Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Helena Hatka: - W domu nie jestem VIP-em

Tatiana Mikułko 95 722 57 72 [email protected]
Helena Hatka ukończyła studia na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Była dyrektorem generalnym Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie i dyrektorem lubuskiego oddziału NFZ. Od 29 listopada 2007 jest wojewodą lubuskim. Ma dwóch synów, z których jest bardzo dumna.
Helena Hatka ukończyła studia na Wydziale Nauk Społecznych Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Była dyrektorem generalnym Urzędu Wojewódzkiego w Gorzowie i dyrektorem lubuskiego oddziału NFZ. Od 29 listopada 2007 jest wojewodą lubuskim. Ma dwóch synów, z których jest bardzo dumna. fot. Kazimierz Ligocki
- Już sobie nie wyobrażam domu bez zwierząt. Gdy wracam, Nero mnie wita, domaga się drapania, pieszczot, zabawy. A to duży pies, więc jest co czochrać - opowiada Helena Hatka, wojewoda lubuski.

- O której zaczyna pani dzień?
- Wstaję o 5.30 i przygotowuję się do pracy. Kobiecie zajmuje to więcej czasu, bo musi o siebie zadbać. Zrobić makijaż. Nie mam stylistów, makijażystów, mam jedynie zaufanego fryzjera. Sama dbam o siebie na miarę swoich umiejętności. Zawsze rano jem też śniadanie. Najchętniej ciepłe, pożywne, które daje mi energię na długie godziny pracy. Ponieważ jestem nocnym markiem, potrzebuję więcej czasu, by dobrze przygotować się do pracy. Dlatego poranki są spokojne, bez pośpiechu.

- O której zjawia się pani w urzędzie?
- Różnie to bywa. Czasami dzień zaczynam od spotkania. Często jestem w terenie. W samochodzie najchętniej robię prasówkę. Staram się czytać różne gazety, bo wtedy mam dostęp do różnych informacji. W drodze do Warszawy, gdzie też często bywam, pracuję na komputerze. Jestem w stałym kontakcie z moimi współpracownikami. Nie lubię marnotrawić czasu. Na pracę staram się wykorzystywać każdą wolną chwilę. Czasem żałuję, że doba jest tak krótka. Dlatego staram się koncentrować na rzeczach najważniejszych. Razem z moimi współpracownikami ustalamy priorytety na tydzień, miesiąc, rok i je realizujemy. To konieczne, bo w pracy wojewody ilość bieżących spraw jest tak duża, że łatwo spędzić czas na przykład tylko na sprawach administracyjnych. To ważne sprawy, ale w ich natłoku mogą uciec te kluczowe i strategiczne.

- Jak się pani relaksuje?
- Staram się wygospodarowywać dla siebie godziny. Kiedy praca mi na to pozwala, udaje mi się dwa razy w tygodniu pójść na basen. Niestety, ostatnio nie byłam na basenie od dwóch miesięcy. Kiedy robi się cieplej, zdarza mi się raz, dwa razy w tygodniu pojechać rowerem moimi ulubionymi trasami. Stałym punktem są niedzielne spacery z psem. Bokser Nero pilnuje, żebym z nim poszła do lasu. I to zawsze o tej samej godzinie. Tak za mną chodzi, tak prosi, że jeśli tylko nie mam żadnego wyjazdu, muszę z nim wyjść.

- Pies sobie panią wybrał na przewodnika stada?
- Tak, ja go wychowałam. I jak jestem już w domu, to on mnie ani na chwilę nie opuszcza. Jest zawsze przy mnie. Przysypia, ale nie pójdzie spać, dopóki ja się nie położę.

- Pozwala mu pani wchodzić do łóżka?
- Nie. Ale sprawdza, czy wieczorem wszyscy są na swoich miejscach. I jeśli ja się położę, on też idzie spać. Ja już sobie nie wyobrażam domu bez zwierząt. Gdy wracam, Nero mnie wita, domaga się drapania, pieszczot, zabawy. A to duży pies, więc jest co czochrać. Nasi znajomi wiedzą, że przychodząc do nas, powinni się ubrać w codzienne rzeczy, bo Nero - jak przystało na boksera - trochę się ślini. A że jest towarzyski, wszędzie tam, gdzie się dotknie, zostawia mokre plamy.

- Można panią spotkać w kuchni?
- Tak, ale ja nie gotuję. Tym zajmuje się mąż. Ja lubię piec. Świetnie wychodzą mi biszkopty. Ostatnio upiekłam roladę makową, z której byłam naprawdę dumna. Kiedyś robiłam też torty. Właściwie każde ciasto potrafię upiec, ale robię to rzadko, bo mam pokusę, żeby te słodkości zjeść. Zwłaszcza w przypadku biszkoptów z jabłkami, jeszcze ciepłych...

- Przecież nie musi pani pilnować diety.
- Po dwóch latach bycia wojewodą nauczyłam się zwracać uwagę na to, co jem. Jeśli się pracuję po 12-14 godzin, to jada się w pośpiechu, zwykle rzeczy przetworzone, niezdrowe. A ja chcę się odżywiać sensownie i zdrowo. To nie jest łatwe, bo bywają dni, kiedy trudno znaleźć czas na posiłek. Dlatego zabieram jedzenie z domu. Zwykle są to sałatki, zdrowe przekąski. W tygodniu obiadów nie jadam. Tylko w weekend. Czasami w dzień powszedni mąż ugotuje jakąś zupę, którą uda mi się zjeść. Zresztą, uwielbiam zupy męża.

- Czy na co dzień udaje się pani dbać o siebie?
- Mój organizm sam sygnalizuje, kiedy przesadzę z pracą, Po prostu zaczynam chorować. Dlatego urlopy wykorzystuję na podreperowanie zdrowia. Pamiętam o wszystkich badaniach, szczególnie ginekologicznych. Staram się też znaleźć czas na rzeczy, które lubię. A lubię sprzątać dom, pracę w ogrodzie, ciekawe książki, filmy, spotkania z ciekawymi ludźmi. Obiecałam też sobie częściej uczestniczyć w koncertach, premierach. Wie pani, jak się człowiek nie kontroluje, to nie żyje normalnie. Aktywność ma się zawężoną tylko do pracy zawodowej, a przecież życie składa się z różnych przestrzeni. Powinien być czas na rodzinę, relaks, przyjemności, bo tylko wtedy można zregenerować siły.
- Pozwala sobie pani na momenty, kiedy jest Heleną Hatką, a nie wojewodą?
- Staram się. Nie mogę sobie pozwolić, żeby wyłączyć telefon, bo wojewoda musi być w stanie pogotowia, zwłaszcza gdy mamy w Lubuskiem taką sytuację, jak teraz, czyli zagrożenie powodzią. Gdy jestem w domu, staram się żyć, jak inni, Prasuję mężowi koszule, gdy trzeba, myję okna, podaję gościom do stołu, pracuję w ogródku. Gdybym udawała przed rodziną lub sąsiadami, że jestem VIP-em, a nie Heleną Hatką, to by oznaczało, że coś ze mną nie tak. Poza tym są momenty, gdy jestem tylko dla rodziny. Mamy taki rytuał, że na święta lepimy razem pierogi. W kuchni panuje wtedy straszny rozgardiasz, ale jesteśmy razem. Wszystko inne odkładam wtedy na bok.

- Gdy już jest pani w domu, to zachowuje się tak, jakby wciąż była w urzędzie?
- Byłoby to nie do zniesienia dla mojej rodziny. Jeśli przesadzę, od razu mi to sygnalizują.

- Co w takich sytuacjach mówi mąż?
- Niewiele mówi. Wystarczy, że na mnie odpowiednio spojrzy i ja po tylu latach małżeństwa już wiem, że muszę się wycofać. Nie wydaję w domu poleceń, bo rodzina mi na to nie pozwala.

- Czy przebieg kariery konsultowała pani z rodziną?
- Starałam się uzyskać ich zgodę. Moi synowie, zwłaszcza gdy byli mali, nie byli zadowoleni, że nadmiernie angażuje się w sprawy społeczne, bo to oznaczało, że mamy nie ma w domu. Szczególnie młodszy syn miał do mnie pretensje i do dziś mi to wypomina. Myślę jednak, że chłopcy są dumni z tego, że jestem wojewodą. Wspierają mnie i nawet niejednokrotnie służą radą. Mąż pogodził się z tym, że nie jestem osobą, która zamyka się tylko i wyłącznie w domu. Choć miałam taki etap i wiem, co to dla mnie znaczy. Po studiach nie pracowałam zawodowo. Zajmowałam się wychowywaniem dzieci, ale mąż widział, że ja się wtedy dusiłam. Dlatego wspierał mnie. Teraz mamy komfort takiego organizowania sobie życia, że robimy to, co lubimy i chcemy. Spotykamy się, kiedy wracam do domu. Gdyby najbliżsi nie akceptowali moich decyzji życiowych, nie mogłabym tak daleko dojść. W moim przypadku to ja miałam ambicje, to ja cały czas się uczyłam, podnosiłam kwalifikacje, wyjeżdżałam. Mąż jest domatorem, lubi prowadzić osiadły tryb życia. Niechętnie wyjeżdża z Lipek Wielkich, gdzie teraz mieszkamy. Ja, dzięki temu, mam miejsce, gdzie mogę wracać i nie jestem sama.

- Jak się udało państwu przetrwać, skoro często się mijacie?
- Dzięki akceptacji i szacunkowi do siebie, dzięki dostrzeganiu zróżnicowanych potrzeb, jakie ma druga strona. Mamy wspólny dom, który wyremontowaliśmy. Ogród. Mamy wspólne dokonania, a co ważne - doskonale się znamy, rozumiemy i akceptujemy. Wiążą nas też dzieci, wspólna przeszłość.

- Zrobiła pani ostatnio coś szalonego? Ekstrawaganckie zakupy, nieplanowany wyjazd...
- Lubię tak po kobiecemu sprawiać sobie przyjemności. Jakiś niekoniecznie potrzebny kosmetyk, książka, płyta. Na wyjazdy sobie nie pozwalam, bo to dopiero byłoby szaleństwo. Oczywiście marzy mi się wyjazd do ciepłych krajów lub w góry, bo tak dawno tam nie byłam. Tęsknię za prawdziwym relaksem, żebym mogła wyłączyć telefon i zapomnieć, że jest praca. Od maja nie mogłam sobie na to pozwolić.

- Co będzie pani robiła za 20 lat?
- Jeśli dożyję i będę wolna zawodowo, chcę podróżować po świecie.

- To będzie pani musiała przekonać męża do podróży.
- Postaram się, choć nie będzie to łatwe. Nie mogę od niego wymagać czegoś, co jest wbrew jego naturze. Tak samo jak mąż nie będzie ode mnie wymagał, żebym usiadła w fotelu i nic nie robiła. Nauczyliśmy się szanować nasze przyzwyczajenia i potrzeby.

- Dziękuję.

Oferty pracy z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetalubuska.pl Gazeta Lubuska