Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Drukarz, to brzmi dumnie

Redakcja
typofi/ sxc.hu
Drukarze stanowią jeden z najstarszych cechów rzemieślniczych, zawód ten plasował się zawsze między rzemiosłem a sztuką. Drukarze stworzyli bogate obyczaje zawodowe. Kiedy majstrem był jeszcze Franciszek Nasarzewski, w drukarni odbywały się ceremonie pasowania młodych adeptów na pełnoprawnych mistrzów sztuki drukarskiej.

Finałem owej ceremonii był tzw. chrzest, który polegał m.in. na wrzuceniu młodego kolegi do balii z wodą. Taka uroczystość nie obywała się oczywiście bez kieliszka. Innym obyczajem, pielęgnowanym wówczas w środowisku drukarzy, były imieniny, połączone z tzw. nieszporami. Drukarnię wypełniały w takich momentach najprzeróżniejsze dźwięki, wywoływane biciem stalowym prętem w szyny, butelki, blaszane naczynia. Zdarzyło się kiedyś, że pewien świeżo upieczony redaktor, którego sekretarz wysłał na dyżur nocny, przestraszył się tej dziwnej muzyki i telefonicznie zaalarmował naczelnego, że w drukarni jest strajk, robota stoi, a drukarze urządzili kocią muzykę. Pan redaktor nie wiedział, że takie uroczystości rozpoczynają się dopiero w momencie, kiedy linotypiści i metrampaże skończyli już pracę, a stereotyperzy kończą obróbkę płyt. Nie wiedział też, że w dniu "nieszporów" Gazeta jest gotowa do druku o godzinę wcześniej niż zwykle, albowiem każdy drukarz pracuje wtedy szybciej i lepiej.

Zawód drukarski stworzył całą własną terminologią: w drukarni niejako wymijają się w powietrzu słowa: dliii'! kalander! rewizja! Przez otwarte okna słowa te dolatywaly na ulicę Reja. W latach pięćdziesiątych jeden z przechodniów przyniósł do restauracji "Pod Orłem" wiadomość: w drukarni jest pełno milicji, kiedy przechodziłem ulicą Reja, oficer ryczał: Rewizja!

Trudne warunki pracy w zielonogórskiej drukarni gazetowej wynikały z technicznego zacofania. Henryk Szczeszek pamięta, że pierwsze linotypy, liczące sobie już w 1952 roku po
koło 50 lat, "wysiadały" po kilka razy na dzień. Były to tzw. Jcalki, posiadające korpus produkcji amerykańskiej, a magazyn oraz matryce niemieckie. Najgorszą jakość miały matryce służące do odlewania płyt stereotypowych. Herlati Kahl i Jan Banaszak odlewali wtedy jedną płytę kilkakrotnie, ponieważ kiepska jakość matryc powodowała, że zwykły przypadek decydował czy odlew był dobry, czy też pełen zapadek. Lekkiej roboty nie mieli też tytularze. Kaszty były wprawdzie pełne czcionek, lecz złożenie tytułu stawało się nieraz zadaniem ponad siły — albo brakowało liter, albo jeden krój pisma zmieszany był z innym. Stara, pamiętająca początki dwudziestego wieku maszyna rotacyjna dawała zaledwie kilka tysięcy egzemplarzy na godzinę. Aleksander Pietruliński drukował w roku 1952 pełny nakład gazety, 30 tys. egzemplarzy, od 3 w noty do 9 rano. Częste były wtedy awarie sieci elektrycznej. Gazeta musiała jednak ukazywać się o określonej porze. Zdarzało się, że drukarze nadawali maszynie rotacyjnej ręczny napęd. Wydrukowanie tą metodą jednego egzemplarza Gazety wymagało kilkunastu obrotów korbą. Drukarze ustawiali się w kolejce i w ten sposób jednego zmęczonego zastępował kolega, a tamten szedł odpocząć na koniec kolejki.

W drugie swoje dwudziestolecie drukarnia weszła już z nową techniką, a Gazeta z nowym, większym formatem. Nasze stosunki służbowe z drukarzami zawsze cechowało koleżeństwo. Niejeden dziennikarz zawdzięcza linotypiście istotną poprawkę w tekście. Nie szczędzili nam drukarze koleżeńskich dowcipów. Pewnego dnia jeden z dziennikarzy napisał tekst o koniu, który wpadł do studni. Linotypista, Janusz Kulczak, uznawszy, że informacja nie jest pełna, dopisał na własną rękę: "koń czuje się dobrze". Nie ma gazety bez błędów — jedni, robią dziennikarze, inne są dziełem drukarzy. Zdarzyły się w dziejach Gazety błędy polityczne, "wyłapywane" w ostatniej chwili, które jeszcze dziś strach przypominać. Każdy ważniejszy błąd pociągał za sobą konsekwencje służbowe, które jednak wprowadzały do pracy nerwowość, a ta najbardziej pomaga w popełnianiu błędów. Odstąpienie od ostrych kar, typowych dla lat pięćdziesiątych, wyeliminowało wiele denerwujących błędów autorskich i zwłaszcza korektorskich, zawinionych przez drukarskiego chochlika.

(fragment wspomnień Henryka Ankiewicza, które zostały umieszczone na kalendarzu z roku 1988)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska