Marian chlał już miesiąc. Miał za co, bo udało mu się sprzedać auto, starego grata. Dostał dziesięć tysięcy. Dla alkoholika to majątek. Można pić i pić. I Marian pił, nie pamiętając ani o jedzeniu, ani o bożym świecie. Aż nie wytrzymał organizm. W listopadzie pogotowie zabrało go do szpitala przy Walczaka. Na odtrucie. - Dotychczas nie chciał słyszeć o leczeniu. Teraz się przestraszył - opowiadają najbliżsi Mariana.
Dyżurny
Wiedzieli, że po wyjściu ze szpitala Marian nie może wrócić do domu. Bo piłby dalej. Jedynym ratunkiem wydawało się umieszczenie go w szpitalu w Obrzycach lub w ośrodku w Ciborzu. - Ale tam nie było miejsc - mówi rodzina Mariana. Wtedy dostali ten adres: klub 24 Godziny, Łużycka 32.
To w Gorzowie jedyny klub abstynenta, w którym można przenocować. - Potrzebujący zostają u nas na kilka nocy, choć bywa, że dłużej. Są dyżurnymi gotowymi pomóc innym. W dzień chodzą na terapię, mityngi, tu wracają na noc - wyjaśnia Henryk Drubkowski, założyciel klubu. Przed dyżurnymi stawia warunki: nie mogą pić, muszą przyznać, że mają problem z alkoholem i sami muszą chcieć się leczyć.
Henryk
Wie, o czym mówi. Jest alkoholikiem, który nie pije od 13 lat. Był złotą rączką, klienci chętnie częstowali go wódką. Później sam się o nią upominał. - Żona dostrzegała problem, ja uważałem, że się czepia - wspomina Drubkowski. - Żona mówiła: lecz się, a ja się upijałem. Dostawałem od niej kolejno kwity o rozwód, alimenty, wreszcie eksmisję. Nie pomogło, alkohol był silniejszy - opowiada.
W grudniu 1992 r. wylądował w Obrzycach. Zrozumiał, że jest chory. Wrócił po trzech miesiącach. Zaczął jeździć na mityngi poza Gorzów, bo tu wstydził się na nie chodzić. Przełamał się po roku. W 1996 r. zorganizował spotkanie takich jak on u siebie w mieszkaniu. Później na potrzeby rodzącego się klubu wyremontował strych, a potem - piwnicę.
Włodek
Był pierwszym dyżurnym w klubie. Wrócił z Obrzyc i nie miał gdzie się podziać. - Żona zostawiła mnie w 1990 r., bo piłem. Spadłem na dno: chodziłem brudny, taki kloszard, spałem w windach - mówi dziś Włodek. Nie wiedział, jak Henryk, że jest alkoholikiem. - Straciłem rodzinę, no to rozczulałem się nad sobą i chlałem dalej - wspomina. Przełomowy okazał się 1996 r. - Nie jadłem, już nawet nie mogłem pić. Miałem przygotowany sznur, wybraną belkę. Widziałem siebie, jak dyndam. Jakoś dotarłem do doktora Sterny. Dał mi skierowanie do Obrzyc - opowiada. Po odtruciu przechodził terapię. Na mityngach słuchał innych i nie mógł się nadziwić, skąd tyle wiedzą... o nim. Bo jakby siebie słyszał. - Tak kończył życie pijak cielesny, rodził się trzeźwy alkoholik - puentuje Włodek. Wrócił do Gorzowa, trafił do klubu 24 Godziny. Mówi, że był i jest dla niego domem. Przyszedł na jedną noc, został cztery miesiące. W tym czasie stanął na nogi. Dziś ma mieszkanie, rozwija własną firmę. Nie pije od dziewięciu lat. I chodzi na mityngi.
Adam
Jest z Sulęcina. O klubie dowiedział się od takich jak on, gdy w listopadzie był w gorzowskim szpitalu na odtruciu. - Tu znalazłem ciszę, spokój. Chodzę na mityngi, terapię - mówi. Nie wie, jak długo nie będzie pił. Ma nadzieję, że już nie tknie alkoholu. - Wkurzyłem się na wódkę - twierdzi. Zapewnia, że klub go uratował. Jeszcze jest nerwowy, na niektóre słowa reaguje emocjonalnie. Ma cel: podleczyć się, bo jest strasznie słaby, znaleźć pracę, wynająć mieszkanie. I wrócić do życia.
Henryk Drubkowski mówi, że z tysiąca dyżurnych, którzy w ciągu dziewięciu lat przewinęli się przez klub, z nałogu wyszła połowa. Jego żona Jolanta dopowiada: - Ale ciągle trzeba brać udział w terapii, mityngach. To podstawa trzeźwienia.
Henryk i Włodek wyszli na prostą. Czy Adamowi i Marianowi się uda?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?