MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dziennikarze? Do widzenia!

DANUTA KULESZYŃSKA 0 68 324 88 43 [email protected]
Wicepremier, gdy zobaczył nas na drodze, szybko skręcił na swoje podwórko i zaszył się w domu. Właśnie wracał z objazdu po polach. Siedzi za kierownicą swojego mercedesa, w nieodłącznym kapeluszu.
Wicepremier, gdy zobaczył nas na drodze, szybko skręcił na swoje podwórko i zaszył się w domu. Właśnie wracał z objazdu po polach. Siedzi za kierownicą swojego mercedesa, w nieodłącznym kapeluszu. Bartłomiej Kudowicz
Wicepremier Lepper, gdy nas zobaczył, schował się do obory. - Ojca nie ma - skłamał syn Tomasz. - Może ochrona kazała tak mówić? - zastanawia się żona wicepremiera.

Niedziela, późne popołudnie. Ciszę w Zielnowie co kilka minut przerywa donośny krzyk. Dochodzi z podwórka Andrzeja Leppera. Kilka godzin później sprawdzimy: tak głośno wrzeszczy paw. Wtórują mu inne, równie egzotyczne ptaki.
Chłodny wiatr przypomina, że ze wsi do morza niedaleko. W linii prostej, przez pola będzie z osiem kilometrów. Ale tędy nikt nie chodzi. Nad morze, czyli do gminy, jeździ się przez Krupy. Rowerem albo samochodem. Auto ma prawie każdy. Zwykle są to wysłużone gruchoty.
Zielnowo jest małe: 21 kominów. I krótkie: od tablicy do tablicy niewiele ponad 600 metrów. Przy wjeździe wita nas metalowy krzyż. Wysoki na kilka metrów, z powtykanymi sztucznymi kwiatami. U podnóża Matka Boska. Malutka, gipsowa, w błękitnej szacie. Całość otacza płot z metalu i cegły. Taki sam jak ten, który gospodarstwo Lepperów oddziela od reszty wsi. (Potem dowiemy się, że krzyż i płot postawił wicepremier na długo przed tym, jak dostał się do rządu). Od krzyża do zamykanej mechanicznie bramy Lepperów kilkanaście kroków. Brama otwarta. Ale wchodzić nie wolno. Tablica informuje, że to posesja prywatna, że pilnują jej groźne psy, że wstęp wzbroniony.
Nie wchodzimy.

Dziennikarze? Do widzenia!

Idziemy do wsi. Pogryziona przez czas asfaltowa droga miesza się z piaskiem. Biegnie przez Zielnowo i urywa się przy drugiej tablicy. Wydeptał ją w gminie Lepper, gdy 20 lat temu zasiadał w radzie sołeckiej. Zardzewiałe brony, pługi, kawałki starych maszyn walają się tu i ówdzie wzdłuż asfaltówki. I domy. A raczej rudery, w których żyją miejscowi. Na palcach jednej ręki można policzyć te bardziej zadbane.
W niedzielne popołudnie Zielnowo wygląda jak wymarłe. Na podwórkach, w słońcu, wylegują się uwiązane na łańcuchach psy. Na widok obcych podrywają się na nogi i ujadają groźnie. Pukamy od drzwi do drzwi, ale nikt nie otwiera. Tylko w oknach poruszają się firanki. Pod "czternastką" wokół budynku krząta się starsza pani. Na nasz widok znika w sieni. Słyszymy, jak w zamku obraca się klucz.
- Dziennikarze?! Do widzenia! - sołtys wychyla głowę zza drzwi i z hukiem zamyka je przed nami.
Pod "szesnastką" korpulentna kobieta wrzeszczy, gdy zbliżamy się do budynku. - Nie wchodzić k... wasza mać! Widłami zara pogonię... Jasiek daj no albo co masz pod ręką...
- No Felka, dajże spokój - uspakaja mężczyzna w wytartym swetrze.
- Nerwowa ta pana żona... - zagadujemy.
- A jak ma nie być nerwowa... Na chama się pchają redaktory różne... I tylko kamerują co najgorsze... O, ten bałagan kamerują... Te rudery, co stoją...
- A co w Zielnowie ładnego można pokazać?
- No... Hm... Kwiatki, jak urosną...
- ... albo bizony, ha, ha, ha - wtrąca mężczyzna z wąsem, który właśnie podjechał na rowerze.

Świniak od młodego

Drzwi "szesnastki" otwierają się. Na dwór wychodzi mężczyzna z papierosem.
- Chce pani zobaczyć świnię od Leppera? No to zajrzy na korytarz...
Zaglądam. Na długim stole leży wypatroszony świniak. Nerwowa gospodyni siekierą odcina kawał mięsa. I znów wrzeszczy na mój widok. Żeby nie dostać po głowie, wycofuję się natychmiast.
- Młody Lepper nam dał. Za darmo! Bo my tu wszyscy bez roboty - mężczyzna zaciąga się papierosem.
- Młody dał, bo stary kazał! - dodaje ten, co przyjechał na rowerze. Nazwiska nie poda, ani imienia. Tak jak pozostali. Jest bezrobotny, ma 45 lat, z czego 10 przepracował u Leppera.
- Pani, wielu nas pracowało - wtrąca ten w wytartym swetrze. - A dziś tylko jedna osoba ze wsi tam robi. Reszta z innych wiosek dojeżdża...
- Może do miejscowych Lepper nie ma już zaufania?
- Powiem jedno - bezrobotny podnosi do góry wskazujący palec. - Zaufanie do nas miał, jak był w długach... I czekało się wtedy po dwa, trzy miesiące na wypłatę! A teraz, jak obrósł w pióra, jak mu palma odbiła... i jak ludzie ze wsi na piedestał go wynieśli, to po co on będzie z nami teraz rozmawiał!
- Ale może dobrym ministrem będzie?
- To się okaże w praniu... My z Lepperem po imieniu, prawie cała wieś... Ale teraz to panisko zrobiło się z chłopa.
- Z dziada pan, można powiedzieć... A jak zjeżdża z Warszawy, to nic tylko wsiada w swojego merca i objeżdża włości. Zawsze w kapeluszu, takim amerykańskim, jak kowboj... I tylko macha ręką do wioskowych, jak kogo widzi... Nie zatrzyma się, nie pogada.
- A kielicha to nieraz wychylił z nami. Pani, pił wódkę i to niemało...
- A w Zielnowie dużo piją?
- Za niczyje nie piją, tylko za swoje!

Lepper mądry i umie się zachować

Na końcu wsi żyją Ordakowie. Dom skromny, zabudowania też. Grzegorz Ordak mieszka tu od urodzenia, ma 400 złotych renty i żonie Teresie pomaga na gospodarce. A gospodarka to 20 hektarów, cztery krowy i króliki. (W Zielonowie króliki trzymają wszyscy). Wczoraj Ordak popił, dziś kaca leczy piwkiem. - Obsiane wszystko mam, ziemniaki zasadzone, ciągnik się popsuł, to mogę piwkować - śmieje się. I kuca pod drzwiami. - No, jest u nas bieda, pani widzi. Ale mnie jeszcze na chleb nie brakło. Jakoś sobie radzę i na to piwko, jak mi się chce, to starczy...
O wicepremierze Ordakowie mają dobre zdanie. Ich pola sąsiadują ze sobą. Znają się od 26 lat. To wtedy Lepper zostawił pegeer, gdzie był kierownikiem, i w Zielnowie kupił zadłużone gospodarstwo. - Andrzej zawsze robotny był - wspomina Ordak (dwa miesiące młodszy od szefa Samoobrony, choć wygląda na starszego). - Normalny, wiejski chłop. On teraz jest no... tym... marszałkiem od rolnictwa! I nic a nic się nie zmienił. O, widzi pani... to mój ciągnik - Ordak pokazuje stary traktor na podwórku. - Jak się zakopałem na polu i nie miałem do kogo iść, to poszłem do Leppera. Z mety przyjechał i mnie wyciągnął... Znaczy, młody przyjechał, bo Andrzej rzadko się zjawia.
- A co pan powie Lepperowi, gdy spotkacie się na drodze?
- Pierwsze, żeby uporządkował skupy produktów rolnych...
- Żeby było jak za komuny - wtrąca Teresa Ordak. - Jak zasiałam hektar żyta, to wiem, że w sierpniu wrzucam na przyczepę, wiozę do Darłowa i sprzedaję. A teraz? Nie ma gdzie sprzedać.
Pani Teresie w ministrze Lepperze podoba się to, że jest mądry i stanowczy. I że umie się wszędzie zachować. A panu Grzegorzowi, że nareszcie świat o Zielnowie usłyszał. - Pani, kiedyś nasza wioska nie istniała na mapie. Ani policja, ani pogotowie, ani nikt tu nie zaglądał. A dzięki zasłudze Andrzeja, wszyscy o nas wiedzą.

Wrzód na dupie

Największy wróg Leppera nazywa się Muszyński. I mieszka pod "dwudziestką". Nie rozmawiają ze sobą od kilku lat. Razem zakładali Samoobronę. A potem pokłócili się na amen.
- Może pan zazdrości Lepperowi, że taki sławny, że tak daleko zaszedł. Może pan wolałby być na jego miejscu?
- Niczego nie zazdroszczę. A sławny być nie chcę, to nie mój charakter - denerwuje się Muszyński. - Ja dużo wiem i wiem, kto stał przy Samoobronie jak powstawała, kto zachęcał. Ale nie powiem, bo dowodów namacalnych nie mam. Ale ten z nas, kto wie, o co chodzi, to się teraz śmieje z tego wszystkiego, z tego całego cyrku...
- Tata, ty lepiej nic nie mów, bo kłopoty z tego będą - woła kobieta po trzydziestce. Siedzi przy stole i skubie kury.
Ale Muszyński, choć zastrzegał, że rozmawiać z dziennikarzami więcej nie będzie, mówi dalej - że Lepper wzbogaca się nieuczciwie, że powinien pójść do więzienia, że prawo jest dla maluczkich, że nocami ciężarówki zwożą po cichu bydło na jego gospodarstwo. - Wystarczy, jak mały księgowy zajrzy do Leppera, to na drugi dzień zjawi się u niego duży prokurator - dodaje z przekąsem. - Bo to jest taki wrzód na dupie!

Ameryka i trzeci świat

Niedziela, pod wieczór. Przy "szesnastce" dojenie krów. Nerwowa gospodyni już nie taka nerwowa. Ale o Lepperze rozmawiać nie będzie. - Ja mu kiedyś pomagałam, a dziś nie ma kto gnojowicy wywieźć mi na pole - kwituje krótko. I znika w korytarzu.
Dwa domy niżej mężczyzna bez nogi ściąga ze sznura pranie. To Adam Mazurek. Jak był zdrowy, pracował u Lepperów. Teraz żyje z zasiłku. I podziwia Andrzeja, że tak wysoko zaszedł. - On chyba dziś przyjechał do domu, bo policja we wsi była - szepcze. - Tylko wtedy są, jak minister jest.
Do gospodarstwa wicepremiera wchodzimy "od tyłu". Po drodze mijamy opuszczone rudery i podwórka sąsiadów, po których wala się zardzewiały sprzęt. A u ministra porządek i same nowości. Można powiedzieć tak: Lepper to Ameryka, a reszta wsi to trzeci świat.
Dom skromny, piętrowy. Żółty z czerwoną dachówką. Taki był sześć lat temu, gdy szef Samoobrony startował na prezydenta. Zmieniło się tylko obejście. Zamiast błota, na podwórku - polbruk, nowe obory. I wielki silos, którego wcześniej nie było. Sześć lat temu nie było pawi, bażantów i innych egzotycznych ptaków. Ani rasowych wilczurów. Teraz są. Wzdłuż drogi nie rosły świerki i tuje. Teraz rosną.
Z tyłu obory stoją cztery potężne traktory i wielki kombajn bizon. Obok - terenowy mercedes z halogenami na dachu. Ten, z którego wicepremier macha do miejscowych, gdy objeżdża swoje włości. I toyota combi, którą po polach pędzi syn Tomasz, magister rolnictwa. Kilkanaście metrów z boku pracuje koparka. Robotnicy budują basen dla wicepremiera. Altana w stylu afrykańskim już stoi. Przy oborze krzątają się pracownicy. Jest wśród nich sam gospodarz. W dżinsach i kapeluszu jak kowboj. Przyjechał z Warszawy rządowym bmw z kierowcą i dwoma ochroniarzami. Gdy tylko nas zobaczył, schował się do obory.
- Możemy porozmawiać z panem Lepperem? - pytamy młodego mężczyznę przy tuszy. To Tomek, syn wicepremiera. - Ojca nie ma - kłamie podniesionym głosem. - I nie wiem, kiedy przyjedzie.
- To może pan z nami porozmawia?
- Nie mamy o czym. Do widzenia.
Wychodzimy. Po drodze mijamy czarne, rządowe bmw.

Nie zmienia kapeluszy

Poniedziałek rano. Wracamy do Lepperów. Ciągniki pracują na polach, po podwórku biega czarny kot, co kilka minut odzywa się wrzaskliwy paw. Przez bramę z piskiem wyjeżdża toyota. Za kierownicą młody Lepper. Kaptur naciągnął na głowę, żeby go nie rozpoznać. Z budynku gospodarczego dochodzi stuk garnków. Pukamy. Oszklone drzwi otwiera żona ministra. Z głowy ściąga chustkę. Wygląda inaczej niż sześć lat temu, gdy z nią rozmawiałam. Trochę schudła, włosy przefarbowała na czarno. Jest bez makijażu.
- Ale przepraszam, żadnych zdjęć - zastrzega od razu. - Ze mną trzeba się najpierw umówić, a państwo nie dzwoniliście. (dzwoniliśmy, ale komórka była ciągle wyłączona). Jestem nieuczesana, nieumalowana... Mam swoją kosmetyczkę, fryzjera...
- Ale porozmawiać możemy?
- Też muszę się przygotować... Zresztą, nie mam czasu. Gotuję obiad dla męża. Jest na zebraniu w Koszalinie, zaraz przyjedzie...
- Dlaczego syn skłamał wczoraj, że ojca nie ma w domu?
- No... nie wiem. Może ochroniarze tak kazali mówić, a może sam mąż... Wie pani, on jak tu przyjeżdża, to chce być tylko z nami... Bardzo rodzinny jest. A dziennikarze przez cały czas tylko polują. Jak dostał nominację, to tabuny przyjechały. W krzakach czatowali na mnie i córki. Bo my z córkami wszędzie poruszamy się razem. Chcieli zdjęcia zrobić, jak do kościoła jedziemy. Proszę zrozumieć. Razem tu mieszkamy, dzieci, wnuki. Mamy zajęty czas... Ja, proszę pani, nie przyjmuję w domu żadnych posłów ani ministrów... Nie jest tak, że siedzę i za mężem zmieniam sobie buciki i kapelusze. Nie. Mam wspaniały dom, jesteśmy normalną rodziną...
- Pani nie lubi dziennikarzy?
- Trochę to męczy, ale ja wiem, z kim rozmawiać... Krytyka być powinna, ale jest negatywne nastawienie w stosunku do męża osoby... Dlatego ani syn, ani nikt nie chce rozmawiać. Dzieci nasze się naczytali gazet i widzą. Niektóre, takie choćby Tuskowe dzieci, chcą się pokazywać. Nasze są inne... Same dochodziły do wszystkiego, do magisterki... Tak że - wie pani - dlatego się cenią, mają koncepcję na życie.
- Ma pani żal do męża, że został politykiem?
- Już nie. Ja go wspieram i uważam, że sobie poradzi. W ważnych wydarzeniach obok męża stanę zawsze. Teraz na przywitanie papieża mam z mężem być. W Warszawie.
- Myśli pani, że będzie dobrym ministrem rolnictwa?
- Bardzo dobrym. Na pewno. Jest fachowcem. Powinni być fachowcy, to byłoby inaczej w Polsce...
- Macie wrogów w Zielnowie?
- Ja nie mam żadnych. Nigdy nie miałam.
- Niektórzy twierdzą, że Lepper wzbogacił się nieuczciwie.
- Mój mąż zawsze pracował. A ja nigdy na nikogo nie liczyłam, ani na Unię, ani na nic. A mamy gospodarstwo pod Unię... Wie pani, ja kapeluszów nie zmieniałam. Dbałam zawsze o to, co mam, i cieszyłam się tym, co mam.
- Tysiąc hektarów, takie jest wasze gospodarstwo?
- To plotki. Ja z mężem mamy 40 hektarów, a syn 80. Plus 200 łąk dzierżawimy. Nie mamy żadnych strusi, tylko bydło i konie. A 15 bizonów syn sprowadził legalnie, dla hobby.
- Dlaczego brama zawsze jest u was otwarta?
- Bo nie mamy nic do ukrycia. Nic złodziejskiego... Z ludźmi żyjemy dobrze.
Przed bramą zatrzymuje się rowerzysta. Przyjechał w interesach. Nazywa się Marian Gawęda i mieszka w pobliskich Krupach.
- Jak pan myśli, dlaczego Lepperowi się udało, a inni klepią we wsi biedę?
- Bo on poszedł na całość...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska