ze zdecydowanych reakcji trener Stelmetu Henryk Rozmiarek, tym razem stał z obojętną miną przy linii.
- Ja się już przestaję znać na piłce ręcznej. Chłopaki zagrały bardzo dobry mecz i od momentu, kiedy prowadziliśmy aż lub tylko czterema golami, zaczęły się zupełnie inne zawody - zauważył sarkastycznie. - Polski Związek Piłki Ręcznej powinien się zająć typowaniem wyników w totolotku. Bo to nie jest przypadek, że ci sami ludzie znów byli arbitrami. Wiedziałem o tym już pięć tygodni temu, ale co ja biedny mogę zrobić, no co?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?