Od otwarcia Słowianki przestronną restaurację próbowały prowadzić dwie osoby. Pierwsza zrezygnowała po kilkunastu miesiącach. Potem, w 2003 r., wziął się za to właśnie Konaszewicz, który wytrzymał do maja tego roku. Ma w mieście dwa lokale, w gastronomii siedzi od 15 lat. Ale, jak mówi, biznes w Centrum Rehabilitacyjno - Sportowym to nie była gastronomia, tylko szkoła przetrwania. Jednak o pieniądzach ani prezes, ani przedsiębiorca rozmawiać nie chcą. Pytania o stawkę za dzierżawę lokalu, szczegóły umowy i każdy inny temat związany z pieniędzmi kwitują jednakowo: tajemnica handlowa.
Bo słabo przyciągał
Prezes Kułaczkowski sprawę widzi tak: - Biznes panu Konaszewiczowi nie wyszedł i już. Wiem, miał pretensje, że to niby przez gronkowca. Ale moim zdaniem za mało aktywnie przyciągał ludzi z miasta. Bazował tylko na naszych klientach. A przecież restauracja przy takim centrum jak nasze może być świetnym interesem.
Chyba jednak nie takim świetnym, skoro Słowianka zabiega o nowego dzierżawcę od czerwca. Raz była blisko podpisania umowy, ale kandydat się wycofał. Doszło nawet do tego, że wysłano imienne pisma do ludzi z branży! Jednak chętnych nie było. - Wyciągnęliśmy z tego wnioski. Po złych doświadczeniach zmniejszyliśmy powierzchnię lokalu, a z części sali konsumpcyjnej zrobiliśmy salę fitness. Po tych zmianach znaleźliśmy zainteresowanego - chwali się Kułaczkowski (o planach dotyczących lokalu czytaj w ramce). Nie chce zdradzić, czy nowy dzierżawca będzie miał niższą stawkę za metr kwadratowy niż poprzednik. - Tajemnica handlowa - mówi z uśmiechem.
Załatwił go gronkowiec
Z naszych informacji wynika, że A. Konaszewicz co miesiąc płacił Słowiance kilkanaście tysięcy złotych czynszu, ale zainteresowany nie komentuje tej informacji. Stwierdza jedynie, że za te pieniądze można spokojnie dzierżawić spory obiekt w centrum Gorzowa.
Twierdzi, że restaurację rozwalił mu... gronkowiec. - Na początku było dobrze. Wychodziłem na swoje, interes się kręcił. Wtedy wyszła pierwsza afera z gronkowcem. Obroty spadły totalnie, o jakieś 80 procent. Dokładałem do interesu. W końcu jednak dogadałem się z prezesem i stawka za czynszu się zmieniła - opowiada restaurator, ale nie chce podać szczegółów.
Kiedy jednak po długich tygodniach ludzie wrócili i wreszcie lokal zaczął wychodzić na swoje, znowu pojawił się gronkowiec. I jak wcześniej: odwrót klientów, pustki w barze. - Nie było klientów, nie było obrotów. Bo przecież byłem uzależniony od ludzi odwiedzających basen. Prezes chyba tego nie rozumiał. A jak miałem przyciągać klientów z zewnątrz, jeśli bar był czynny do 22.00, czyli do czasu, gdy w normalnym lokalu rozkręca się imprezy? - pyta Konaszewicz. Mówi, że zwinął biznes, bo w takich warunkach nie miał szans na zarobek.
Obaj panowie nie chcą rozmawiać o tym, jak układała się ich współpraca. - To przecież tylko nasza sprawa - ucina przedsiębiorca. Prezes : - Zakończony temat. Teraz skupiam się nad tym, żeby znowu uruchomić restaurację.
Liczy się rachunek
Najbardziej sytuacja daje się we znaki klientom basenów. - Staram się bywać tu codziennie. Ale po popołudniowej wizycie nie mam gdzie napić się kawy, zjeść coś ciepłego. Brakuje lokalu, oj brakuje - mówi gorzowianin Janusz Krzewski, który po pracy lubi popływać. Inni dodają, że automat ze słodyczami i chipsami przy wejściu to za mało na taki wielki obiekt. - Im szybciej restauracja będzie działać, tym lepiej dla Słowianki - kwituje wychodzący z basenów z mokrą głową Piotr Tomczak.
Restaurator zapytany jak ocenia dwa lata pracy w Słowiance mówi, że... był to wspaniały czas i mile to wspomina. - Zrobiliśmy sylwestra w basenie, mnóstwo fajnych imprez. Tylko widzi pan, ważniejszy od wspomnień jest dla mnie rachunek ekonomiczny. A ten był do niczego. Mojemu następcy życzę powiedzenia. Bo będzie mu potrzebne.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?