Kazimierz Kaczmarzewski mówi bardzo cicho i niewyraźnie. Jest po udarze mózgu. Z powodu choroby stara się o rentę. Musiał w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych złożyć komplet dokumentacji o zatrudnieniu. Zaczęły się problemy.
- W firmie LJM pracowałem od 1997 r. do 2006 r., świadectwo pracy dostałem tylko za okres od 2005 r. - dziwi się K. Kaczmarzewski.
Wynika z tego, że firma przez niemal dziewięć lat nie odprowadzała składek do ZUS za swojego pracownika. A ten kilkanaście razy prosił szefa LJM o wystawienie prawidłowego świadectwa pracy. Wszystkie prośby okazały się bezskuteczne.
W nędzy bez renty
- Ten człowiek jest nieczuły na moją krzywdę, nic nie robi sobie z faktu, że mnie oszukał - żali się K. Kaczmarzewski, który nie dostał też pieniędzy za zwolnienia chorobowe.
Mężczyzna żyje na skraju ubóstwa. Pomaga mu rodzina i dzieci. Z powodu braku reakcji ze strony szefa LJM sprawa trafiła do sądu pracy. Tam czeka na swój finał.
Pojechaliśmy do Sulechowa. O siedzibę LJM zapytaliśmy Henryka Zawalnika. Od razu machnął ręka. - Mnie też oszukał - mówi H. Zawalnik i pokazuje dokumenty, z których wynika, że brakuje rozliczenia ponad 2 tys. zł.
W firmie LJM szefa nie ma. Kierownik zakładu przyznaje, że sam obawia się o składki do ZUS. - Jakie mam jednak inne wyjście, gdzie prace znajdę? A jak na razie szef płaci nam pensje - mówi i daje nam adres domu szefa w Zielonej Górze.
Przy furtce przed domem właściciela LJM nie ma dzwonka. Na podwórzu cicho. Nie wchodzimy do środka.
Grożą dwa lata
Nie odbierał
Udało się nam telefonicznie skontaktować z szefem LJM grubo ponad tydzień temu. Oddzwonił po informacji nagranej na jego skrzynkę w telefonie komórkowym. Po usłyszeniu, w jakiej sprawie dzwonimy powiedział, że nie ma o czym rozmawiać i dodał, że może powiedzieć, kto jego oszukał. Szef firmy z powodu braku czasu zobowiązał się porozmawiać z "GL", ale tydzień później. Telefonu już nie odbierał, nie zareagował na kolejną nagraną na skrzynkę prośbę o kontakt.
Okazuje się, że nie tylko Kaczmarzewski ma kłopot ze składkami do ZUS. Sprawą zajmowała się sulechowska policja. - Przesłuchano 47 poszkodowanych - informuje rzeczniczka zielonogórskiej policji podkom. Małgorzata Stanisławska. Zostały również wysłane telegramy do kraju i za granicę, żeby wezwać kolejne osoby na przesłuchania.
Sprawę przekazano do prokuratury rejonowej w Świebodzinie. - W tej chwili decydujemy komu i jakie zarzuty przedstawić - informuje prokurator Sylwia Michta.
Szef LJM w 2003 r. został już przez sąd skazany na rok i dwa miesiące więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Przed sądem stanął za to samo przestępstwo - naruszenia praw pracowników. Grozi mu teraz kara do nawet dwóch lat więzienia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?