MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dobre serca Wróblów

DANUTA KULESZYŃSKA 0 68 324 88 43 [email protected]
Marek Wróbel kocha krowy jak własne dzieci. A one tę miłość odwzajemniają przywiązaniem
Marek Wróbel kocha krowy jak własne dzieci. A one tę miłość odwzajemniają przywiązaniem Fot. PAWEŁ JANCZARUK
Czasami warto ryzykować. I podejmować szalone decyzje. Bez tego niewiele osiągnie się w życiu. Wróblowie z Pietrzykowa ryzyka się nie boją. Dlatego mają to, co mają. A mają dużo.

Krowy Wróblów są jak psy. Gdy Marek gwizdnie, biegną jedna przez drugą, by jak najszybciej stanąć u boku gospodarza. Otaczają go kołem, wyciągają łby do głaskania. I czekają. Chętnie też pozują do zdjęć. - Są łase na pieszczoty i smakołyki - mówi Wioletta, żona Marka.
Dorosłych krów Wróblowie mają 34, a z "młodzieżą" będzie ich ponad 70. Wiosną, latem i jesienią stado mieszka na rozrzuconych wokół łąkach. A zimą, bez względu na mrozy, stoi pod otwartą wiatą. - I wcale nie jest im zimno - zapewnia gospodarz. - Proszę tylko spojrzeć na sierść, jak się błyszczy. A krowy, które cisną się w oborach są takie....matowe. Nasze nie chorują i dają dużo mleka.
- Ale piękną oborę trzeba im w końcu wybudować - wtrąca Wioletta. - To takie moje ciche marzenie...
- Weźmiemy kredyt i marzenie się spełni - całkiem serio pociesza Marek.

Dobre serca Wróblów

Siadamy w ogrodzie. Sporo tu kwiatów, jest oczko wodne. Gospodyni podaje kawę. Wokół biegają czarno-rude koty. Duże i całkiem malutkie. - Kotów mamy ze 20 - Wioletta głaszcze małego rudzielca. - Ludzie ciągle podrzucają nam jakieś zwierzaki, a my nie mamy sumienia zostawić ich na pastwę losu.
Podobnie z psami. Jest ich siedem. Prawie wszystkie to podrzutki, albo porzucone. Małego Misia znaleźli zimą. Stał skulony na autostradzie. Zabrali do domu. Dużego jamnika przytargała ze szkoły 17-letnia córka Karina. Jest jeszcze zajączek. Wpadł pod kosiarkę, umierał na polu. Teraz jest pod opieką 12-letniej Joasi. Żyje i ma się dobrze. Do Mateusza (lat 16) należy 50 gołębi, siedem królików i cztery konie. - Syn jest po porażeniu mózgowym i opieka nad zwierzętami dobrze mu robi - wyjaśnia Wioletta. - Zresztą u nas każdy zajmuje się jakimś zwierzakiem.
Tylko 19-letnia Ilona nie ma na to czasu. Opuściła rodzinne gniazdo i wyfrunęła na studia do Gdańska.
- Dobre serca macie...
- Nie wiem, czy to kwestia serca...- zastanawia się Marek. - Przecież krowa, koń, królik czy pies to istoty, które czują tak samo jak człowiek...Tyle, że mówić nie potrafią.

Kary za limity

W Pietrzykowie (gm. Lipinki Łużyckie) Wróblowie mieszkają od dawna. Nikt we wsi nie ma takiego gospodarstwa. Poza krowami jest jeszcze ziemia słabej klasy: 143 hektary. Obsiali ją kukurydzą, zbożem...Żeby krowy miały co jeść. - W tym roku załatwiła nas susza - wzdycha Marek. - Mamy 50 procent strat, pasza jest gorszej jakości, trzeba dokupić...Odbije się to na produkcji mleka... No, ale cóż, życie jest takie, że nie zawsze głaszcze po głowie.
Z wejścia do Unii Wróblowie się cieszą. Za dotację dokupili trochę sprzętu. Dziś mają siedem ciągników, kombajn, zwijarkę do słomy, przyczepy. Do pracy przyjęli młodego chłopaka, w polu pomaga szwagier, w sezonie zatrudniają miejscowych... Ale nie wszystko jest takie różowe. Najgorsze są unijne limity. Bo ograniczają produkcję. A krowy Wróblów tak się rozpędziły, że dają za dużo mleka. Roczny limit przekroczyły już o 60 tys. litrów. I teraz trzeba płacić karę: w sumie 24 tys. zł. - Unia nie powinna nas tak ograniczać. Bo co? Mam powiedzieć krowom, żeby nie były wydajne?... - martwi się Marek. Na szczęście znaleźli wyjście z tej sytuacji. Żeby kar nie płacić, skupili limity od sąsiednich rolników. Wydali na to 30 tys. złotych. Pięć procent od razu zabrała Agencja Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa. - To nieuczciwe, żeby tak zabierali - denerwuje się Wioletta. - Bo to nasze ciężko zarobione pieniądze.

Trabantem do mleczarni

Nie pamiętają, kiedy byli na urlopie. I wcale nie tęsknią za wolnym. - Tutaj mamy wszystko, co nam do szczęścia potrzeba - przekonuje Marek. Mają wszystko, bo na to ciężko pracowali. Bo latami szukali swojego miejsca na ziemi. Gdy zaczynali swój wiejski biznes Marek pracował na poczcie, Wioletta była księgową. Dzieci przychodziły na świat, nie starczało na życie. Ledwo wiązali koniec z końcem. Wtedy wzięli kredyt i kupili 700 sztuk nutrii. I stało się tak, że futra z czasem przestały być modne, więc nutrie wymienili na stado baranów: 60 sztuk. Ale i tu rynek się załamał. Wełna nie schodziła, barany sprzedali. Z upadających pegeerów Marek zaczął skupować wybrakowane świnie. I znów się przejechali, bo nie był to dobry okres na hodowlę trzody. Podjęli kolejne ryzyko: postawili na krowy. Pierwszą jałówkę przywieźli z Dębinki. Nie wiedzieli, że jest chora na raka. - Zaczęło się fatalnie - wspomina Marek. - Krowa umarła, było ciężko. Ale to nas nie złamało. Daliśmy sobie jeszcze jedną szansę. Zacząłem skupować małe cielaki, było ich z dziesięć. Karmiliśmy je mlekiem ze sklepu... A gdy podrosły, oddały nam to mleko podwójnie. Woziłem je do mleczarni trabantem...No i tak to się wszystko zaczęło...
- Od tamtej pory minęło 15 lat. Nie żałujecie tej decyzji?
Marek: - Chyba nie...Mamy obrót finansowy, na paliwo starcza, na chleb także...
Wioletta: - Nasze ścieżki życia były zawiłe...Ale w końcu znaleźliśmy miejsce na ziemi. I tak już chyba zostanie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska