Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

,,Andrut'' pomaga Stilonowi. Żałuje tylko kadry i pucharów

Robert Gorbat 95 722 69 37 [email protected]
Koledzy ze Stilonu powierzyli Arturowi Andruszczakowi funkcję kapitana drużyny. Marzeniem byłego mistrza Europy jest wprowadzenie do pierwszego zespołu jak największej liczby wychowanków gorzowskiego klubu.
Koledzy ze Stilonu powierzyli Arturowi Andruszczakowi funkcję kapitana drużyny. Marzeniem byłego mistrza Europy jest wprowadzenie do pierwszego zespołu jak największej liczby wychowanków gorzowskiego klubu. Kazimierz Ligocki
Karierę zaczął jako mistrz Europy 16-latkow. Dziś kończy ją w czwartoligowym Stilonie Gorzów Wlkp. Artur Andruszczak nie ma jednak poczucia straconych lat. W futbolu osiągnął wiele, choć... nie wszystko, o czym marzył.

- Czy jestem bogaty? Raczej nie. Przez całą karierę zarobiłem tyle, ile Tomasz Gollob w ciągu jednego sezonu. Ale niczego nie żałuję. Bo zawsze byłem kowalem swego losu - zapewnia 35-letni dziś Artur Andruszczak, gorzowianin z krwi i kości.

Za krótkie szkolenie

Do futbolu trafił w wieku dziesięciu lat. Jego pierwszym trenerem był w Stilonie Jerzy Polaczyński. Chłopak miał talent, wyróżniał się też pracowitością. Już dwa lata później trafił do AWF na indywidualne zajęcia, prowadzone przez studentów. Pracowali i nad techniką, i nad ogólnym rozwojem fizycznym Artura.

,,Andrut'', jak szybko ochrzcili go koledzy, błyskawicznie wpadł w oko prowadzącemu wówczas drugoligową drużynę ś.p. Kazimierzowi Lisiewiczowi. Miał zaledwie 14 lat i dziewięć miesięcy, gdy zadebiutował na zapleczu ekstraklasy. Zagrał dziesięć minut w wyjazdowym spotkaniu z Bałtykiem Gdynia.

- Wtedy ten debiut bardzo mnie rajcował - przyznaje. - Dziś patrzę na niego trochę inaczej. Chyba za szybko trafiłem do dorosłej piłki, bo to oznaczało skrócenie okresu mojego szkolenia. Techniczne braki musiałem potem nadrabiać motoryką, wolą walki i determinacją. Teraz chłopcy rozpoczynają futbolową edukację w wieku pięciu lat, a kończą około 20. roku życia. Mogę im tylko zazdrościć.

Z orzełkiem na piersi

Udane występy w kadrze województwa gorzowskiego sprawiły, że Andruszczaka zauważył związkowy trener Andrzej Zamilski. Stało się to podczas turnieju w Wałczu. Najpierw przyszło powołanie na konsultację, potem na zgrupowanie kadry U-15. W 1993 r., podczas mistrzostw Europy 16-latków w Turcji, ekipa Zamilskiego stanęła na najwyższym stopniu podium. ,,Andrut'', wystawiany jako lewy pomocnik lub napastnik, rozegrał w podstawowej ,,jedenastce'' wszystkie sześć meczów. Był bohaterem półfinału, strzelając w dogrywce złotego gola Francuzom. W pojedynku o złoto biało-czerwoni pokonali 1:0 Włochów.

- Rok później zagraliśmy w mistrzostwach świata U-17 w Japonii - wspomina. - W półfinale przegraliśmy 1:2 z Nigerią, a w spotkaniu o trzecie miejsce ulegliśmy po serii rzutów karnych Chile. Strasznie żałowaliśmy utraty brązowych medali. Wcześniej, w grupowym pojedynku, rozbiliśmy Chilijczyków 3:0.

Po powrocie z ,,Kraju Kwitnącej Wiśni'' wydawało się, że futbolowy świat leży u stóp Artura. Ale życie przygotowało dla niego trochę inny scenariusz.

Dwanaście lat poza domem

Do 20. roku życia rozegrał w seniorskim Stilonie 80 mistrzowskich meczów. Po ostatniej wiosennej rundzie, w której strzelił pięć goli, zapragnęli go mieć w swojej drużynie szefowie GKS Katowice. I dopięli swego.

Przez kolejnych 12 lat Andruszczak zaliczył pięć klubów: ,,Gieksę'' (najpierw pięć sezonów, potem jeden), Zagłębie Lubin, Pogoń Szczecin (po jednym), Górnika Łęczna i Lechię Gdańsk (po dwa). W dziewięciu ekstraklasowych rozgrywkach zaliczył 171 występów i strzelił dziesięć bramek. Na ,,drugim froncie'' spędził trzy sezony, zawsze kończone awansem do elity. - Nigdy nie miałem menadżera, zawsze sam kierowałem swoją karierą. Mam więc czyste sumienie. I czuję się spełniony sportowo - twierdzi.

Najwyższe, szóste miejsce wywalczył w ekstraklasie z GKS-em. Los chciał, że najczęściej balansował ze swymi klubami na granicy pierwszej i drugiej ligi. Nigdy nie trafił do zespołu, walczącego o miejsce na podium. Ani do znaczącego klubu za granicą, bo propozycje z Francji, Danii oraz Szwecji nie powalały na kolana. Przeszkodziły liczne kontuzje i aż siedem operacji. Po każdej walczył co najmniej sześć miesięcy o odzyskanie formy. W szpitalach i gabinetach fizjoterapeutycznych zmarnował w sumie trzy i pół roku.

Tu wesoło, tam bogato

- Każdy klub był inny - mówi. - W Katowicach różnie bywało z płatnościami, za to zawsze panowała tam rodzinna atmosfera. W Lubinie opływaliśmy w dostatki, lecz... spadliśmy do drugiej ligi. ,,Brazylijska'' Pogoń była najbardziej egzotyczna. W Łęcznej grałem u boku Cezarego Kucharskiego, Andrzeja Kubicy, Grzegorza Wędzyńskiego i Macieja Bykowskiego. Miałem się od kogo uczyć. A Gdańsk? Tam mnie pokochano od pierwszego meczu!

Do drugoligowej wówczas Lechii Artur wprowadził się w niezwykłym stylu. W pierwszym meczu przeciwko Piastowi Gliwice najpierw zaliczył asystę, potem wykonał zakończony golem rajd od własnego pola karnego, a na koniec... dostał czerwoną kartkę. Kibice od razu powiesili mu na szyi biało-zielony szalik. - Powiedzieli, że jestem prawdziwym lechistą. Ja też zawsze ich szanowałem - zapewnia.

W szczycie kariery Arturem zaczął się interesować selekcjoner pierwszej reprezentacji Jerzy Engel. Sen o grze w kadrze przerwała jednak kolejna kontuzja. - Tego żałuję najbardziej. No i tego, że nigdy nie udało mi się wystąpić w europejskich pucharach... - przyznaje.

Pozostał szacunek

- Gdy kilka lat temu zagrałem w Katowicach w barwach GKP, kibice ,,Gieksy'' zgotowali mi na przywitanie owację. Warto grać dla takich chwil... - wspomina.

Fani do dziś uwielbiają ,,Andruta'' za waleczność. Nie mieli do niego pretensji, gdy, grając dla GKS, mecz po meczu złamał rywalom nosy. Po interwencji obserwatorów dostał łącznie sześć spotkań dyskwalifikacji. - Artur to ,,walczak''. Ma swoje walory: 182 centymetry wzrostu i ponad 80 kilogramów wagi. Nigdy nie odpuszcza, a w ostrej walce zawsze mogą się zdarzyć urazy - usprawiedliwiają zawodnika.

W wieku 32 lat Andruszczak wrócił do Gorzowa. W pierwszoligowym GKP spędził półtora sezonu. Potem zaliczył jeszcze półroczne epizody w Chojniczance Chojnice i Victorii Przecław, by zimą bieżącego roku wrócić na stare śmieci do Stilonu. - Gorzów to moje miasto. Tutaj mam rodziców, 15-letniego syna Kacpra i kolegów, którzy postanowili wskrzesić mój pierwszy klub. Zostaję z nimi na dobre i złe - zapewnia.

Sklep i boisko

Po latach zawodowej kariery Andruszczak zainwestował zarobione pieniądze w wielobranżowy sklep przy ul. Bora-Komorowskiego i dwa mieszkania. W jednym żyje, drugie wynajmuje. Jeździ 10-letnim renault laguna. Zajęcia zaczyna o 7.00, kończy o 22.00. Środek dnia wypełnia sobie futbolem. Trzy razy w tygodniu trenuje z ekipą trenera Tomasza Jeża, a w soboty lub niedziele wybiega na boisko z kapitańską opaską na ramieniu. Już bardziej amatorsko, za 500 zł miesięcznie. Pracuje też w Stilonie jako koordynator szkolenia trzech młodzieżowych grup (razem stu chłopaków) i opiekun młodzików.

- Czy w Gorzowie będzie znów duża piłka? - zastanawia się głośno. - Zadecydują o tym głównie władze miasta. Jeśli nie chce dawać pieniędzy na futbol, to niech chociaż urządzą przyzwoite boiska. Kiedyś mieliśmy przy Myśliborskiej cztery płyty. Teraz są tylko dwie, w tym jedna przypomina klepisko. Nie brakuje nam zapału do pracy. I silnej woli, by w oparciu o wychowanków awansować do trzeciej, może nawet drugiej ligi. Ale musimy dostać pomoc, bo sami nie damy rady wszystkiego zrobić...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska