Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcemy, aby żyła

DARIUSZ CHAJEWSKI [email protected]
W Buczynach powstaje samowystarczalna łużycka wioska. Takie chaty można jeszcze obejrzeć w skansenie w podzielonogórskiej Ochli.
W Buczynach powstaje samowystarczalna łużycka wioska. Takie chaty można jeszcze obejrzeć w skansenie w podzielonogórskiej Ochli. Katarzyna Chądzyńska
Nie tak dawno temu i nie tak daleko żył lud pracowity i serdeczny. Lud, który zniknął tak, jakby mieszkał na Atlantydzie.

Jak zazwyczaj w takich historiach bywa także i tej początek dał przypadek. Jan Solorz, emerytowany wojskowy, postanowił uciec od sąsiedztwa Huty Katowice. Trochę z żoną Zdzisławą szwendali się po świecie - pracowali w Grecji i Niemczech. Dzięki saksom odłożyli pewien kapitalik. I wtedy trafili do Buczyn. Jako nieruchomość do wzięcia pokazano im rozpadającą się chałupę tonącą w morzu dwumetrowych pokrzyw.
- Nie miałem zielonego pojęcia, że jest to chata łużycka, tak samo jak w ogóle nie wiedziałem z czym tych całych Łużyczan kojarzyć - opowiada J. Solorz. - Ich historię zaczął mi prawić sąsiad, który był prawdziwą kopalnią wiedzy. Później okazało się, że mój wujek, socjolog, pisał o tym narodzie rozprawę naukową. I jego historia mnie wciągnęła.

Chcemy, aby żyła

Dziś Solorzowie są właścicielami skansenu łużyckiej architektury i kultury. Jedynego w Polsce i jak twierdzą nawet historycy ostatniej, obok skansenu w Ochli, nadziei na uratowanie pamięci o tym narodzie. Kilkanaście lat temu nic nie zapowiadało tej nadziei. Jednak remont pierwszej chaty tak Solorzów wciągnął, że zaczęli jeździć po całych Dolnych Łużycach i wyszukiwać chałupy, obory, stodoły...
- Wieś łużycka była samowystarczalna - opisuje Solorz. - Był rolnik, tkacz, kowal, garncarz... Chcielibyśmy, aby nasz skansen tworzył właśnie taką wioskę. Chcemy także, aby ona żyła, stąd gospodarstwo agroturystyczne i karczma oferująca łużyckie specjały.
Już gdy zaczynali remont pierwszej chaty pojawili się niemieccy Łużyczanie szczęśliwi, że ktoś zajął się polskimi reliktami ich kultury. Zaczęli także przywozić pamiątki. Często te same, które kilka lat wcześniej Polacy wywozili do Niemiec i sprzedawali na targach staroci. Powoli chaty się zapełniały.
- Strój odtworzyliśmy ze stroju lalki, którą kupiliśmy w Niemczech - wspomina Solorzowa. - Ile się namordowaliśmy, aby znaleźć krawców, którzy byliby w stanie go uszyć.

Tacy otwarci

Co ujęło ludzi ze Śląska w Łużyczanach? Najpierw ich historia, chyba najmniej znanego narodu zamieszkującego Europę i najmniejszego narodu słowiańskiego. Nikt dokładnie nie wie, ilu tak naprawdę jest Łużyczan. Liczby wahają się od 20 tys. do 150 tys. Wszystko zależy od tego, kogo uważa się za Serbołużyczanina. Ze względu na możliwość codziennego posługiwania się ojczystym językiem: dolnołużyckim (na północy regionu) i górnołużyckim (bardziej rozpowszechnionym, na południu regionu), można by doliczyć się zapewne nie więcej niż kilka tysięcy.
- Są to ujmujący ludzie, bardzo gościnni, serdeczni - opowiada Solorz. - Przez wieki nie zamykali swoich domów, aby w każdej chwili strudzony wędrowiec mógł wejść i odpocząć. Naprawdę żal, że znika ich kultura, także w Niemczech. Ich wsie "pożerają" rozrastające się kopalnie węgla brunatnego.
Solorz twierdzi, że Łużyczan wyrzuciliśmy z pamięci. Po wojnie najpierw wykorzystano ich politycznie do rozgrywek między aliantami. Do czasu pojawienia się głosów żądających autonomii Łużyc. Później zaczęły się represje. Uratowało ich to, że pierwszy przywódca NRD Pieck był także Łużyczaninem pochodzącym z Gubina. Jednak tak naprawdę traktowano ich jak jedną, wielką grupę folklorystyczną.

Nie będzie już nic

- Jeśli nie będzie tego skansenu w Polsce, nie będzie już nic - twierdzi Solorz. - I tak myślę sobie, że przyjechaliśmy trochę za późno. Wszystkie pamiątki, wyposażenie tych budynków dawno już wywieziono i sprzedano w Niemczech. Teraz ja niektóre z nich wiozę w drugą stronę.
Na razie skansen balansuje na granicy przetrwania. Wszystko oczywiście za sprawą pieniędzy. Nie korzysta z żadnych dotacji, z żadnej pomocy. Jak opowiada jego właściciel ponieważ nikt nie kazał mu skansenu budować, on nie zabiegał o pieniądze. Teraz, gdy wędruje od urzędu do urzędu z prośbą o pomoc, chociażby w sięgnięciu po pieniądze unijne, odsyłają go z kwitkiem. Kończy się na zapewnieniach, że skansen ma duże szanse na pomoc Brukseli. Zresztą dla urzędników historie o Łużyczanach brzmią trochę jak opowieści o Papuasach.
- Cóż, ludzie nie wiedzą, że mieszkają na Łużycach - dodaje Solorz. - To, w jaki sposób mogą uznać pamięć po nich za coś ważnego.
Solorzowie widzą światełko w tunelu. Nawet dwa. Jednym jest dziecięcy zespół w Tuplicach, który przypomina łużycki folklor. Drugim dzieciaki, które przyjeżdżają, żeby rzeźbić w pracowni przy skansenie. Dla nich z kolei opowieści o Łużyczanach brzmią jak baśń. Jednak ta baśń jest prawdziwa i w skansenie można jej dotknąć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska