Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Zengota: To, co osiągam, zawdzięczam sobie

Szymon Kozica
Grzegorz Zengota ma 27 lat. Karierę zaczynał w Falubazie Zielona Góra, gdzie wywalczył dwa tytuły drużynowego mistrza Polski. W niedzielę, 27 września może zdobyć pierwsze złoto z Fogo Unią Leszno.
Grzegorz Zengota ma 27 lat. Karierę zaczynał w Falubazie Zielona Góra, gdzie wywalczył dwa tytuły drużynowego mistrza Polski. W niedzielę, 27 września może zdobyć pierwsze złoto z Fogo Unią Leszno. Mariusz Kapała
Cały czas musiałem komuś coś udowadniać. I może to pchało mnie do przodu - mówi Grzegorz Zengota, który z Fogo Unią Leszno walczy o złoto.

Trener Adam Skórnicki już podczas półfinałów mówił, że brak złotego medalu będzie rozczarowaniem. Ciąży na was presja?
Od początku sezonu założenie było takie, że jedziemy po złoto. Byliśmy stawiani w roli faworyta. To wszystko gdzieś tam w nas rosło, ale nie ugięliśmy się pod presją, bo spełniamy oczekiwania, pokładane w nas nadzieje. Zajechaliśmy do finału, po pierwszym meczu jesteśmy z całkiem korzystnym wynikiem na koncie, więc są duże szanse, że osiągniemy cel, który założyliśmy przed sezonem.

Byli tacy, którzy już gratulowali panu złotego medalu?
Zdarzają się, ale ja studzę te emocje, bo przed nami jeszcze mecz rewanżowy i nie jest tak, że zamierzam celebrować coś przed zawodami. Nie czas i nie pora, to jest sport, różne rzeczy się dzieją, a można mnożyć przykłady, gdzie takie sytuacje źle się kończyły. Z medalami poczekajmy do końca meczu, wtedy przyjdzie czas, żeby je odebrać.

Tor w Częstochowie, na którym w fazie play off startuje Betard Sparta Wrocław, chyba spadł wam jak z nieba... Czy w finale po prostu jedziecie jak po swoje, nieważne gdzie?
Od początku było wiadomo, że drugą część sezonu Wrocław będzie jechał w Częstochowie. Teraz można gdybać na różne sposoby. Czy gdyby jechał u siebie, byłoby lepiej? Równie dobrze mogłoby być gorzej. To tak naprawdę nic nie wnosi. Mamy ośmiopunktową zaliczkę, cieszymy się, że taki wynik udało się nam wywieźć, bo przed zawodami bralibyśmy go w ciemno.

Przed tygodniem pisałem, że w finale języczkiem u wagi może być postawa Grzegorza Zengoty. Poniekąd się sprawdziło, choć pan za chwilę pewnie powie: „Hola, hola! A Tobiasz Musielak?”.
Dokładnie. Ja jestem tylko częścią zespołu, tak naprawdę wygrywa drużyna. Stworzyliśmy fajną atmosferę, fajny team, mimo że niektórzy mówią, że jak jest Nicki Pedersen, to atmosfery nie ma. Nieprawda, Nicki też potrafi się dostosować do drużyny i współpracować.

W Częstochowie przed startem do VII wyścigu bardzo sprytnie podpuścił pan Taia Woffindena, który wpakował się w taśmę...
Nie, nie! To jest finał, a takie zagrywki można na treningu stosować. Na zawodach takiej rangi to są po prostu nerwy. Mało brakowało, a ja wpakowałbym się w tę taśmę. Na szczęście, zdążyłem utrzymać motocykl, a Tai się zdekoncentrował i poszedł. W żadnym wypadku nie było to celowe zagranie z mojej strony.

Zostańmy przy pojedynkach Zengota - Woffinden. Raz pokonał pan Taia, dwa razy się nie udało, choć było blisko. Mógł pan zamknąć mu drogę pod bandą w XV wyścigu...
Można było wiele rzeczy zrobić. Sam Nicki do mnie podszedł i mówi: „Gdybym ja tam był, to Tai na pewno by nie wyjechał i skończyłoby się to inaczej”. No ale jak by się skończyło? Upadkiem obu zawodników albo jednego, a Nicki pewnie zostałby wykluczony. Ja zagrałem fair, bo lubię takie ściganie, a nie zwycięstwa po trupach i robienie komuś krzywdy.

Co musiałoby się zdarzyć w niedzielę w Lesznie, żeby uciekł wam ten złoty medal?
Pamiętajmy, że jeszcze w sobotę jest Grand Prix w Sztokholmie, a stamtąd daleka droga do Leszna. Różne rzeczy mogą się wydarzyć.

Ale Wrocław ma dwóch swoich liderów w Grand Prix, a wy tylko jednego.
Nicki jest naszym kluczowym zawodnikiem, który ciągnie zespół wspólnie z Emilem Sajfutdinowem, więc strata takiego jeźdźca byłaby dużym osłabieniem. Odpukać, żeby Nickiemu nic się nie stało. A wracając do pytania, to myślę, że nic takiego nie powinno się wydarzyć, jeśli oczywiście będziemy skoncentrowani. Wszyscy mamy chłodne umysły, wiemy, o co gramy, o co jedziemy.

To jest i pewnie będzie udany sezon dla pana. Ale pamiętam początek, gdy zabrakło dla pana miejsca w składzie na spotkanie w Gorzowie. Niejeden obraziłby się na trenera, ale pan przez cały czas, nawet wtedy, był przy kolegach i zespole.
Niektóre zagrania mnie jako zawodnikowi mogą się nie podobać, ale jesteśmy drużyną. Ja w pełni ufam Adamowi i wiem, że on mi krzywdy nie zrobi. Od momentu, kiedy jest w Lesznie, zrobiłem duży krok do przodu i jestem mu wdzięczny za to, bo mam luz, swobodę i wewnętrzny spokój. Docenia to, co robię. A początek sezonu... Ja tak naprawdę w Gorzowie nie wystąpiłem po dwóch całkiem dobrych meczach, bo w jednym zdobyłem 9+1, a w drugim 8+1, więc zdziwiła mnie ta decyzja. Ale uszanowałem ją. Później wróciłem do składu i jechałem już do końca.

Pokora, praca, talent, samozaparcie, niezłomność... Co w pana karierze jest najważniejsze? Pytam w kontekście tego, co mówił pan w niedzielę o Maksymie Drabiku, który od samego początku ma wielkie wsparcie w ojcu, byłym żużlowcu, a pan przez każdy etap musiał przebrnąć sam.
Na początku mojej kariery nie było kogoś, kto by mi podpowiadał, radził czy wskazywał drogę. Ja musiałem metodą prób i błędów tę drogę obierać sam. Momentami była dobra, momentami zła i trzeba było wrócić na właściwą. To zabierało mi czas. Ja w wieku Maksyma, mając 16 lat, w ogóle mogłem zapomnieć o tym, żeby jeździć w pierwszym składzie. Wtedy było zupełnie inne myślenie, taki stereotyp, że żużlowiec musi się objeździć w zawodach młodzieżowych, później ewentualnie wyższej rangi, wyższej, wyższej i na końcu dopiero liga. Do tego o miejsce w składzie rywalizowałem jak nie z Fredrikiem Lindgrenem, to z Marcinem Nowaczykiem, to Zbigniewem Sucheckim, to z Kevinem Wölbertem... Ja w tym wszystkim zawsze byłem na szarym końcu i cały czas musiałem komuś udowadniać, pokazywać. I może to pchało mnie do przodu, zawsze miałem motywację. I może dzięki temu jestem w miejscu, w którym jestem. Trochę lat mi to jednak zajęło. Ale to, co osiągam, zawdzięczam sobie i mam z tego pełną satysfakcję. Owszem, są przy mnie teraz ludzie, którzy mi pomagają i którym też jestem wdzięczny. Mogę się skupić tylko na jeździe, bo mam profesjonalny team, który zawsze dopina wszystko na ostatni guzik. Mam w swoim otoczeniu tunerów, którzy doceniają może nie to, jakie wyniki im dostarczam, bo te raz są lepsze, raz gorsze, ale doceniają to, że się staram i pracuję. I przygotowują mi sprzęt z najwyższej półki, czasami lepszym zawodnikom ode mnie trudno się do nich dostać.

Wie pan, że w trakcie sezonu odebrałem w redakcji kilkanaście telefonów od sympatyków Falubazu: „Trzeba było wziąć tego Zengotę, nasz chłopak, a patrz pan, co wyrabia w tym Lesznie”...
Bardzo mi miło, że kibice dostrzegają to, co robię, że się rozwijam. Dziś jeżdżę w Lesznie, jestem zadowolony, mam porządne warunki do tego, żeby rywalizować z najlepszymi na świecie. Jestem wdzięczny temu klubowi, że mi zaufał, postawił na mnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska