Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Doktor Krzemień z Dobiegniewa jest jak anioł - mówią jego pacjenci

Mateusz Feder 507 050 587 [email protected]
To właśnie ta przychodnia jest dzieckiem doktora Kazimierza Krzemienia. Tu leczy, rozmawia, pomaga i doradza. – Tak już kilkadziesiąt lat – śmieje się pan Kazimierz.
To właśnie ta przychodnia jest dzieckiem doktora Kazimierza Krzemienia. Tu leczy, rozmawia, pomaga i doradza. – Tak już kilkadziesiąt lat – śmieje się pan Kazimierz. (fot. Mateusz Feder)
- O aniołach się nie wypowiadam, nie mam takich kompetencji - tak o lekarzu z Dobiegniewa Kazimierzu Karzemieniu wypowiada się jego pacjent. Nie tylko leczy. Godzi małżeństwa, sonduje pozorantów, przesuwa ściany. Pomyślałem: chyba święty! Sprawdzamy.

Z lekarzem Kazimierzem Krzemieniem umawiam się wczesnym rankiem w jego gabinecie w dobiegniewskiej przychodni. - Proszę poczekać, doktor zaraz będzie - słyszę na wejściu w rejestracji. Czekam w przestronnej, jaskrawo i przytulnie pomalowanej poczekalni. Kilkanaście krzeseł, wszystkie puste. Siedzę sam. Po chwili przychodzi doktor. Uśmiechnięty, w nienagannie wyprasowanym fartuchu, czerwona koszula, dopasowany krawat. Twardy, męski uścisk. Stare, dobre maniery - myślę sobie. - Co tak tu pusto, wszyscy zdrowi? - pytam . - Ludzie wiedzą, że dziś mam pilny wyjazd więc wszystkich obsłużyłem rano - odpowiada. Fakt. Doktor przyjmuje już od 7.00. Tak od przeszło 50 lat.

Tuż przed rozmową popytałem kilka osób co sądzą o doktorze. - Ciepły, uczynny, zawsze gotowy do pomocy. Mój psycholog - wystawia laurkę pani Anna. - Zna moje rodzinne problemy. Nim zacznę z nim rozmawiać, już wie jaki mam kłopot. Doradza i to skutkuje - mówi jednym tchem Maria Sawicka pielęgniarka z laboratorium, która pracuje z doktorem od kilkunastu lat. - Jakim jest szefem, tylko szczerze - ciągnę za język. - Cudownym i tyle. Wymagającym i konkretnym. To nasz ojciec - wypala na koniec. - O aniołach się nie wypowiadam. Nie mam takich kompetencji - zbywa mnie uśmiechem starszy pan, wychodzący z przychodni. Po takich laurkach, pomyślałem, że kiedyś mieszkańcy będą chcieli go wynieść na ołtarze, jako świętego.

Rozmawiamy w przestronnym gabinecie. Biurko, obok regał z książkami. Tytuły tak specjalistyczne, że ciężko wymienić. - Ten stolik to z domu przyniosłem. O to krzesło też, resztę jakoś uzbierałem - pokazuje energicznie pan Kazimierz. Ta przychodnia to w końcu jego dziecko. Stworzył ją. Do grudnia był jej kierownikiem.

Ale po kolei. Był rok 1958. Młody felczer ze swoją małżonką dostaje nakaz pracy właśnie w Dobiegniewie. Z dnia na dzień opuszcza Sandomierz. Przyjechałem a tu tylko dwa zakłady fryzjerskie, Gminna Spółdzielnia, kilka sklepów i długo, długo nic. Jak widzę tamten Dobiegniew i ten dzisiejszy, to są to dwa rożne światy - macha ręką . Pionierskie czasy były ciężkie. - Zmieniałem mieszkania, adaptowałem się na zupełnie nowym terenie, teraz w końcu jestem na swoim (doktor mieszka w domu, naprzeciwko przychodni dop. M.F).

W 1976 pan Krzemień odbiera dyplom Akademii Medycznej w Poznaniu. Jest pełnoprawnym lekarzem. Później robi specjalizację, ciągle leczy. Nie jest tylko medykiem. Jest ojcem, dziadkiem, psychologiem, diagnostykiem, aktorem, kierownikiem, architektem, rekordzistą, samorządowcem.

Ma dorosłą córkę i syna, którzy są już na swoim. "Przesiąknęli" nieco ojcem. Córka jest położną. Syn mieszka w Łodzi, zawód: farmaceuta. Od kilku lat cieszy się czterema małymi wnukami. - Są cudowni, jak tylko mam czas, to przy niech jestem. Te bajtle mnie też chyba lubią - śmieje się.

Ludzie do jego gabinetu przychodzą nie tylko z chorobą. - Czasem płaczą, wtedy pomagam, rozmawiam. Bywa, że kłócą się z małżonkiem, godzę i to skutkuje. Już taki jestem, nikogo nie zostawiam w potrzebie - usprawiedliwia się. Po "poradę" przychodzą też symulanci i pozoranci. - Zaczynam diagnozę. Człowiek w gabinecie jęczy, że go korzonki łupią. Zrzucam niby przypadkiem długopis. Pacjent się po niego schyla, podaje mi go. I już wiem, że bajeruje. Jak rwą korzonki, to boli okropnie, w życiu by się nawet na milimetr nie schylił - opowiada obrazowo (tu lekarz odgrywa scenkę, ja jestem pacjentem, podnoszę długopis, on wiadomo kto i zrzuca go na ziemię). - Niezły aktor - myślę. Śmieję się na potęgę.

Rozmawiamy grubo ponad 40 min. Krzemień cały czas bawi się pieczątką. Na niej napis: Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej w Dobiegniewie, niżej adres. To w końcu jego dziecko (kilka lat temu walczył też o to by w Dobiegniewie powstała podstacja pogotowia, karetka jest, jeździ do chorych). Jest jej kierownikiem od 2000 roku. W Polsce była reforma zdrowia. Powstawały kasy chorych, a Krzemień tworzył SP ZOZ, który nigdy nie miał ani grosza długu! - Walczyłem o tę przychodnię dzień i noc. Musieliśmy mieć poczekalnię dla dzieci chorych, gabinet zabiegowy. Pomyślałem, zrobiłem plan jak architekt, znalazłem ludzi, którzy mi poprzesuwali trochę ścian, położyli kafelki, by spełnić wszystkie wymogi. I udało się - oprowadza nas pełen werwy po ośrodku zdrowia.

Zaglądamy, to tu, to tam. Jest niewątpliwym rekordzistą. W jego przychodni zapisanych jest ok. 5,8 tys. dusz. To lwia cześć miasta. To on też w 1999 roku współtworzył rodzący się z bólami powiat strzelecko - drezdenecki. Był radnym powiatowym pierwszą i drugą kadencję. Już nie startuje.

- To nie ten powiat co kiedyś. Zajmują się tylko szpitalem w Drezdenku, reszta ważnych spraw leży odłogiem. A jak sama nazwa wskazuje to powiat, a nie tylko szpital - macha ręką. Od listopada 2008 roku jest już na emeryturze, do grudnia minionego roku był kierownikiem, od stycznia zostaje na etacie lekarza. Ma 72 lata. Pełen werwy.

Musimy kończyć rozmowę, lekarz ma pilny wyjazd. Szkoda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska