Niebawem będzie miała swoją wystawę na Zamku Piastowskim. Indywidualną, bo jej obrazy mogliśmy teraz podziwiać na zbiorowej - krośnieńskich artystów. Gdyby kiedyś ktoś jej o tym powiedział, pewnie zabiłaby go śmiechem. Okazuje się jednak, że w żadnym wieku nie jest za późno na naukę i odkrycie u siebie talentów. Jolanta Kowalik nigdy by siebie nie podejrzewała, że ma artystyczną duszę. Wszak skończyła technikum ekonomiczne i liczyła, liczyła, liczyła...
W elektrowni wodnej w Dychowie, gdzie z mężem pracowała. A gdy pojawiły się dzieci, jako dobra mama, cały swój czas postanowiła poświęcić pociechom. Ale one potem zaczęły wyfruwać z rodzinnego gniazda...
- Poczułam wtedy dziwną pustkę - przyznaje. - Czyżbym była już niepotrzebna? Ja? Zawsze taka aktywna, dziurę wywiercę, kołek wbiję... Nigdy nie lubiłam nikogo o nic prosić. Taka Zosia samosia ze mnie.
Szukała nowej roli dla siebie. Aż tu nagle pewnego dnia zięć kupił jej w prezencie farby. Nie miała zielonego pojęcia, co z nimi zrobić. Beztalencie jestem - myślała. - Ale nie dam się. Jeszcze zobaczycie, co potrafię.
Najchętniej zapisałaby się do jakiejś szkoły, ale gdzie? W gazecie znalazła ogłoszenie o kursie korespondencyjnym. Zgłosiła się. Pojechała na warsztaty do Wyższej Szkoły Sztuki Stosowanej w Poznaniu.
- I sama uczyłam się wszystkiego. Strach pomyśleć, ile farby zmarnowałam. Potem pędzel wyrzuciłam i szpachelką maluję. Bo bardziej mi się podobają wykonane w ten sposób obrazy - dodaje.
W pracowni dychowianka stawia na sztaludze płótno. Szpachelką raz, dwa układa na nim kolorowe róże, mieniące się wieloma odcieniami.
- Teraz szybko mi idzie, ale zanim do tego doszłam, trzy lata ćwiczyłam metodą prób i błędów - przyznaje.
Ludzie podziwiają jej pejzaże, kwiaty, martwą naturę, motywy religijne. Mąż pani Jolanty denerwuje się, że w pracowni taki bałagan, kontakty kleją się od farb. - Ale jak ma być? Dużo farby potrzebuję, bo obrazy posiadają grubą fakturę, jakby 3D. Długo schną, trzy tygodnie, by można je było komuś ofiarować, ale ruszać nie można i przez pół roku, żeby na dobre zaschły kolejne warstwy.
Obrazami zachwycają się Niemcy, Norwegowie, Czesi, a nawet Amerykanie. Panią Jolę cieszą sympatyczne e-maile. Bo cóż może być fajniejszego od sprawiania innym radości? No chyba to, że syn Maciej także połknął szpachlowego bakcyla i sam też maluje.
I że uczniowie pani Jolanty dostają się do Liceum Plastycznego, na studia do Akademii Sztuk Pięknych.
- Działam w Krośnieńskim Stowarzyszeniu Homo Artifex. Prowadzę warsztaty dla dzieci i młodzieży. Mają talenty, zapał - przyznaje. Posiada też inne umiejętności. Wszak nie kto inny, jak ona uszyła władcom Zamku Piastowskiego średniowieczne stroje. Społeczny opiekun zabytków Jerzy Szymczak przyniósł zdjęcia z internetu. Odmówić nie mogła. Zwłaszcza, że modernizowany obiekt piękniał w oczach, a Jadwiga Śląska i Henryk Brodaty bez odzienia byli. Pospieszyła im z pomocą. W młodości, gdy niczego w sklepach nie było, szyła ciuchy dla całej rodziny, więc i królewski ród został modnie ubrany. Szyk i elegancję zawdzięczają jej także Barbara Brandenburska i Jan I z Kostrzyna, dzięki którym do dziś można podziwiać piękne krużganki na zamku.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?