Przez wiele miesięcy gorzowianie byli w elitarnym gronie pierwszoligowców, którzy przez długi czas nie doznali porażki na własnym terenie. Ba, w tym sezonie do 7 bm., czyli do dnia rozegrania zaległego meczu z Wisłą Płock, nasi nie stracili nawet gola! W Polsce znów było głośno o niebiesko-białej twierdzy nie do zdobycia, a co starsi kibice porównywali nawet GKP z ówczesnym Stilonem, który podobną opinię miał na przełomie lat 80. i 90-tych.
Gdy przed sezonem trener gorzowian Adam Topolski otwarcie mówił, że jego podopieczni będą plasowali się w trakcie rozgrywek na minimum ósmej pozycji, wiele osób traktowało tę deklarację z przymrużeniem oka. Tymczasem od początku nasi meldują się w ścisłej czołówce. Wpływ na tak znakomity rezultat ma bez wątpienia defensywa, która jest najsilniejszą stroną GKP. Ostatnie spotkania, zwłaszcza te w Gorzowie budzą jednak niepokój.
Pierwszy alarm miał miejsce we wspomnianym pojedynku z Wisłą. Skromne prowadzenie naszych 1:0 utrzymywało się aż do 90 min, gdy goście wyrównali z rzutu karnego. Wówczas spekulowano, czy przypadkiem "jedenastka" nie była na wyrost. Dziś to bez znaczenia, a bardziej należało popracować nad brakiem koncentracji u naszych zawodników, którzy pozwolili rywalom stworzyć na koniec zagrożenie pod naszą bramką.
Choć tamten cios mocno zabolał, wnioski nie zostały wyciągnięte i historia powtórzyła się w sobotę. GKP znów przeważał, znów powinien dużo wcześniej rozstrzygnąć losy spotkania. Skoro jednak szło nam jak po grudzie, to należało za wszelką cenę pilnować remisu. Ale i tym razem, teraz z kolei w doliczonym czasie, nasi przysnęli. Nie było wybicia piłki przez Mateusza Piątkowskiego, była za to drzemka Macieja Truszczyńskiego. "Trucha" nie zabrał się z kolegami do przodu i zamiast pułapki ofsajdowej straciliśmy gola i punkt.
- Właśnie tego "zęba" w końcówce brakowało nam w ostatnich meczach - przyznał trener Podbeskidzia Maciej Brosz. Wtórował mu szczęśliwy strzelec zwycięskiej bramki Piotr Bagnicki: - Do tej pory brakowało nam też szczęścia. To nie był nasz jakiś zmasowany atak, ale podjęliśmy ryzyko, które nam się opłaciło.
Rozgoryczeni byli za to gospodarze. - Coraz później tracimy te bramki. Z Wisłą w 90. minucie, z Podbeskidziem w 93. Trudno mi to wytłumaczyć - przyznaje pomocnik Łukasz Maliszewski. A jego kolega z drużyny i autor bramki dla GKP, Michał Ilków-Gołąb dodaje: - To była wymiana prezentów. Najpierw zdobyliśmy gola po błędzie bramkarza gości, potem sami stworzyliśmy zagrożenie, z którego rywal miał zadośćuczynienie. Nie wiem z czego to wynika. Może po zdobyciu tak dużej ilości punktów (przed potyczką z "góralami" niebiesko-biali mieli na koncie 23 "oczka" -dop. red.) poczuliśmy się zbyt pewnie? Ale jak widać, z całych sił trzeba zasuwać jednak do samego końca.
Przyczyn braku koncentracji szukał również trener GKP Adam Topolski. - To drugi mecz z rzędu u siebie, w którym nie ustrzegliśmy się kardynalnych błędów w końcówce. Tym razem pierwszy sygnał dostaliśmy już dwie minuty przed końcem spotkania. Dwóch naszych mija się z piłką i już wówczas Podbeskidzie mogło strzelić drugiego gola - ocenił szkoleniowiec. - W ostatnich sekundach wyszła niedojrzałość piłkarska. Nie ma tej determinacji, która cechowała nas na początku sezonu, gdy chłopcy gryźli trawę. Szkoda, że tak się dzieje. Nie wiem, czy wynika to z tego, że są już zadowoleni, że mamy tak dużo punktów, czy może boją się, że mogą w tej lidze grać w górnej połówce tabeli. Mogliśmy być w czołowej "trójce", a tak marzenia trzeba odłożyć na później.
Dla naszych to były dwie bolesne lekcje. Oby w kolejnych meczach nasi nie sprawiali wrażenia studentów, których nie było na poprzednich zajęciach. Bo jak pokazują powyższe przykłady, w tym sezonie każdy jest w stanie wygrać z każdym. Po co więc dodatkowo ułatwiać zadanie rywalom...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?