Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dębski: Kiedyś nie cierpiałem skrzypiec

Tomasz Hucał 68 377 02 20 [email protected]
Krzesimir Dębski ma 57 lat. Urodził się w Wałbrzychu. Studiował kompozycję i dyrygenturę w Poznańskiej Akademii Muzycznej. W 1985 r. znalazł się na liście dziesięciu najlepszych skrzypków jazzowych według amerykańskiego pisma „Down Beat”. Żonaty z piosenkarką i producentką muzyczną Anną Jurksztowicz.
Krzesimir Dębski ma 57 lat. Urodził się w Wałbrzychu. Studiował kompozycję i dyrygenturę w Poznańskiej Akademii Muzycznej. W 1985 r. znalazł się na liście dziesięciu najlepszych skrzypków jazzowych według amerykańskiego pisma „Down Beat”. Żonaty z piosenkarką i producentką muzyczną Anną Jurksztowicz. fot. Agnieszka Żyworonek
- Kiedyś nie cierpiałem skrzypiec. Kazali mi grać, a ja nie chciałem - wspomina Krzesimir Dębski, kompozytor i dyrygent zaliczany do najlepszych skrzypków jazzowych na świecie.

- Rozmawiamy podczas Międzynarodowego Forum Perkusji w Żaganiu. Zagrał pan tu koncert, oczywiście na skrzypcach. Jak współpracuje się z perkusistami?
- Wśród perkusistów, tak jak wśród innych instrumentalistów, są mniej i bardziej muzykalni ludzie. Ale mają w rękach niebezpieczne narzędzie. Kiepski perkusista może zabić nawet najlepszych muzyków i nie dać im zagrać dobrego koncertu. Perkusja ma niesamowitą moc, dynamikę. Od piana do fortissima. Inne instrumenty w zasadzie nie mają takiej amplitudy głośności, stąd to niebezpieczeństwo.

- Ale jazzowy perkusista musi chyba należeć do kategorii bezpiecznych?
- Zdecydowanie. Jazz to muzyka improwizowana, w naszym przypadku nawet lepiej, jak przed koncertem nie mamy próby. Perkusista w jazzie musi wykazać się odpowiednią inteligencją muzyczną, potrafić akompaniować, podłożyć się koledze, by po chwili wyjść na czoło i zagrać solówkę. Musimy się zgadzać w zespole. To historia podobna, jak z małżeństwem. Ludzie długo szukają swojej połówki. Nie zawsze wychodzi od razu. Czasami zespoły grają koncerty i publiczność nawet nie wie, że coś nie wyszło. Tu znów porównanie do małżeństwa. Para z konfliktami w związku w towarzystwie potrafi to zatuszować.

- Pan tworzy w takim razie świetną parę z Krzysztofem Przybyłowiczem, gracie wspólnie od ponad 30 lat.
- Znamy się od dawna i od dawna muzykujemy razem, między innymi w zespole String Connection. To była intensywna współpraca. Zagraliśmy ponad tysiąc koncertów w pięć lat. Do tego dochodziły wspólne podróże. To tylko tak fajnie wygląda - jeżdżenie po świecie. Ale wiąże się z wstawaniem o trzeciej, gonieniem na samolot, przesiadkami i innymi opóźnieniami. Nerwowe życie. Ciągły stres. Trzeba pamiętać, że wyjeżdżaliśmy z kraju komunistycznego, więc musieliśmy załatwiać wizy, paszporty. Ciągle jakieś problemy. Ale nawet w tych najgorszych momentach nie zdarzało nam się, żebyśmy wpadli z Krzysztofem w jakiś konflikt. Wzorcowa przyjaźń.

- Muzyka w tamtych czasach stała się dla was wielką furtką do innego, normalnego świata.
- To prawda. Choć muszę zaznaczyć, że nie myśleliśmy wtedy w ten sposób. Dla nas najważniejsza była sama muzyka. Chcieliśmy grać. Nie myśleliśmy nawet, czy kiedyś będą z tego jakieś pieniądze. A pieniądze i wyjazdy zagraniczne pojawiły się przy okazji. To odwrotnie niż dziś. Teraz młodzi ludzie od razu mówią: "Proszę pana, ja chcę być sławny, jak to zrobić?". A to nie tędy droga. Nauczyliśmy się też jeszcze jednej ważnej rzeczy. Tego, że możemy liczyć tylko na siebie. Do dziś nie wszyscy w naszym kraju zdają sobie z tego sprawę. Nie ma co zwalać całej winy na rząd czy kogoś innego, tylko samemu urządzać sobie świat. Inna metoda nie istnieje.

- Łatwo grało się w Polsce jazz na przełomie lat 70. i 80.?
- To nie była popularna muzyka. Ale największe trudności mieliśmy ze zdobyciem instrumentów. Przecież w czasach, kiedy nie było chleba... No, może w latach 70. jeszcze był... Ale kto wtedy myślał o instrumentach, szczególnie że w Polsce praktycznie ich się nie produkowało. Musieliśmy wszystko kupować za dolary, a dla nas było to dwa, trzy, a nawet dziesięć razy droższe niż dla ludzi z zachodu. Nie można było dostać płyt z jazzem. W radiu dwa programy w tygodniu z taką muzyką to było osiągnięcie. Trochę więcej słuchaliśmy jazzu w Głosie Ameryki. Ale na pewno łatwiej grało się koncerty. Była wtedy taka nędza, bryndza, tak mało ciekawych zespołów na rynku. Raz do roku można było posłuchać jazzmanów na Jazz Jamboree, czasami na Jazz nad Odrą i to koniec. Siłą rzeczy szybko zrobiliśmy się bardzo popularni, w zasadzie nie wiadomo za co. To były zupełnie inne czasy. Jak teraz słyszę, że na juwenaliach gra Maryla Rodowicz czy Perfekt, przy całym szacunku dla tych wykonawców, to się dziwię. Co to za juwenalia? W tamtych czasach graliśmy sami. Mieliśmy alternatywny świat, w którym nie było telewizorów. Tylko muzyka. Graliśmy i graliśmy, a potem nam to się przydało.

- Dużo pan koncertuje?
- Nie jestem najlepszym przykładem, bo ja robię różne rzeczy. Tak szczerze, to staram się grać jak najmniej. Wolę komponować. Koncerty są przyjemne, ale występuję tylko zrywami, na przykład jak zmęczę się pisaniem. Teraz mam taki okres. Gram codziennie od dwóch tygodni i codziennie coś innego. Dawniej było inaczej. Z zespołem String Connection graliśmy przez dwa tygodnie dwa koncerty dziennie. A teraz słyszę, że grupy popowe reklamują trasę koncertową - cztery koncerty w tydzień. To po prostu śmieszne. Kiedyś jechaliśmy do Związku Radzieckiego i graliśmy w miesiąc 36 koncertów. Codziennie w innym mieście, a w hali po sześć tysięcy ludzi. Co nie oznacza oczywiście, że było to bardzo przyjemne.

- Czyli jest pan bardziej kompozytorem niż skrzypkiem?
- Zdecydowanie. Granie na skrzypcach to tylko hobby. Kiedyś nie cierpiałem skrzypiec. Kazali mi grać, a ja nie chciałem. Mama prosiła, żebym chociaż średnią szkołę muzyczną skończył. Potem pojawił się zespół jazzowy w Poznaniu, w którym chciałem być pianistą. Ale na pianinie grał jego założyciel, głupio było go wyrzucić. Pytali więc, co mogę jeszcze robić. No i tak odkurzyłem skrzypce.

- Dziękuję.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska