Budziechów to mała wieś granicząca z Lubskiem. Do mieszkańców jeszcze nie dotarła tragiczna wiadomość o tym, co naprawdę się stało z 51-letnią Ireną N. Sąsiedzi tylko wiedzą, że było u niej w domu pogotowie i policja. We wtorek po południu do domu położonego na skraju wsi, zaraz przy polu, zajechała na sygnale karetka. Chwilę później była też na miejscu policja.
- Od policjanta, który mnie przesłuchiwał, dowiedziałem się, że Irka wyglądała strasznie, jak z Oświęcimia. Nie wiem jak do tego doszło, ona nie wychodziła z domu, cały czas chorowała. Nie widziałem jej od dawna, co najmniej od dwóch lat. Czasami pokazywała się tylko w oknie - opowiada jeden z sąsiadów.
- Kobieta została uduszona przez 33-letniego syna, który następnie wezwał pogotowie. Przedstawiono mu zarzut zabójstwa, grozi mu kara pozbawienia wolności do 25 lat lub nawet dożywocie - informuje Grzegorz Szklarz, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.
Sołtys Mirosław Krojcer jest zaskoczony. Wie, że od lat Irena N. chorowała, ale nie spodziewał się, że w tym domu dojdzie do zbrodni. - Mieszkała razem z synem oraz siostrzeńcem, jej siostra umarła jakiś czas temu. Zaglądała do nich od lat opieka społeczna - opowiada.
Mieszkańcy wsi, którzy już dowiedzieli się, co się stało, nie dowierzają. Mówią, że przecież syn był bardzo chory i słaby, miał rentę. Wyglądał jak roślinka. Jakby mógł udusić matkę? - Słyszałem jak czasami on krzyczał do matki, żeby jadła. Może podnosił głos dlatego, że ona była trochę głucha? Nie mam pojęcia, dlaczego doszło do dramatu - zastanawia się jeden z sąsiadów. Ludzie mówią, że sprawca zbrodni jakiś czas temu miał kobietę i dziecko, takie w wieku szkolnym. Ona się jednak wyprowadziła i został tylko z matką.
Pukam do drzwi domu, w którym doszło do tragedii. Wychodzi młoda kobieta. - Nie mam czasu na rozmowy, mam gości - ucina. Za chwilę jednak w drzwiach staje młody mężczyzna o kulach, siostrzeniec zmarłej. Ma prawą nogę w gipsie. - Ciocia z synem mieszkała na górze, a ja na dole. Nic nie słyszałem, nic nie widziałem, dopiero później się dowiedziałem, co się stało - twierdzi.
- Znałem ją trochę, pamiętam i syna. Szkoda, że tak się stało - mówi Witold Majewski, który od zakończenia wojny mieszka w Budziechowie. - Jak to jest, we wsi nie ma ani klepsydry, ani dzwony na kościele nie biją? Niektórzy nawet nie wiedzą, że Irka umarła - mówi kobieta pod sklepem.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?