Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy zarzuty mogą być prawdziwe?

Alicja Kucharska
Dom Dziecka w Świebodzinie
Dom Dziecka w Świebodzinie Alicja Kucharska
Do naszej redakcji dotarły wiadomości pełne wielu poważnych zarzutów pod adresem dyrektora świebodzińskiego domu dziecka. “Dzieci są zastraszane, nie mają prywatności, korespondencja jest kontrolowana, a dom rodzinny i rodziców próbuje się przedstawić w złym świetle”.

Sprawy nie pozostawiliśmy bez echa. O komentarz poprosiliśmy dyrektora domu dziecka. – Mogę się domyślać, kto jest nadawcą treści. Myślę, że są to osoby spośród wychowanków, jednak nie to jest przedmiotem rozmowy. Domy dziecka są otwarte, w każdej chwili można wejść i zobaczyć, co się w nich znajduje i w jakim jest stanie. Niemniej, należy zaznaczyć, że mamy pod opieką 86. wychowanków, dzieci trafiają do nas z różnych środowisk, niektóre mimo niezliczonych próśb nie stosują się do regulaminu, co jest powodem do niezadowolenia i często ich nieprzemyślanych działań. Wszystkie zarzuty mijają się z prawdą – rozpoczyna Lidia Listowska.

Zarzutów jest jednak więcej: „warunki podopiecznych przebywających w domu dziecka przy ulicy Jeziorowej są fatalne. Tam wszystko się sypie, jest zimno”. Najpoważniejsze zarzuty kierowane są pod adresem dyrektora placówki. “Nie mają tam prywatności. Ich prywatna korespondencja, listy i sms’y są kontrolowane i czytane przez panią dyrektor, a osobiste rzeczy zabierane. Są to rzeczy codziennego użytku: buty, kapcie, ubrania, prostownice czy suszarki do włosów. Próbuje się im obrzydzić rodziców mówiąc, że nie doceniają tego, co tutaj mają, bo w domu rodzice zajmowali się alkoholem, nie nimi. Ponadto są straszeni wysłaniem do ośrodka, jeśli doniosą na panią dyrektor”.

To bzdury?
Na reakcję pani dyrektor nie trzeba długo czekać. Nasza rozmówczyni podkreśla, że nowe budynki na Słonecznej o wiele różnią się od tych zlokalizowanych przy ulicy Jeziorowej. – Pokoje są na miarę naszych możliwości, a we wszystkich domach dziecka jadłospis obowiązuje taki sam. Dodatkowo dzieci mają nieograniczony dostęp do żywności. Z artykułów spożywczych, które mają w spiżarni mogą sobie przygotowywać inne potrawy. Pilnujemy, by wszyscy zjedli swoją porcję – argumentuje swój sprzeciw L. Listowska i podkreśla, że powodem oskarżających treści może być żal i złość, a także nakazy i wymagania, którą są konieczną częścią procesu wychowawczego. - Mogę tylko wymagać od dzieci, by podopieczni dostosowali się do regulaminu: sprzątali, zachowywali się kulturalnie, schludnie ubierali się do szkoły lub w ogóle do niej chodzili, jednak zdarza się, że wracają późno w nocy pod wpływem substancji odurzających czy alkoholu. Gdy tylko zwrócimy im uwagę odbierają to jako atak, zakaz i zaczynają nas traktować jak wrogów, używając wulgaryzmów i mówiąc „co mi pani zrobi?” bądź używając gorszych słów. Na to patrzą młodsi i, niestety, istnieje ryzyko, że przejmą takie wzorce. Musimy także wymagać od naszych podopiecznych i nie będę odpuszczać, dlatego, że ktoś na mnie doniesie. Owszem, bywa tak, że porozrzucane rzeczy, które stanowią ogólny nieład i bałagan w pokoju są zdeponowane w celu ich uporządkowania. Gdy sytuacja się zmieni, a dziecko będzie utrzymywać porządek – rzeczy wracają do niego z powrotem. Jesteśmy placówką, która podlega kontrolom z zewnątrz. Jako dyrektor muszę dbać o jej wygląd.

Dobro kontra dobro?
– Nie wiem, co musi się stać, by te dzieci zrozumiały, że to wszystko jest dla ich dobra, że my chcemy im pomóc odzyskać pewne wartości, przygotować do dorosłego życia w normalnym zdrowym społeczeństwie, które też od nich będzie wymagało. Jesteśmy tu po to, by wychowywać dzieci. Zawsze powtarzam, że rodziców dzieci muszą kochać, ale ludzi pracujących w domu dziecka szanować – wyjaśniła dyrektor.

Informacja o zastraszaniu wbija w fotel dyrektor placówki, która z ogromnym żalem po raz kolejny zaprzecza. – Nigdy nie straszyłam dzieci ośrodkiem. Czasem zachodzi konieczność zmiany środka wychowawczego, tj. domu dziecka na ośrodek wychowawczy, jednak o tym każdorazowo decyduje sąd. Dzieci są różne, wiele z nich walczy o swoją przyszłość, ale niektóre gubią się w tym wszystkim na tyle, że trudno jest im znaleźć drogę powrotną, a jeśli dom dziecka nie jest w stanie spełnić swej wychowawczej roli sąd decyduje o dalszych losach. Lidia Listowska stanowczo zaprzecza także jakoby miała kontrolować listy i sms wychowanków. – Większość ma własne telefony komórkowe, kiedy miałabym mieć do nich dostęp? Zgodnie z prawem mogę zapoznać się z treściami prywatnymi, gdy istnieje bezpośrednie zagrożenie dla dziecka, ale zdarzało się to sporadycznie i tylko w skrajnych przypadkach - wyjaśnia dyrektor i dodaje: w świadomości społeczeństwa brakuje rzetelnej informacji o funkcjonowaniu domów dziecka i problemów, z jakimi muszą się zmierzyć. W 99 proc. dzieci przebywające w naszych domach mają rodziców, którzy przyjęli postawę roszczeniową. W ostatnim czasie tylko roszczą i wymagają, z siebie dają niewiele. Taką postawę przyjmują ich dzieci.

W poszukiwaniu prawdy nawiązaliśmy kontakt z Oskarem, byłym wychowankiem placówki, który spędził w niej kilkanaście lat. - Ten dom dziecka, który jest teraz oczerniany przekazał mi prawdziwe wartości, za które jestem ogromny wdzięczny. Całe grono pedagogiczne i dyrekcja zawsze byli dostępni – nigdy nie odmawiali pomocy. Zarzut czytania prywatnych listów, smsów czy zabierania prywatnych rzeczy jest absurdalny. Nigdy nie słyszałem, aby kogokolwiek straszono ośrodkiem za mówienie o warunkach, a te są dobre, nierzadko lepsze niż w zwykłym domu. Zarzuty to kłamstwo i brak szacunku wobec osób pracujących w domu dziecka – podkreśla.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska