Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dawidek Żukowski rozpłynął się we mgle. Czy chłopiec wciąż żyje? Poszukiwania trwają, mnożą się znaki zapytania. Co wiemy o sprawie 5-latka?

Dorota Kowalska
Takich poszukiwań w historii polskiej policji jeszcze nie było, Dawida Żukowskiego szukają setki osób
Takich poszukiwań w historii polskiej policji jeszcze nie było, Dawida Żukowskiego szukają setki osób fot. materiały policji
Kiedy znika dziecko, najważniejsze są pierwsze godziny. Z każdą kolejną szanse na odnalezienie malca żywego maleją. Dawida Żukowskiego śledczy szukają już ponad tydzień.

Dawid Żukowski mógł czuć się bezpiecznie, był przecież ze swoim ojcem. Zniknął. Jak większość zaginionych dzieci - dosłownie rozpłynął się we mgle.

Takich poszukiwań nie było w historii polskiej policji - setki osób: strażaków, policjantów, terytorialsów, mieszańców Grodziska Mazowieckiego, do tego śmigłowce i drony od ponad tygodnia próbują trafić na ślad 5-letniego chłopca. Historia Dawida Żukowskiego kryje wiele tajemnic, ale pewne fakty już znamy.

Chłopiec zaginął w środę, ponad tydzień temu. Tego dnia ojciec zabrał syna z domu swoich rodziców, dziadków Dawida, w Grodzisku Mazowieckim ok. godz. 17. Miał go zawieźć do Warszawy, do matki. Relacje między rodzicami Dawida nie były najlepsze. Kobieta, 31-letnia Rosjanka, poznała Pawła Ż., gdy ten był na wyjeździe służbowym. Kilka lat temu przyjechała do Polski, mieszkali z synem w Grodzisku Mazowieckim.

Na początku jej związek z Piotrem Ż. był zupełnie normalny, tworzyli szczęśliwą rodzinę, ale z czasem coś zaczęło się psuć. Jak donoszą media, ojciec Dawida, mimo że miał dobrą pracę i był w niej uważany za wzorowego pracownika, popadł w spore długi, wszystko przez hazard, który pochłaniał sporo pieniędzy. W domu dochodziło do awantur, kobieta pod koniec czerwca zgłosiła, że Piotr Ż. znęca się nad nią psychicznie, trzy tygodnie temu wyprowadziła się z synem do Warszawy. Nie ma w Polsce rodziny, jest nauczycielką języka rosyjskiego w centrum kulturalnym w Warszawie.

Piotr Ż. w środę skodą fabią odwoził do niej syna, chłopiec jednak do matki nie dotarł, za to Piotr Ż. przed godz. 21.00 w okolicach Grodziska Mazowieckiego rzucił się pod pociąg relacji Skierniewice-Warszawa. Maszynista składu twierdzi, że zrobił to celowo, czekał, a kiedy zbliżał się skład, rzucił się na tory. Nie było przy nim Dawida. Matka około północy zgłosiła zaginięcie syna.

Źródło:
TVN 24

Śledczy, minuta po minucie, odtworzyli ostatnie godziny życia mężczyzny. Paweł Ż. wyjechał z Grodziska Mazowieckiego w stronę Warszawy o godz. 17.28. Przyjechał w okolice lotniska Okęcie. Chciał pokazać synowi startujące i lądujące samoloty.

Małe dzieci są stosunkowo rzadko porywane. Jeśli już - wynika to raczej z konfliktu między ojcem i matką dziecka

Jeszcze przed godz. 18.00 Dawid rozmawiał ze swoją mamą. Zamienili kilka zdań, jak wynika z relacji kobiety, chłopiec był spokojny, w każdym razie nic nie wskazywało na to, że grozi mu jakieś niebezpieczeństwo. Dwie godziny później Piotr Ż. wracał do Grodziska, prawdopodobnie sam. Wiemy już, że zatrzymywał się dwa razy przy wyjściu ewakuacyjnym wzdłuż trasy A2 w okolicach węzła Konotopa. Po raz pierwszy na około 40 minut, gdy jechał do Warszawy. Wtedy też miał rozmawiać z matką Dawida, to nie była łatwa rozmowa, kobieta powiedziała mu, że chce rozwodu. Miał jej po tej rozmowie wysłać esemesa, pisał, że nigdy już nie zobaczy syna. Drugi raz w tym miejscu (po przeciwnej stronie trasy) samochód stanął na 15 minut, gdy Piotr Ż. wracał do Grodziska Mazowieckiego. Policjanci trzy razy przeczesywali teren wokół tego miejsca. Nic. Ani śladu dziecka.

Tymi historiami kryminalnymi żyła cała Polska. Scenariusze h...

Ojciec Dawida, zanim poszedł na tory, wstąpił do kościoła. Był sam, przynajmniej tak wynika z nagrań monitoringu. Chłopiec zniknął więc gdzieś na trasie między Warszawą a Grodziskiem Mazowieckim. Zabił go ojciec? Ukrył? Przekazał komuś? Te pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi.

Bogdan Lach, najbardziej znany polski profiler, wykładowca w SWPS mówi nam tak: - Na pewno śledczy sporządzają, albo już sporządzili, profil ojca Dawida. Ja mogę o nim mówić wyłącznie na podstawie informacji medialnych. Wiadomo, że ostatnie dwa tygodnie były trudnym okresem w życiu tego człowieka, był na urlopie, pytanie, co wtedy robił, może być kluczem do rozwiązania tej zagadki. Wiadomo, że jego związek się sypał, a on zapewne inaczej sobie wyobrażał jego przyszłość, ostatnia rozmowa, jaką przebył ze swoją partnerką, była dla niego trudna, przykra, katastrofalna. Była swego rodzaju efektem spustowym, bo układanka, którą tworzył w głowie, runęła. Doszło do zawężenia emocjonalnego, zaczęły działać czynniki psychotyczne, które generowały poczucie krzywdy, gniew i chęć działań odwetowych na swojej partnerce. Wiedział, że może się na niej odegrać przy pomocy syna. Ten człowiek się zapętlił, ale też runął jego świat - podkreśla Lach.

Jego zdaniem procesom psychotycznym towarzyszy zazwyczaj tworzenie irracjonalnych planów. Ojciec Dawida przed śmiercią poszedł do kościoła, więc prawdopodobnie dokonał rachunku sumienia i „żalu za grzechy”, być może to było swego rodzaju pożegnanie z Bogiem.

- Wiele rzeczy wskazuje na to, że temu dziecku stała się krzywda - uważa Bogdan Lach.
Oczywiście, Piotr Ż. mógł planować swoją śmierć wcześniej, podobnie jak zniknięcie syna, procesy psychotyczne mogły pojawić się u niego kilka dni przed samobójstwem, a ostatnia rozmowa z partnerką była swego rodzaju iskrą, punktem zapalnym. Wtedy jego plan byłby bardziej dopracowany i taki pewnie był, bo Dawida setki ludzi szukają już ponad siedem dni.

Sytuacja musiała być dla Piotra Ż. niezwykle stresująca. Wiadomo, że miał jeszcze jedno dziecko, córkę, z pierwszego małżeństwa, ale jego była żona uciekała razem z małą na Ukrainę. Teraz sytuacja niejako się powtarzała - kolejna kobieta chciała go opuścić, zapewne zabierając ze sobą dziecko.

Psycholog Teresa Gens, która pracuje m.in. w sądzie w Grodzisku, poinformowała, że w czwartek rozmawiała o sprawie z wieloma mieszkańcami miasta. - Ludzie znają mnie z mediów, więc opowiadali mi wiele rzeczy. Mówią, że ojciec Dawida miał problemy z hazardem i narkotykami - stwierdziła w Polsat News.

Jeśli tak rzeczywiście było, mężczyzna mógł się poczuć w sytuacji bez wyjścia. Więc może, jak zakłada prof. Brunon Hołyst, kryminolog i suicydolog, poprzez oddzielenie dziecka od matki, Piotr Ż. chciał się na niej zemścić za swoje porażki i nieporozumienia rodzinne. Dziecko potraktował jako kartę przetargową, tragiczny sposób na rozwiązanie swoich problemów.

Ta hipoteza wydawała się bardzo prawdopodobna, zwłaszcza że w poniedziałek wieczorem według nieoficjalnych informacji portalu fakt24.pl, w samochodzie Pawła Ż. odnaleziono bardzo dużo śladów krwi i moczu 5-letniego Dawida.

Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Komendanta Stołecznego Policji, zdementował jednak te newsy. - Spora ilość informacji, które się pojawiły, nie są informacjami potwierdzonymi. (...) Chociażby wyniki badań odzieży ojca Dawida nie zostały jeszcze rozpoczęte. Czekamy cały czas na właściwe przygotowanie tego ubrania i na tę chwilę nie ma możliwości, z uwagi na jego stan, by je przeprowadzić - stwierdził Marczak.

Śledczy są pewni co do jednego: ojciec Dawida działał w sposób zaplanowany.

Tymi historiami kryminalnymi żyła cała Polska. Scenariusze h...

Robert Duchnowski, młodszy inspektor policji w stanie spoczynku. Ponad 26 lat pełnił służbę w Komendzie Stołecznej Policji jako ekspert od kryminalistyki w laboratorium kryminalistycznym.

- Wydaje się, że gdyby ten człowiek nie planował tego wszystkiego, byłoby więcej śladów, ale nawet jeśli doskonale się przygotował i tak je zostawił - mówi.

Gdyby działał w pośpiechu, pod wpływem emocji, Dawida zapewne już by odnaleziono. Chyba że realizował skrupulatnie napisany scenariusz, wiadomo przecież, że przez ostatnie tygodnie był na urlopie. Miał czas.

Zdaniem Roberta Duchnowskiego chłopiec może jednak żyć.

- Piotr Ż. mógł przekazać komuś syna. Rodzina Piotra Ż. przyjechała jakiś czas temu do Polski z Kazachstanu, tam więzy krwi są niesłychanie silnie. Być może ojciec Dawida poprosił o pomoc w ukryciu chłopca któregoś ze swoich krewnych - zastanawia się Duchnowski.

Kiedy znika dziecko, najważniejsze są pierwsze godziny. Z każdą kolejną szanse na odnalezienie go żywego maleją.

- Komendant z Grodziska na pewno w pierwszych godzinach zarządził alarm jednostki, co oznacza, że wszyscy funkcjonariusze musieli się stawić do służby, na pewno został uruchomiony pododdział alarmowy komendy - opowiada Duchnowski. Do poszukiwań w terenie włączyli się strażacy i policjanci z pobliskich komend, także wydziały prewencji z Komendy Stołecznej, potem wojsko, ratownicy z wyszkolonymi psami, sąsiedzi, znajomi rodziny, zupełnie obcy ludzie, bo nic tak nie działa na wyobraźnię jak krzywda, która może przydarzyć się bezbronnemu dziecku. Zaginięcia dzieci traktowane są jako tzw. zaginięcia kategorii pierwszej (w tej grupie są jeszcze osoby upośledzone umysłowo, osoby starsze i potencjalni samobójcy). Policja mobilizuje więc wszystkie swoje siły.
Ale jednocześnie, niejako dwutorowo, trwa praca policjantów z wydziałów kryminalnych, także wydziału poszukiwań Komendy Stołecznej: rozmawiają z rodziną, świadkami, zdobywają billingi z telefonu komórkowego Piotra Ż., sprawdzają, do których wież przekaźnikowych telefon się logował. Weryfikują kilka przyjętych hipotez tego, co mogło się stać. Pracuje laboratorium kryminalistyczne - dzisiaj wszyscy czekamy na efekty tej pracy, bo wyniki badań kryminalistycznych mogą przynieść wiele odpowiedzi.

Porwania rodzicielskie zdarzają się także w Polsce i wcale nie należą do rzadkości.

Ostatnie mogliśmy śledzić kilka miesięcy temu. Wydawało się, że to sensacyjny film, a nie codzienne życie. W Białymstoku 7 marca, w biały dzień sprzed bloku porwano 25-latkę i jej 3-letnie dziecko. Sprawa była newsem numer jeden wszystkich stacji telewizyjnych, gazet, portali internetowych. Kobietę i dziecko dwóch mężczyzn siłą wepchnęło do samochodu. Choć auto odnaleziono niedaleko miejsca zdarzenia, nie było w nim porwanych. Następnego dnia 25-latka i jej 3-letnia córeczka zostały odnalezione całe i zdrowe w Ostrołęce na Mazowszu. Dwóch sprawców, w tym ojciec dziecka, zostało zatrzymanych. Cezary R. usłyszał zarzut pozbawienia wolności swojej córki i jej matki. Mężczyzna trafił do aresztu.

Nie widział córki od 2017 roku. „Czarek uderzał wszędzie. Z każdej strony, przez dwa lata. Do sądów polskich, niemieckich, do Ministerstwa Sprawiedliwości. Bezskutecznie. Wiele osób na jego miejscu już by się poddało. Niejeden ojciec” - przekonywała w rozmowie z dziennikarzami Wirtualnej Polski, siostra Cezarego R. Powtarzała, że jej brat był „zaradnym ojcem”, który „zajmował się dzieckiem, gotował, pracował i poświęcał dziecku dużo uwagi”.

Według kobiety ojciec Amelki zabiegał o kontakty z córką, „ale sądy odrzuciły bezprawnie jego wnioski”.

„Jak przyjeżdżaliśmy do Białegostoku, to mi się chciało płakać. Amelka mówiła „tatuś, tatuś, do domku”. I rzucała mu się na szyję. Nie możemy się poddawać. Jestem dobrej myśli. Świat musi zobaczyć niesprawiedliwość, która mu się wydarzyła” - opowiadała kobieta.

Z policyjnych danych wynika, że w ciągu pierwszych 24 godzin odnajdywanych jest około 30 proc. wszystkich zaginionych

Cezary R. starał się przed białostockim sądem o wydanie mu córki i zabranie do Niemiec. W lutym 2018 roku Sąd Rejonowy w Białymstoku oddalił jego wniosek. Według sądu matka dziewczynki wykazała w postępowaniu, że mężczyzna zgodził się, aby obie z córką zostały w Polsce. Ojciec Amelki odwołał się od tej decyzji. W lipcu 2018 roku Sąd Okręgowy oddalił jego apelację.

Tymi historiami kryminalnymi żyła cała Polska. Scenariusze h...

Na jaw wychodziły kolejne fakty. Okazało się, że to nie pierwsze porwanie dziecka, w którym brał udział Cezary R. Mężczyzna wraz z dwoma znajomymi uczestniczył w uprowadzeniu ośmioletniej dziewczynki w Szczecinie. Jako pierwszy poinformował o tym portal kryminalnapolska.pl. Do zdarzenia doszło 23 maja ubiegłego roku na szczecińskim Pogodnie. Cezary R. pomagał wówczas Thomasowi K. w porwaniu jego córki. Wraz z trzecim mężczyzną zaatakowali matkę ośmioletniej wówczas Lary K. gazem pieprzowym, a dziewczynkę wciągnęli siłą do samochodu. Cezary R. i Wiktor B. zostali zatrzymani dzień później. Thomasowi K. udało się uciec wraz z córką do Niemiec. Za mężczyzną został wysłany Europejski Nakaz Aresztowania, jednak strona niemiecka nie zgodziła się na ekstradycję, tłumacząc, że Thomas K. ma pełnię władz rodzicielskich nad córką. Tymczasem wobec wspólników mężczyzny zastosowano środki zapobiegawcze. W sprawie wciąż toczy się postępowanie w szczecińskiej prokuraturze. Może więc Cezary R. próbował tej samej metody - uprowadzić córkę i liczyć na przychylność niemieckiego wymiaru sprawiedliwości.

Małe dzieci są stosunkowo rzadko porywane. Jeśli już - wynika to raczej z konfliktu między ojcem i matką dziecka. Fundacja ITAKA (Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych) opublikowała specjalny poradnik dotyczący zapobiegania zaginięciom dzieci. Według specjalistów najważniejsza jest pierwsza godzina od zaginięcia. Jeżeli dziecko zniknie z pola widzenia, najpierw trzeba przeszukać okolicę i wypytać przechodniów. W przypadku, gdyby takie działania nie przyniosły oczekiwanego skutku, konieczne jest zgłoszenie sprawy policji.

Tylko że dzisiaj, w sytuacji, kiedy swobodnie przekraczamy granice, a paszport malca traktowany jest jako pozwolenie rodziców na opuszczenie przez nie kraju, największa nawet mobilizacja tak policji, jak społeczeństwa, choć konieczna, często nie wystarcza.

Stąd Child Alert - system natychmiastowego rozpowszechniania wizerunku zaginionego dziecka za pośrednictwem dostępnych mediów. To program, którego głównym celem jest szybsze i skuteczniejsze poszukiwanie młodych ludzi (dzieci i nastolatków), dzięki z góry ustalonej procedurze postępowania. Koncepcja platformy opiera się na skoordynowanym działaniu różnych instytucji, przede wszystkim policji i mediów, które z racji błyskawicznej współpracy są w stanie niemal niezwłocznie rozpowszechnić wizerunek zaginionego dziecka masowemu gronu odbiorców.
Po raz pierwszy tego typu system uruchomiono w 1996 roku w Stanach Zjednoczonych podczas poszukiwań dziewięcioletniej Amber Hagerman, która została uprowadzona, gwałcona, a następnie brutalnie zamordowana przez porywacza. W poszukiwania Amber zaangażowała się cała społeczność stanu Teksas, z którego pochodziła dziewczynka. Child Alert funkcjonuje obecnie w jedenastu krajach europejskich (m.in. w Niemczech, Francji, Holandii, Wielkiej Brytanii i w Czechach) oraz na terenie Kanady, Meksyku i Stanów Zjednoczonych. Jak pokazują statystyki i doświadczenia wyżej wymienionych krajów, w przypadkach zaginięć, w których program jest wykorzystywany, większość spraw udaje się pozytywnie rozwiązać. W niektórych państwach poszukiwania za pomocą Child Alertu prowadzone są nawet ze 100-procentową skutecznością.

Tak było także w przypadku uprowadzenia Amelii i jej matki, porywacze, w tym ojciec dziewczynki, prawdopodobnie nie spodziewali się, że system zostanie uruchomiony. Poczuli się osaczeni, noc po porwaniu spędzili w lesie, bojąc się, że zostaną rozpoznani przez przypadkowe osoby. I tak się poniekąd stało, bo to mieszkańcy okolicy, w której się ukrywali, poinformowali policję o dziwnym samochodzie stojącym wśród zarośli.

Z policyjnych danych wynika, że w ciągu pierwszych 24 godzin odnajdywanych jest około 30 proc. wszystkich zaginionych, w ciągu pierwszych 48 godzin około 54 proc., w ciągu pierwszych 7 dni - około 77 proc., a w ciągu pierwszych 30 dni od przyjęcia przez policję zgłoszenia odnajdywanych jest ponad 90 proc. wszystkich zaginionych.

Jednak w przypadku Dawida Żukowskiego nie wdrożono procedury Child Alertu. Dlaczego?

- Chcę podkreślić, że system Child Alert może zostać uruchomiony w każdej chwili, jeżeli tylko pojawią się jakieś nowe informacje na temat zaginionego pięciolatka. Do tej pory nie było takiej potrzeby, ponieważ dzięki ustaleniom naszych funkcjonariuszy, wyznaczony został rejon, w którym może przebywać chłopiec i robimy wszystko, by go odnaleźć. Nic nie wskazuje na to, żeby pięciolatek przemieszczał się w inne rejony Polski czy też przebywał za granicą. Kiedy pojawiłyby się jakiekolwiek takie informacje, Child Alert może zostać błyskawicznie włączony - mówi Onetowi komisarz Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji.

Tymi historiami kryminalnymi żyła cała Polska. Scenariusze h...

Jeden z czynnych policjantów mówi nam jednak, że być może śledczym zabrakło wyobraźni. Piotr Ż. popełnił samobójstwo, uznano więc, że chłopiec żywy lub martwy znajduje się gdzieś między Warszawą a Grodziskiem, bo tam musiał go pozostawić ojciec zanim targnął się na życie. Wszystkim hipoteza rozszerzonego samobójstwa, czyli sytuacja, w której ktoś zabija innego człowieka, a potem samego siebie, wydawała się najbardziej prawdopodobna. Tym bardziej że ojciec Dawida wysłał jego matce znaczącego esemesa. Być może jednak należało założyć, że mężczyźnie ktoś pomagał, chociaż śledczy twierdzą, że to najmniej prawdopodobna wersja.

9 kwietnia Gerry i Kate McCannowie, rodzice czteroletniej Madeleine, która 3 maja 2007 roku zniknęła z pokoju hotelowego w portugalskim kurorcie Praia de Luz, przedstawili w Parlamencie Europejskim nowy projekt systemu informującego o zaginionych dzieciach wszystkie kraje Europy. O zaginięciu Madeleine służby na granicy portugalsko-hiszpańskiej zostały poinformowane 12 godzin po zdarzeniu, a wtedy, zdaniem rodziców, ich mała córeczka mogła być już poza granicami Hiszpanii. Obecny plan zakłada, że już po kilkudziesięciu minutach od zgłoszenia uprowadzenia taka informacja trafia do policji i służb granicznych wszystkich krajów Unii, a rysopis dziecka natychmiast opublikują media.

Mała Madeleine McCann zaginęła 3 maja 2007. Jej twarz: wielkie brązowe oczy, jasne włosy sięgające ramion każdy doskonale pamięta. Trzyletnia dziewczynka zniknęła z portugalskiego kurortu podczas wakacji spędzanych z rodziną. Rodzice położyli ją spać, a sami wyszli na kolację ze znajomymi do pobliskiej restauracji. Kiedy około godz. 22.00 matka Madeleine weszła do jej pokoju, łóżeczko dziewczynki było puste.

Niektóre dzieci, jak mała Madeleine, rozpływają się niczym we mgle. Znikają sprzed domów, szkół, z ulicy - wtedy najbardziej prawdopodobną wersją jest właśnie porwanie.

W ciągu 12 lat dziennikarze podawali różne badane przez policję motywy zaginięcia małej Brytyjki - od zakończonego tragicznie włamania po porwanie przez handlarzy dziećmi. Małżeństwo McCannów zostało przez portugalskich śledczych wytypowane na głównych podejrzanych, ale w 2008 roku oczyszczono ich z zarzutów. Zdaniem prokuratury nie było powodów, by ich podejrzewać. Od 2011 roku brytyjska policja ponownie przygląda się sprawie po tym, jak McCannowie poprosili o pomoc ówczesnego premiera Davida Camerona. Ostatnio pojawiły się informacje, że śledczy mają jakiś nowy trop. Ale dziewczynki nie ma, chociaż oczywiście cały czas zgłaszają się ludzie, którzy mieli ją widzieć w najróżniejszych zakątkach świata. Bo sprawa małej Madeleine od samego początku była bardzo głośna.

Historią Dawida Żukowskiego też żyją media, przynajmniej te rodzime. Każde porwanie czy zaginięcie dziecka budzi niesłychane emocje - w tym przypadku są one tym większe, że za zniknięciem chłopca stoi rodzic, ojciec, przy którym Dawid na pewno czuł się bezpiecznie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Dawidek Żukowski rozpłynął się we mgle. Czy chłopiec wciąż żyje? Poszukiwania trwają, mnożą się znaki zapytania. Co wiemy o sprawie 5-latka? - Portal i.pl

Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska